sobota, 27 września 2014

Rozdział 9

PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE  :((
***
Ciemność. Ciemność.
Ciemność powoli rozpraszana przez dzienne światło, które nie wierzyłam, że jeszcze zobaczę.
Powoli otwierałam powieki. Przymknęłam je jeszcze, bo światło za mocno dawało mi po oczach. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam je. Promienie słońca raziły moje oczy. Zamknęłam je jeszcze na moment, by już za chwilę otworzyć oczy na pełną szerokość. Słońce nie dawało mi się tak bardzo we znaki jak wcześniej, ale promienie odrobinę raziły moje brązowe oczy.
Podciągnęłam się na łokciach i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam na dużym łóżku przykrytym idealnie białą kołdrą.
Pokój był średniej wielkości. Wszystko było w nim miało kolor śniegu. Ściany i ustawione pod nimi komoda, szafa, toaletka. Białe były również zasłonki w oknach i same okna też, kryształowy żyrandol i dywan na jasno brązowej, drewnianej podłodze. Wyróżniały się jedynie róże umieszczone w trzech metalowych wazonach w stylu vintage stojące kolejno, na toaletce i parapetach obydwu okien przez, które wpadały promienie słoneczne. 
Nie byłam pewna gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Nie byłam w domu, nie byłam u Lou, nie byłam też u Annabel. To gdzie ja w końcu jestem?
Usiadłam na łóżku, przez co materac delikatnie się ugiął. Podrapałam się za głową i wyprostowałam ręce nad głową. Teraz dopiero zwróciłam uwagę na moje ubranie. Miałam na sobie białą piżamę w postaci sukienki jak z filmów kostiumowych mówiących o wieku XIX. Sprawdziłam co mam pod spodem. Odetchnęłam z ulgą, bo była tam bielizna.  Spuściłam nogi na podłogę, a raczej na przykrywający ją dywan. 
Podeszłam do drzwi na przeciwko łóżka i nacisnęłam klamkę z nadzieją, że może za tymi drzwiami będzie się kryć odpowiedź na pytanie gdzie się obecnie znajduje. Niestety drzwi nie ustąpiły. Nie spodobało mi się to, że jestem zamknięta w tym pokoju. Nawet wydało mi się to dość podejrzane. 
Sprawdziłam czy drugie drzwi po prawej stronie łóżka zachowają się tak samo jak poprzednie. Te na szczęście otworzyły się na szczęście bez większych problemów. 
Zapaliłam światło i weszłam do pomieszczenia. Zobaczyłam, że stoję na zimnych kafelkach w łazience. Była nie za duża, ale w sam raz, aby zmieścić w niej prysznic, kibelek, umywalkę, szafkę i krzesło. Moją uwagę przykuło krzesło stojące obok umywalki. Przez jego oparcie przewieszone były dwa białe ręczniki, jeden duży drugi mały. Na siedzeniu złożone w kostkę leżały ubrania. W ich skład wchodziły, czarne jeansy rozmiar M, czarna bluza z niebieskim napisem Brooklyn też rozmiar M oraz czysta bielizna także w moim rozmiarze. Ktoś musiał się mnie spodziewać. Przy krześle stała para jasno niebieskich Conversów o numerze 6, czyli moim. To było dziwne. 
Zerknęłam na moje odbicie w lustrze i o mało nie odskoczyłam od niego ze strachu. Podkrążone oczy, tłuste włosy i co najgorsze zapdnięte policzki. Wyglądałam na co najmniej 20 lat starszą. Odsunęłam się ode lustra. Popatrzyłam się na prysznic. Przy brodziku leżał szampon i żel pod prysznic. Już wiedziałam co teraz zrobię. Zamknęłam drzwi na klucz. Zrzuciłam ubranie i weszłam pod prysznic. Włączyłam ciepłą wodę. 
Po kilku minutach wyszłam spod prysznica. Wytarłam moje ciało dużym ręcznikiem i nałożyłam na siebie czyste ubrania. Na głowie zawiązałam turban i postanowiłam poszukać w szafce suszarki i szcztoki. Bez problemu je znalazłam obok pasty do zębów, nie rozpakowanej jeszcze szczoteczki do zębów i zestawu do makijażu. Ja mam tu zostać na dłużej? Rozczesałam włosy, a następnie zaczęłam je suszyć. 
Po około 20 minutach wyszłam z łazienki. Na toaletce czekała na mnie niespodzianka w formie śniadania. Składało się ono z kanapek z ciemnego chleba, sałaty, pomidora i żółtego sera, soku pomarańczowego i croissanta. Usiadłam na taborecie przy toaletce i zabrałam się za konsumpcję. Najpierw spróbowałam soku pomarańczowego. Potem zjadłam kanapkę, która okazała się przepyszna. 
Brałam właśnie kolejny kęs drugiej kanapki, gdy usłyszałam jakieś chrobotanie w drzwiach. Odwróciłam się w tamtą stronę, aby zobaczyć kto wszedł do środka. Pod wpływem impulsu momentalnie wstałam, przewracając taboret, na którym siedziałam i cofnęłam się w głąb pokoju. Popatrzyłam się na niego. Jak mógł mi to zrobić?
- Nie ma powodu do obaw - powiedział niewzruszony moim zachowaniem. - Widzę, że pamiętałem twoje wymiary. 
- Nie wierzę...
- Najwyższa pora zderzyć się z rzeczywistością - stwierdził. 
Zrobił krok w moją stronę. Ja też ruszyłam w tył. Byłam i tak na przegranej pozycji, ponieważ za niedługo dotknę ściany, a wtedy on podejdzie do mnie.
- Nie myśl, że gra toczy się tylko o ciebie, chociaż dla mnie liczysz się tylko ty i cudowna jest świadomość tego, że jesteś tutaj tylko dla mnie.
Zrobiłam kilka kroków w tył, a on podażył za mną. Rękami już dotykałam ściany. Oparłam się plecami o nią. 
- Taka samotna, opuszczona, okłamywana, nieświadoma... 
Chłopak stanął na przeciwko mnie. Nie przyparł mnie od razu do ściany, jak zakładałam wcześniej, tylko oparł swoją dłoń na ścianie, tuż nad moją głową. 
- No Samantha - wyszczerzył zęby. - Uśmiechnij się. Tutaj nikt nie będzie ciebie okłamywał. 
- Prawdy też mi tu nikt nie powie. 
Od razu opuściłam głowę na myśl o jego reakcji na moje słowa. Nie uderzył mnie, tylko mocno przycisnął mnie do białej ściany, swoim wysportowanym ciałem. 
- Am... Popatrz się na mnie. 
Nie zrobiłam żadnego ruchu. Przygryzłam wargę.
- Popatrz na mnie - rozkazał zniecierpliwiony moją postawą. - To tak mam to rozumieć? 
Złapał palcami mój podbródek i pociągnął go tak, aby moje oczy patrzyły się wprost w jego tęczówki. Jego twarz nie zmieniła się dużo od czasu, gdy z nim chodziłam. Była nadal pociągła z podkreślonymi kościami policzkowymi, z długim, ale nie za dużym nosem oraz z tymi zielonymi, okrągłymi oczami oprawionymi jasno brązowymi brwiami. 
Zrezygnowałam. Nie było sensu tego ciągnąć. Moje ciało ogarnęło odrętwienie.
Jason pocałował kącik moich ust. Potem zaczął schodzić pocałunkami w dół mojej szyi rozkoszując się każdym muśnięciem mojej skóry. Moje policzki stały się mokre od łez, które spływały po nich bezgłośnie. 
Poczułam ukłucie na mojej szyi. Jason zrobił mi malinke, a obok niej następną. Zamknęłam oczy i... No właśnie i co? 
- To była czysta przyjemność, chociaż nie ukrywam, że chciałem o wiele więcej. - podniósł moją rękę do swoich ust i delikatnie ją ucałował, gdy już przestał składać pocałunki na mojej szyi. - Za chwile powinna tu przyjść osoba, która pod moją nieobecność będzie się tobą tutaj zajmować. Tylko z nią będziesz mogła opuszczać ten pokój i ona będzie dbała o twoje bezpieczeństwo. Pamiętaj, jeśli dowiem się o czymś czego nie będę chciał usłyszeć pożałujesz. 
Ostatnie zdanie wręcz wysyczał do mojego ucha. 
- I jeszcze... - jego słowa przerwało pukanie do drzwi. Pewnie była to ta osoba, która miała się mną "opiekować". - To pewnie on. 
Jason podszedł do drzwi i otworzył je. Osoba, która stała w drzwiach uśmiechnęła się do mnie pogodnie jakby spotkał starego znajomego. Mi natomiast nie było w ogóle do śmiechu. Zmrużyłam oczy i zacisnęłam zęby. 
- Wydaje mi się, już się poznaliście - zaczął. - Zostawiam was i pamiętajcie o tym co każdemu z was powiedziałem, bo zdaję sobie sprawę z tego jak działacie na płeć przeciwną.
Bez słowa opuścił pokój zatrzaskując za sobą drzwi. 
- Witaj Samantho - wyciągnął w moją stronę dłoń. - Nazywam się Javad Al-Marid i będę ci służył wszelką pomocą, której będziesz potrzebować przebywając tutaj. 
- Znasz moje imię, to po co mam ci się przedstawiać?          
Przez ułamek sekundy w jego oczach można było zobaczyć urażenie moją odpowiedzią. 
Skrzyżowałam ręce na brzuchu i zmarszczyłam brwi.
Javad był dość przystojnym, wysokim i postawnym mężczyzną o kruczo czarnych włosach, postawionych do tyłu. Pod rękawami niebieskiej koszuli rysowały się świetnie wyrzeźbione bicepsy. Rękawy jego koszuli podwinięte były do łokci, dzięki czemu zobaczyłam, że jedną rękę miał gęsto pokrytą tatuażami. Nogi zakrywał czarny materiał, dobrze dopasowanych spodni. Musiał być w wieku Jasona.
- Jeśli chodzi o rozkład dnia. Rano będziesz dostawać czyste ubrania. Śniadanie będzie przynoszone na dziewiątą, obiad będzie o godzinie na którą zażyczy sobie Jason, bo najczęściej będziecie jeść razem. Kolacja to godzina dziewiętnasta. Masz może jakieś pytania? - zapytał. 
- Kiedy mnie wypuścicie? - wypowiedziałam te słowa bez wahania. 
Reakcja Javada była dość zaskakująca. W jednej sekundzie znalazł się obok mnie i zakrył mi swoją dłonią usta. Moje myśli znów zajął jego orientalny zapach wymieszany z wonią papierosów. 
- Niektórych pytań po prostu się nie zadaje. 
Przypomniałam sobie tamtą noc kiedy obejmował mnie na środku ulicy. Teraz odczuwałam dokładnie to samo. 
Jego oczy popatrzyły się prosto na moje. Kolana ugięły się pode mną przez co Javad musiał mnie podtrzymać. 
Zachciało mi się płakać. Nie wiem czemu, ale on powodował, że czułam się bardzo bezbronna. Znów się rozkleiłam. Schowałam moją twarz w jego ramię. Teraz dopiero zdałam sobie co się tu dzieje. Zostałam porwana. Jason mnie porwał i toczy się jakaś gra, która moim zdaniem, na 99% ma związek z Louisem. Ale czemu? Może jakieś nie wyrównane rachunki albo coś innego. 
Mogłam się założyć, że Javad był zaskoczony moim zachowaniem, bo przecież przed chwilą byłam taka chamska, a teraz się do niego przytulam. Po chwili zaczął głaskać moje włosy. Nie obchodziło mnie to kim on jest, tylko chciałam się do kogoś przytulić. Chciałam, aby ktoś mnie wsparł. 
- Widzę, że jeszcze nie doszłaś do siebie po wstrzyknięciu środka nasennego - pokiwał głową niezadowolony.          
Jakiego środka nasennego? O co tu chodzi?
- Gdzie jestem? - popatrzyłam się na niego. 
- W letniej willi rodziny Douglasów w Miami.
Pomógł mi przejść do łóżka. Usiadłam na nim, a Javad poprawił przywrócony taboret.  
- Co ja tu robię? 
- Prędzej czy później się dowiesz - odpowiedział poprawiając swoje włosy przed lustrem w toaletce. Uśmiechnęłam się, ponieważ układał te włosy jakby była to największa świętość na świecie. 
- Czemu się śmiejesz? - spytał.
- Nie wiem czy nie widzisz, ale ja się tylko uśmiecham - moje słowa ociekały sarkazmem. - Czemu wtedy całowałeś Annabel? Nawet jej nie znałeś.
Nie wiem co tak go zaciekawiło w wyglądzie jego butów, bo nagle wbił w nie wzrok.
- Po prostu. Tak wyszło. 
Zauważyłam, że nie jest do końca szczery. 
- Okey... Informacja za informację - postanowiłam to rozegrać w inny sposób. 
- Miałem wyciągnąć z niej gdzie się obecnie znajdujesz i czy jesteś na imprezie, ale wtedy przyszła ta wasza koleżanka i powiedziała, że czekasz pod drzwiami. Załatwiło to sprawę. 
- Annnabel powiedziała mi, że pocałowałeś ją dopiero, gdy Courtney poszła. 
- Jesteś naprawdę dobrze poinformowana - stwierdził chłopak. - Tamto już wynikało tylko z jej chęci. 
- Wykorzystałeś ją. 
- Wcale nie - zaprzeczył zirytowany moją dociekliwaością. -  Ona mnie pragnęła. 
- Przyznaj, że ty jej też...
- Może trochę...
Przewróciłam oczami. Miał naprawdę uparty charakter. 
- Okey, to co chcesz wiedzieć w zamian? 
- Jak się nazywasz? - co to za pytanie?                       
- Przecież i tak to wiesz...
- Jak masz na imię? - podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. Uznałam, że muszę to zrobić. Wstałam.
- Samantha Black, miło mi poznać -
chwyciłam jego dłoń, a on potrząsnął nią bez żadnych dżentelmeńskich pierdół.
- Przyjemność po mojej stronie. 
Uśmiechnął się do mnie. Ja też odrobinę uniosłam kąciki ust. Jego ciemne oczy nie zdradzały żadnych uczuć. Było to dla mnie zadziwiające. 
- Muszę już iść. Mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia w związku z twoim przybyciem. Nie wiem czy jeszcze się dziś zobaczymy, ale na pewno spodziewaj się wizyty Jasona wieczorem. - Mówiąc to oddalił się w stronę drzwi.
Wystawił rękę przed siebie, w moją stronę wskazując oczami, raz na mnie raz na dłoń. Chyba oczekiwał, że się z nim pożegnam.
Ociężale wstałam z miejsca i podeszłam do niego. Uśmiechnął się zachęcająco. 
- Do zobaczenie Javadzie - uścisnęłam jego dłoń.
- Mów do mnie Jav. Na razie, Samantho. 
Otworzył drzwi i wyszedł z pokoju.
***
- Szefie, kurna, szefie no odbierz to! Trzeba tylko kliknąć na ten pieprzony zielony przycisk i już. - Mówiłem do siebie wykręcając po raz kolejny numer mojego szefa. 
Wiadomości jednym słowem nie były najlepsze. Nie okłamujmy się były do dupy. Nowości, które przychodziły z tzw."frontu" nie były dobre. Douglas i spółka o mało nie zabili wczoraj Marka, bo podobno ktoś go wydał. Podobno nawiązali nawet dobre układy z rosyjską mafią. 
Szef mówił, że to tylko próba zastraszenia, ale to Douglas, a znim to nic nigdy nie wiadomo. Zrezygnowany wstałem z nad mojego biurka w Langley, zgasiłem lampkę, która jako jedyna w moim biurze rozpraszała ciemność i poszedłem zrobić sobie kawę. Chyba już ósmą dzisiaj 
Wyszedłem na oświetlony korytarz, po którym, jak zawsze, biegało się wielu zapracowanych ludzi.
Spotkałem na nim Nialla, który pewnie tak jak ja poszedł zrobić sobie coś do picia.
- Jak tam? - spytałem.
- A co chcesz usłyszeć? Może to, że gang Douglasa się rozpadł i na świecie mamy pieprzony pokój? - Gdy Nial miał beznadziejny humor uwielbiał używać sarkazmu w każdym zdaniu. - A tak na serio to na razie nic nowego. Krąży plotka, że Szef dzisiaj przylatuje, dlatego wszyscy biegają jak opętani. Podobno też coś się stało z czym Szef ma związek.
Taki był Niall. Cichy i spokojny, ale zawsze najlepiej poinformowany. Dopiero teraz zauważyłem, że my we dwójkę idziemy spokojnie po korytarzu, a wszyscy biegają w  innym kierunku z aktami, komputerami i innymi rzeczami. Witamy w siedzibie tajnych służb Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
- Jak myślisz co to za wydarzenie?
Zatrzymaliśmy się przy automacie do kawy. Pierwszy kawę kupił Niall. Wybrał Latte Machiato. Potem ja wziąłem sobie Americane.
- Chodźmy do mnie. Tam ci wszystko powiem.
W milczeniu poszliśmy do windy, którą wyjechaliśmy na piętro wyżej. Ruszyliśmy przez szeroki korytarz, po którym kręciło się mniej ludzi niż na dole, czyli po głównym piętrze.
Niall przystanął przy drzwiach ze szkła refleksyjnego. Z kieszeni wyciągnął kartę magnetyczną i przejechał nią przed czytnikiem, który zapikał, aby potwierdzić zgodność danych. Blondyn pchnął drzwi i wszedł do pomieszczenia, ja też wszedłem za nim. Drzwi zamknęły się same za nami. Zasiedliśmy na skórzanych fotelach przy biurku.
- Mówią, że Szef znał kiedyś Douglasa. W ogóle podejrzewają, że Douglas był kiedyś agentem. Mówią też, że ma kilka wtyków w CIA. Według moich informatorów on wie o nas bardzo dużo, ale wciąż za mało.
- My też mamy u niego wtyki.
Niall upił łyk kawy.
- Skąd masz pewność, że wtyki, które są u niego od nas nie są    równocześnie wtykami od niego u    nas?
- Żadnej.
- No właśnie Louis. - Powiedział kiwając głową. - Niektórzy mówią, że to wydarzenie ma związek z rodziną, inni, że to problemy u przełożonych. Spotkałem się nawet z opinią, która mówi, że Szef ma na pieńku także z SIS, ale jak oboje doskonale wiemy, że jest to niemożliwe. Problemy z SIS    może być tylko taki, że nie dali mu pieniędzy, które wygrał z nimi w karty.
Uśmiechnąłem się na to porównanie. Upiłem łyk parującego napoju.  Gorąca kawa od razu polepszyła mi samopoczucie.
- W robocie nic się nie działo. Żadnych nowych zleceń tylko co jakiś czas kilka papierów do podpisania.
- Podpadłeś mu.
- Komu?
- No Szefowi.
- A to czemu?
- Nie posłuchałeś go. Potrzeba serce przerosła rozum, wiesz, że on tego nie toleruje.
Teraz zrozumiałem o co mu chodzi.
- Miałem do tego prawo.
- Tak, ale on się domyślił skąd miałeś te informacje. Rozmawiałeś z nim o niej i wtedy ci to powiedział, a ty to wykorzystałeś bez konsultacji.
- Rozmawiałeś z nim?
- Kazał ci to przekazać - wytłumaczył.
- Nigdy sam mi niczego nie powie. Zawsze musi być jakiś wysłannik.
- Wiesz, że traktuje cię jak syna pomimo tych trudnych warunków.
- Wiesz co u Zayna? - zmieniłem temat na jakiś bliższy nam obojgu.
- Od dłuższego czasu nie mamy z nim łączności. Jutro ma dostać nowy sprzęt. Możesz przyjść na godzinę G, wtedy powinien nadać wiadomość.
- Raczej powinienem się zjawić. -  zdecydowałem. - Kiedy wraca?
- Zależy od rozwoju sytuacji. Według decyzji szefa sprzed dwóch lat służbę  kończy i wraca w październiku tego roku - powiedział.
Niall był jednym z dwóch głównych informatyków i wynalazców SUI i CIA. Dodatkowo wiedział wszystko o każdym w CIA i o wszystkim co działo się tu. Nie mówił za dużo, ale gdy coś powiedział zawsze miał rację, dlatego każdy się z nim liczył. W przeciwieństwie do mnie i Zayna nie znał takiego słowa jak impulsywność. Na pierwszy rzu oka zawsze zachowywał stoicki spokój. Jedynie takie osoby, które go lepiej znały mogły dowiedzieć się o nim znacznie więcej i obalić liczne stereotypy np. tego, że cierpi na ciężką depresję. Uważam, że jeśli cierpiał by już na tą depresję na pewno nie ustanawiali by go drugim najważniejszym informatykiem. Tak naprawdę Niall był szalony, dzięki temu najpewniej wymyślił większość swoich wynalazków. Czasami wydawał mi się bardziej zagadkowy niż Zayn.
- Jak tam u Samanthy? Kiedy lecisz do Nowego Yorku?
- A co cię ona tak interesuje? - uniosłem brwi zdumiony. Wzruszył ramionami. - Pojutrze się tam wybieram.
Rozmawialiśmy jeszcze na pewno godzinę.
Wtedy usłyszeliśmy pikanie przy drzwiach, przez które chwilę później wkroczył Szef ubrany w idealnie skrojony garnitur. W ręce trzymał metalową torbę. Przesunął okulary na już odrobinę siwe włosy. Jego mimika twarzy nie mówiła, aby miał nam coś dobrego do przekazania.
- Porwano Samanthę.
***

Hejka!

PRZEPRASZAM!!! Blogger mi nawala w telefonie i to co napiszę się wcale nie zapisuje. :(((

Rozdział - nic specjalnego. Następny będzie na pewno ciekawszy.

Jeszcze dziękuję za 7 komentarzy!!! <333

Przepraszam za wszystkie błędy. :((

Do napisania :**

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 8

Zza drzwi dochodziły co raz głośniejsze rozmowy, które sygnalizowały, że za chwilę trzeba będzie zaczynać imprezę.
Siedziałam w moim pokoju przy zapalonym świetle bawiąc się telefonem w dłoni.
Na dzisiejszą noc wybrałam białą bluzkę z asymetrycznym cięciem i czarne skórzane spodnie, a na nogi włożyłam czerwone czółenka.
- Chodź! - do pokoju jak burza wpadła Vic. - Trzeba zaczynać!
- Już idę.
Drzwi zamknęły się z hukiem i znowu zostałam sama. Westchnęłam. 
Przypominała mi się Samantha, która siedziała ze mną tutaj czekając na znak rozpoczęcia imprezy. Gadałyśmy wtedy na różne tematy. Najczęściej o chłopakach, ale też o szkole i innych bzdetach.
Sam zawsze mnie wspierała. Po tym jak tu przyjechałam i jak ona wyszła ze szpitala pomagała mi aranżować mieszkanie. Nie mogłam się na nic zdecydować, ale ona znalazła sposób na poukładanie tego chaosu w mojej głowie.
Potem poznałam Vic, która zamieszkała ze mną, ale wcześniej kupiła część udziałów z tego mieszkania, a raczej loftu.
Am, też nie uważała mnie nigdy za puszczalską, za co ją ceniłam najbardziej na świecie. Lubiłam flirtować, tańczyć, ale łóżko było jedynie skrajnym wypadkiem. Niektórzy myśleli, że ja na każdą noc miałam innego, ale były to tylko wredne opinie tych dziewczyn, które kochały się w tych chłopakach, którzy kochali się we mnie. Rzadko wiązałam się na stałe, ale tego co czułam do tych, z którymi chodziłam nie wiem czy można było nazwać miłością. Podobali mi się, mieli ciekawy charakter i... to tyle.
A Liam był według mnie jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, których spotkałam. Czasami wyobrażałam sobie co mogłabym z nim robić. Ach... Ale już podjęłam decyzję - zero tych wszystkich rzeczy, o których marzyłam dopóki Am chodzi z Lou. A potem zależy co on powie...
Liam miał też interesującą osobowość. Wiem, że przybiera maskę poważnego biznesmena myślącego głównie o sprawach swojej firmy, ale on też był typem imprezowicza. Widać było to, gdy w czasie tego spotkania w restauracji. Dobrze znał kluby w różnych częściach Ameryki. Znał się na alkoholach i różnego typu drinkach. Byłby moją idealną "drugą połówką". Jednak nie teraz, a może kiedyś... Pewnie Samantha skrytykowałaby mnie za takie myślenie, ale na razie jej tu nie było.A dzieciństwo też było sprawą, o której Sam wiedziała jako jedyna. Gdy byłam mała, miałam chyba osiem lat zmarł mi ojciec. Kochałam go najmocniej na świecie. Był moim najlepszym przyjacielem, zawsze mi pomagał i co najważniejsze naprawdę kochał. Mam dwie siostry, starsze ode mnie o pięć lat - Julienne i Chloe. Moja mama uwielbia Francję, więc moje siostry mają imiona pochodzące z francuskiego. One też mi pomagały przejść przez te trudy. Okazała się, że tata zmarł na rzadką chorobę serca, prawie nie wykrywalną.
Moja mama związała się z innym mężczyznom, którego co jakiś czas widywałam u nas w domu. Był to znajomy ojca. Zawsze był dla nas miły, kilka razy przyniósł nam nawet po miśku, które wszystkie spaliłam, ale o tym później. Odbyło się wystawne wesele.
Potem zaczęło się piekło. Ojczym okazał się tyranem, bił mamę, raz pobił nawet Chloe, która stanęła w jej obronie. Raz mnie o mało nie zgwałcił, ale uciekłam skacząc przez okno. Po tym incydencie spaliłam wszystkie miśki. Miałam wtedy 16 lat. Potem z domu wyjechała Chloe, rok później Julienne i zostałam sama z mamą i ojczymem, który trochę się uspokoił, ale żeniąc się z mamą facetowi chodziło tylko o przejęcie biznesu ojca.
Nie miałyśmy żadnej możliwości obrony przed nim. Mama groziła mu, że ucieknie z nami, ale on ją szantażował. Potem rodzicielka kazała mi kupić mieszkanie w NY i zacząć tam studiować, jak najdalej od tej patologii. Pewnej lipcowej nocy wraz z meblami z mojego pokoju i pomocą przyjaciół mających firmę przeprowadzkową uciekłam z domu opłakiwana przez mamę. Nie byłam tam już od czterech lat. Matka przekazywała mi pieniądze za pomocą jej tajnego konta bankowego.
Czemu imprezuje? Chcę zapomnieć.
Według mnie w życiu powinno się przestrzegać jednej jedynej zasady: Żyjesz raz i wykorzystuj każdy dzień, bo drugiego takiego samego nie będzie.
Wyszłam i zamknęłam pokój na klucz. Robiłam to dlatego, aby o czwartej rano nie spotykać w moim łóżku zagubionych par. Robiłyśmy tak wszystkie od jakiegoś roku.
Na korytarzu spotkałam kilku moich znajomych, z którymi po krótkiej rozmowie pożegnałam się i życzyłam miłej zabawy.      
Poszłam do salonu i wzięłam szklankę z wysoko procentowym napojem, od Vic. Powąchałam go lekko kręcąc szklanką pod nosem.
To musi być brandy, tylko ono wydziela taki zapach.
Stanęłam na stole. Kilka par oczu zwróciło się w moją stronę i zamilkło, ale większość jeszcze nie zwróciła na mnie uwagi.
- Ludzie! - wrzasnęłam. - Chcecie się zabawić?!
Teraz wszyscy patrzyli tylko na mnie, a wszystkie rozmowy ucichły.
Odpowiedzieli mi chóralnym krzykiem "Yes!".                                              
- No to za szaloną noc! - wypiłam za jednym razem brązowy napój, który pobudził moje zmysły. Krótko po tym rzuciłam szklankę za siebie i każdy mógł usłyszeć dźwięk rozbijanego szkła.
Cała zgromadzona ludność wrzasnęła, a ja zeszłam ze stołu. Pomogli mi przy tym dwaj przystojni mężczyźni. Podziękowałam im moim czarującym uśmiechem i oddaliłam się.
Courtney wraz z Michaelem zaczęli puszczać muzykę. Na pierwszy ogień poszła Sia z hitem Chandelier.
Skierowałam się do barku, gdzie siedziała Vic rozmawiając z Seanem, obsługującym barek.
- Hej Annabel - powitał mnie Sean.
- Siemka - dałam mu buziaka w nastawiony przez niego policzek. Sean był moim dobrym przyjacielem. Kiedyś przez krótki czas byliśmy razem, ale to dawne czasy.   
- Coś dla pięknych pań?
- To co zawsze. Martini z lodem. - poprosiłam Seana.
- Widziałaś, że Jason tu jest? - wyszeptała mi do ucha Vic.
- Nikt go nie zapraszał - nie wierzyłam, nie przychodził tu od kiedy zerwała z nim Samantha. Zapowiadają się problemy.
- Wiem, ale czego on tu szuka? Może Samanthy? - albo mnie. - Wyrzucić go stąd? 
- Nie wiem po co tu przylazł, ale nie wyrzucaj go, bo i tak stąd nie wyjdzie. Niech ktoś go upije. - Mój mózg działał na najwyższych obrotach. Musiałam zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Znowu przed oczami pojawiły mi się obrazy z tego dnia, gdy Jason chciał zrobić krzywdę Samanthcie.
- No to kogo mu podstawić?
- Amy. - Odpowiedziałam bez zastanowienia. - Ponętne kształty Amy powinny spodobać się blondynowi.
- Z Amy mamy jeden problem - przekrzywiła usta. 
No tak. Vic i Amy za sobą nie przepadają, więc trudno będzie jej nakłonić Amy.
- Przedstaw sytuacje Drew i poleć jej porozmawiać z Amy na ten temat. Wierzę w siłę perswazji Drew.     
- No okey. - Odpowiedziała i stuknęła swoim kieliszkiem z Martini o mój.
- Za szczęście - wzniosłyśmy toast. - Ps. Już od jakiegoś czasu ktoś cię obserwuje. Niezłe ciacho - podniosła wymownie brwi.
Liam? Obróciłam głowę w kierunku, który wskazała mi Vic.
Chłopak stał kilka metrów od nas. Miał azjatyckie rysy twarzy. Czarne włosy opadały luźno na czoło. Uśmiechnął się do mnie. (możecie zobaczyć go w zakładce bohaterowie - przyp. autorki) Nie był to Liam.
W ręku trzymał kieliszek, który podniósł do góry, gdy złapaliśmy kontakt zwrokowy. Ja też uśmiechnęłam się do niego ukazując moje zęby i podniosłam kieliszek następnie wypijając zawartość.
- Wygląda na geja - skwitowałam odwracając się do przyjaciółki.
- Sprawdź - poradził Vic i znikła w tłumie.
Dopiłam Martini i postanowiłam bliżej poznać nieznajomego.
- Witaj - podeszłam do mężczyzny. Wyglądał na mój wiek lub odrobinę starszy. - Annabel? Mam rację?
- Tak, ale nie znam twojego imienia - poprawiłam włosy.
- Javad - podał mi swoją dłoń.
- Miło mi - też podałam mu swoją, a on ją ucałował.
Co raz bardziej mi się podobał.
- Może zatańczymy? - zadał kolejne pytanie.
- Z wielką chęcią - odłożył swój kieliszek i wziął mnie za rękę. Przeciskaliśmy się przez tłum szukając wolnego miejsca na parkiecie. Wreszcie udało nam się znaleźć trochę miejsca niedaleko ściany.
Javad ułożył swoje dłonie na mojej talii, a ja oparłam łokcie na jego ramionach. Przysunął mnie do siebie. 
Poruszał się nadwyraz seksownie. Co jakiś czas nasze twarze dzieliły tylko milimetry. Pachniał papierosami, pomarańczami i Johnym Walkerem.
Nie musiał nic mówić, a byłam cała jego. Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło. Alkohol, który dziś sporzyłam uderzył mi do głowy. Obrócił mnie jeszcze raz i wtedy objął mnie mocniej niż wcześniej. Przestaliśmy tańczyć. Trzymał mnie ciągle w swoich objęciach. Już miałam go pocałować, ale nagle pojawiła się przy nas Courtney. Javad odsunął się ode mnie, a ja zwróciłam niechętnie twarz w stronę dziewczyny.
- Tak?
- Samantha czeka przy drzwiach -  wytłumaczyła mi Courtney.
- Powiedz, że nie mogę.
- Powiedziałam, że to będzie cud jak cię znajdę w tym tłumie, ale... - zmierzyłam ją zabójczym spojrzeniem. - Ale kazała mi iść ciebie szukać.
- Za chwilę będę - westchnęłam.
- Musisz iść - powiedział smutno Javad, gdy Courtney się oddaliła.
- Dopiero za chwilę. 
Zbliżyłam moją twarz do jego i dotknęłam moimi ustami jego warg. Między nasze ciała nie dało wcisnąć, ani jednej szpilki.
Dawno się nie całowałam. Przypomniałam sobie to cudowne uczucie, ale ten pocałunek był inny niż te wcześniej. Javad całował bardzo dobrze i na razie nie zanosiło się by przestał. Nawet nie zauważyłam, gdy moje plecy dotknęły ściany. Jego język badał moje podniebienie, a dłonie schowały się pod moją koszulę dotykając pleców. Co jakiś czas przygryzałam jego wargę. Usta ułożyły mi się w uśmiechu.
Zapomniałam nawet o tym, że czeka na mnie Samantha. Złapałam jego włosy w palce i zaczęłam je ugniatać.
- Och - jęknęłam.
Chwilę potem zakończyliśmy nasz pełen namiętności pocałunek. Idealny - tylko tak mogłam go określić. 
- Zobaczymy się jeszcze?
- Na pewno.
Ucałował delikatnie moje wargi, ale ja i tak chciałam więcej. Jego tropikalny zapach zajął mój umysł.
-  Do drzwi pójdziemy razem - zaproponował i objął mnie w talii.
Nie rozmawialiśmy idąc.
Nadal w głowie miałam ten pocałunek sprzed chwili. Był taki nieziemski. Nie sądziłam, że mogę tak się poczuć jedynie po pocałunku.
Niestety doszliśmy do drzwi. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam je.
Pod drugiej stronie progu stała Am.
***
Ile ja mam tu czekać?
Stoję tutaj chyba dziesięć minut od kiedy Courtney powiedziała mi, że Annabel za chwilkę przyjdzie. Tja. Za "chwilkę".
Courtney nie wpuściła mnie nawet do środka, więc czekałam na An za drzwiami jej loftu. Poszłam za radą babci i postanowiłam wszystko wyjaśnić przyjaciółce. Spodziewałam się, że Annabel nie będzie chciała ze mną rozmawiać, ale wcześniej uzbroiłam się w cierpliwość. Nie dam jej za wygraną. Musimy się pogodzić bez względu na wszystko. Ona potrzebowała mnie, a ja ją.
Już myślałam, że wejdę do środka nie czekając na nią, gdy drzwi uchyliły się i stanęła w nich Annabel. Nie była sama. Obok niej stał czarnowłosy    chłopak z wąsikiem pod nosem. Patrzył się na mnie spod lekko przymrużonych powiek. Ciarki przeszły mnie po plecach pod wpływem tego spojrzenia. Też popatrzyłam się w jego oczy, ale on wtedy odwrócił wzrok.
- Do zobaczenia Annabel - pożegnał się z blondynką.
Do mnie nie powiedział nic tylko przeszedł niebezpieczne blisko. Wtedy popatrzyłam mu prosto w twarz. On też na mnie spojrzał. Na moment zabrakło mi powietrza. Wydawało mi się, że w tej sekundzie czyta we mnie jak w otwartej książce. Wie po co tutaj przyszłam i co teraz czuję. Trwało to króciutko, ale było to w pewnym sensie straszne.
Zerknęłam jeszcze na niego, gdy szedł w stronę windy. Odwrócił głowę w moją stronę i tajemniczo się uśmiechnął lustrując wzrokiem całe moje ciało. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Stanął w windzie i... tyle go widziałam.
- Samantha, halo, Samantha mówię coś do ciebie! - poczułam się jakby ktoś wybudził mnie ze snu. Popatrzyłam na Annabel i jeszcze raz na korytarz, ale nie zobaczyłam tam mulata.
- Kto to był? - zapytałam.
- Javad - odpowiedziała obojętnie An. - Po co tu przyszłaś?
- Chcę porozma... - Annabel nie dała mi nawet dokończyć tylko chwyciła klamkę od swoje strony i pchnęła drzwi w moją stronę. 
Nie dałam się tak łatwo wygonić tylko przytrzymałam je otwartą dłonią.
- Annabel proszę zrozum chcę ciebie przeprosić za tamto spięcie - oparłam się plecami o drzwi, jednak blondynka nadal starała się mnie wyrzucić.
- Nie masz mnie za co przepraszać Samantho. - Annabel odpuściła. - Mogłam ci wcześniej powiedzieć.
- Ja nie musiałam ci narzucać tego myślenia o Liamie, przecież może ci się nie podobać.
- Ale mi się podoba - dodała An.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Ja też - blondynka przytuliła się do mnie. - Chodź trzeba się zabawić!
Weszłam do środka, ale nadal nie mogłam wyrzucić z głowy myśli o Javadzie.
- Znasz go?
- Kogo?
- No Javada.
- Poznałam go na imprezie - odpowiedziała Annabel przeprowadzając mnie przez tłum.
- Której?
- No dziejszej - usiadłyśmy przy barku.
- Witaj Am! - powitał mnie Sean.
- Cześć, cześć - powiedziałam do niego. - Nadal sobie tutaj dorabiasz?
- Chyba mi się to nigdy nie znudzi - zaśmiał się. - Co podać?
- Co dzisiaj polecasz?
- Zobaczysz.
- Nie mogę się doczekać - puściłam mu oczko, a on zabrał się za przygotowywanie drinka.
- Pierwszy raz spotkałam takiego jak Javad. Boże jak on tańczy, jak się rusza, a jak całuje - rozmarzyła się Annabel.
- Całowałaś się z nim? - zapytałam zaskoczona.
- I to nawet nie wiesz jak! Cały czas chciałam więcej. I tylko dlatego, że wcześniej patrzył w moje oczy. Może on jest hipnotyzerem?
- Wyglądał na takiego.
- To się normalnie nie zdarza, ale przejął nade mną całą kontrolę.
- Co ty nie powiesz?
- Tak, tak - blondynka znów się rozmarzyła.
- Gotowe - podał mi kolorowego drinka Sean. - Smacznego!
- Ja proszę to samo. - An zwróciła się do Seana. - Co u Louiska? Wie już?
- Całkiem dobrze. Tak powiedziałam mu, ale musiałam przez to przerwać całkiem przyjemne pocałunki.
- Uhuhu! Samantha! - niebieskooka zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem.
- A tu coś dla ciebie - Annabel otrzymała drinka od Seana.
Podziękowała mu i zwróciła się do mnie znowu, ale szeptem:
- Uważaj, Jason tu jest - w tym samym momencie, gdy powiedziała to imię ścisnęłam jej ramię.
- Powtórz.to.do.cholery. - wycedziłam. Złapałam ją za ramię, zaciskając na nim moje długie paznokcie.
- Ała to boli - pisnęła.
- Sorry nie chciałam.
Te wiadomości nie wróżyły dobrze.
***
- Nie zmusisz mnie... pój-pójdę sama do domu - wybełkotałam do Annabel i Vic nalewając im po kolejnej porcji whisky.  
- Ale jest ciemno i straszno - zaoponowała Vic.
- Pójdę jeszcze yp...yyyp do łazienki - wstałam i o mało nie upadłam. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz lodowatą wodą. Od razu poczułam się trochę bardziej trzeźwa. Skorzystałam jeszcze z toalety i poszłam do dziewczyn biorąc od nich moją torebkę. Po drodze przeciskałam się przez tłum bawiący się w najlepsze pomimo późnej pory.
- Uważaj na siebie... jup... - poradziła mi An. Prztuliła mnie na pożegnanie. 
Zostawiłam je same w mieszkaniu. Weszłam do windy i sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu, 3:18. Idealna godzina na powrót z imprezy, która nadal była tak samo szalona jak jeszcze pięć godzin temu. Dobrze, że te nowoczesne lofty mają dźwiękoszczelne ściany, bo bez tego nie wyobrażałabym zakończenia imprezy bez udziału policji. 
Nigdy nie podjęła takiej decyzji, aby wracać do domu, gdyby nie wiadomość od mamy "Wracaj do domu, to ważne". Może chodziło o tatę? Znowu gdzieś wczoraj wyjechał. Byłam przestraszona, gdy dostałam tą wiadomość, ale dziewczyny nie chciały mnie za żadne skarby wypuścić z domu. W końcu to się udało.
Winda dojechała na parter. Wyszłam z niej i ruszyłam w stronę obrotowych drzwi. Po chwili byłam już przed wieżowcem. Skręciłam w prawo w dość ciemną uliczkę. Nie bałam się, bo przechodziłam nią wiele razy i nigdy nic mi się nie stało, nawet po zmroku.
- Samantha Black - ktoś wypowiedział moje imię i nazwisko na głos.
Popatrzyłam się za siebie. Z mroku wyłoniła się sylwetka "hipnotyzera". Przestraszona cofnęłam się o krok. Zapomniałam, że za mną jest już ulica i przewróciła bym się, gdyby nie to, że Javad przytrzymał mnie za ramię. Przysunął mnie do siebie. Woń papierosów, która od niego biła uspokoiła mnie nieco. Jego twarz zbliżyła się do mojej. Cały czas trzymał mnie mocno w swoich ramionach. Głos uwiązł mi gardle, nagle poczułam się taka bezradna. Chciałam z nim tu zostać.
- Pokój jest kwestią wyboru - wyszeptał do mojego ucha.
Wzdrygnęłam się. Chwila, ja skądś znam te słowa.
W tej samej chwili ktoś zakrył moje usta chustą o odurzającym zapachu. 
Potem było już tylko ciemniej...

***
"Nadchodzi czas kiedy trzeba będzie wybrać
 pomiędzy tym co złe, a tym co łatwe"
***
Witam!

Od następnego rozdziału nie będę dodawać już cytatów, bo będę go pisać przez telefon gdzie niestety nie ma opcji wyśrodkowania. 

Zdziwieni kim jest Javad? Nie mogę się doczekać waszej reakcji, ale wy i tak nic nie wiecie. Teraz rozpoczyna się najlepsza część tego ff. Będą jaja! (w negatywnym znaczeniu)

WAŻNE: Dzień przed ukazaniem rozdziału będę na moim twitterze cytować kawałeczek następnego rozdziału.

Do napisania :*


6 komentarzy = 9 rozdział