niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 7

GŁOSUJEMY W ANKIECIE OBOK!!!

***
Wszedłem do garażu i zapaliłem światło. Do dyspozycji miałem trzy samochody: Jeepa, którego właścicielem był kiedyś Zayn, BMW należące do mnie i Mercedes kupionego na spółkę z Liamem. Kiedyś było tu tyle osób, a teraz jestem tu tylko ja i to raz na jakiś czas. Dorośliśmy, zmieniliśmy się i poszliśmy własnymi ścieżkami. No może nie takimi innymi.
Jeep odpadł od razu, BMW na chwilę przyciągnęło moją uwagę, ale nie przekonało mnie na dłużej, w takim bądź razie wybrałem Mercedesa ze względu, że Sam jeszcze nim nie jechała. Kluczyki były w dawnej sypialni Liama w dolnej szufladzie komody. Poszedłem do pokoju i wyjąłem je z mebla. Na komodzie leżało zdjęcie naszej czwórki chyba z przed półtora roku. Tak, na pewno sprzed półtora roku, bo już czwórki. Wszyscy uśmiechamy się do aparatu. Wziąłem zdjęcie do ręki i zabrałem je do mojej sypialni. Wróciłem do samochodu i nacisnąłem przycisk na kluczykach. Zaświeciły się tylko światła, bo dźwięk był wyłączony. Zasiadłem na miejscu kierowcy. Lubiłem tę markę samochodów: dobre silniki, ładne wykonanie. Niemiecka klasa. Mercedes miał odsuwany dach, więc będzie to dość fajna jazda. Już wyobrażałem sobie włosy Sam powiewające na wietrze.
Uśmiechnąłem się. Ostatnio miałem tyle powodów by wykonywać ten gest i to tylko dzięki Samathcie.
Otworzyłem pilotem bramę garażową. Po włożeniu kluczyka do stacyjki i przekręceniu go silnik przyjaźnie zamruczał i wyjechałem przed dom. Nacisnąłem kolejny przycisk i zamknąłem garaż. Po jeszcze jednej takiej operacji znalazłem się na drodze pewien, że brama wjazdowa jest zamknięta, a cała willa bezpieczna. Jeszcze na podjeździe zapiąłem pasy.
Czekało mnie jakieś pół godziny jazdy przy niedużych korkach. Ze schowka po stronie pasażera wyjąłem moje czarne awiatory ze srebrnymi oprawkami. Wiatr przyjemnie chłodził moją twarz. Włączyłem radio. Wiadomości
Zatrzymano niebezpiecznego gangstera Jacka C. został nakryty na sprzedaży prawie 200 kg narkotyków różnego rodzaju. Środki miały zostać rozprowadzone. Oprócz tego Mafou zajmował się handlem niewolnikami w Afryce. Dorobił się na tym  kilkudziesięciu milionów dolarów. Grozi mu dożywocie.
Prychnąłem. Amerykanie się już niczego nie nauczą…
Dziennikarka podawała kolejne informacje: wypadek na autostradzie z wieloma osobami zabitymi, odnalezienie jakiejś dziewczynki, która zniknęła 10 lat temu, coś jeszcze na koniec o prezydencie i nielegalnych emigrantach.
W połowie drogi zastał mnie korek, bo jak by inaczej? Bębniłem palcami w kierownice czekając na jakikolwiek ruch samochodu przede mną.
Sam ostatnio miała jakiś smutek w głosie. Nie wiedziałem o co chodzi. Na dodatek powiedziała mi, że musi mi coś ważnego do powiedzenia. Aż się wzdrygnąłem na myśl o co może chodzić. Bałem się o nią co raz bardziej. Przypomniałem sobie to o czym nie chciała mi powiedzieć na Moście Brooklyńskim. Do dzisiaj zastanawiam się o co tak naprawdę chodziło. Najbardziej smuci mnie myśl, że ona się kiedyś przede mną zamknie i nie będzie to, to samo co teraz. Będzie udawać szczęście, radość i najgorsze, czyli miłość. Zacisnąłem mocniej usta.
Samochód przede mną ruszył powoli do przodu. Jechałem powoli za  nim. Po kwadransie droga rozluźniła się i mogłem mocniej wcisnąć pedał gazu. Szybko nadrobiłem stracony czas. Wyprzedzałem inne samochody, które jechały kilkanaście kilometrów na godzinę mniej. Zwolniłem dopiero, gdy wjechałem na Broadway. Szybkość zawsze pomagała mi się odstresować i oczyścić umysł, dlatego tak lubiłem jeździć do Liama pod LA. 
Czerwone, znowu czerwone światło spowalniało moją jazdę. Na kolejnych światłach zgadnijcie: czerwone! Czy to jakiś znak od tego co wszystko widzi i słyszy?
Trochę poirytowany dojechałem wreszcie pod budynek Julliardu, ale to była dopiero połowa sukcesu. Teraz musiałem znaleźć miejsce parkingowe co graniczyło z cudem. Skręciłem w boczną uliczkę i tu postanowiłem szukać miejsca, ale gdy dojechałem do jej końca i nic nie znalazłem zawróciłem przy wjeździe do prywatnego parkingu podziemnego. O! Jest! Cud boski! Niemożliwe, ja mam chyba zwidy, a jednak nie. Zatrzymałem się i włączyłem migacz, aby oznajmić innym użytkownikom ruchu, że chcę zająć to miejsce i, aby nikt mi go nie zajął. Ta osoba dostała by niezły opierdol ode mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem do siebie. Facet w Land Roverze nigdzie się nie spieszył. Zapiął pasy, coś poprawił na tylnym siedzeniu, ustawił lusterka boczne i w końcu włączył ten silnik. Wykonał kilka manewrów i włączył się do ruchu. Bez problemów zaparkowałem na tym miejscu. Wysiadłem z samochodu, zamknąłem go i jeszcze kupiłam bilecik, który włożyłem pod wycieraczkę Mercedesa.
Popatrzyłem się jeszcze na moje ubranie. Biała koszula z podwijanymi rękawami, czarne jeansy i czerwone vansy. Może być.
Przeszedłem przez przejście dla pieszych i znalazłem się pod szklanym budynkiem uczelni. Stanąłem przy jego wyjściu.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zacząłem sprawdzać plan rozgrywek w ligach europejskich piłki nożnej.
- Louis Tomlinson! – kto mnie tu może znać? Przecież to nie był głos Samanthy ani Annabel. – Ile to? Dwa lata już!
Powoli podniosłem głowę znad wyświetlacza i’Phona i schowałem urządzenie do kieszenie. Przede mną stał wysoki blondyn, ubrany w szarą koszulką, białe jeansy i niebiesko-czerwone Air Maxy Nike.
Twarz była mi nawet za bardzo znajoma. Jason Douglas.
- Nie powiesz nic?
- Nie mamy o czym rozmawiać. – odpowiedziałem wykorzystując lata nauki powstrzymywania okazywania uczuć przez wzrok i sposób mówienia.
- Gdy dowiedziałem się, że to ty zawróciłeś w głowie Samanthcie na początku chciało mi się śmiać. Skąd znasz takie uczucie jak miłość? A może wykorzystujesz ją do własnych planów. Przecież „cel uświęca środki”, dobrze powiedziałem?
- Douglas, znam to uczucie na pewno lepiej od ciebie.
Zaśmiał się patrząc na swoje buty.
- Zdajesz sobie sprawę, że to nie ładnie mówić po nazwisku?
Co raz bardziej miałem ochotę wpakować mu moją pięść w twarz, ale ten pomysł można uznać tylko za marzenie, które się nie spełni, bo w tym zawodzie najważniejsze jest opanowanie.
- A mówiłeś Samanthcie kilka ważnych wiadomości o sobie? Mam nadzieję, że tak, bo kłamstwo ma krótkie nogi, a prawda boli najbardziej – na jego twarz znów pokazał się te drwiący uśmiech. – Ja się tylko o ciebie troszczę.
- Wie tyle ile powinna.
- Styles też wiedział tyle ile powinien.
- Ale to był jego wybór.
- I wcale mu się nie dziwię.
Zaczynał mnie całkiem serio denerwował. Modliłem się, aby Sam już przyszła.
- A ty się chwaliłeś czym się zajmuje tatuś?
- Na pewno nie okłamywałem jej tak jak ty – kiwnął głową.
- I na pewno jej tak nie kochałeś, bo to ty nie jesteś zdolny do takich uczuć pełnych poświęceń.
Popatrzyłem się za niego. Sam właśnie wychodziła ze szkoły. (strój Samanthy) Gdy nas zobaczyła jej uśmiech zniknął z twarzy.
- Cześć Lou – pocałowała mnie w policzek. – Chodźmy już.
Starał się nie zwracać uwagi na Jasona.
- A mi cześć nie powiesz?
- Louis, chodźmy już – prosiła nadal nie zwracając uwagi na Douglasa, ale ja wiedziałem, że Jason nie powiedział jeszcze tego czego chciał powiedzieć.
- Zostaw ją w spokoju, a ja zostawię was.
- Hmm… My mamy policję – popukał kilka razy w czoło palcem i udał politowanie. – Kurwa, Louis, obudź się człowieku! To jest inny świat. Pokój jest kwestią wyboru. To jest inny świat, wszystko się zmieniło i jeszcze więcej się zmieni. Zrozum to…
- Nie bądź taki pewien. – Popatrzyłem mu prosto w oczy.
- Zawsze taka sama postawa – pokiwał głową i zwrócił się do dziewczyny: -  Samantho, lepiej należeć do kogoś kto zawsze będzie na szczycie niż do tego kto zawsze będzie z niego spadał.
Sam odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Przytrzymałem ją za nadgarstek, ale wyrwała go z mojego uścisku. Pierwszy raz się na niego popatrzyła.
- Nie należę do nikogo – zbliżyła się do niego jeszcze bardziej – Nigdy nie rozumiałeś miłości i teraz tym bardziej. Myślisz, że miłość to tylko łóżko i nic więcej. Miłość to jest głównie własna wola, a nie uległość.
- Zamknij się mała suko.
Nie mogłem tego tolerować. Stanąłem przed Sam odgradzając mu drogę do niej. Mierzyłem go zabójczym wzrokiem. Ręka Sam zacisnęła się na moim boku.
- Pamiętaj Tomlinson – to początek końca. – wyszeptał.
- Zależy czyj.
Tymi słowami pożegnaliśmy się i poszliśmy w inne kierunki.
- O… o co chodzi?
Nie miałem zamiaru rozmawiać z Sam na ten temat. Byłem zbyt wkurzony przez tą rozmowę, która  się rozegrała. Mogłem mieć przez nią wielkie problemy. Nie chodziło tu tylko o bezpieczeństwo moje czy innych. Douglas będzie chciał spróbować tego co dwa lata temu.
Wziąłem ją za rękę. Zerknęła na mnie domagając się wzrokiem odpowiedzi na jej pytanie.
- Wszystko jest dobrze – skłamałem. Prowokacja Jasona udała mu się w 100 procentach. Trzeba będzie o niej powiadomić Szefa i postawić wszystkich w stan gotowości, nie tylko tu, ale też na Starym Kontynencie. I właśnie o to chodziło Douglasowi – wywołać panikę.
Doszliśmy do samochodu.
- Daj torbę, włożę do bagażnika – powiedziałem lekko zniecierpliwionym głosem. Sam niepewnie podała mi torbę. Czy powiedziałem coś nie tak, znowu?
Otworzyłem bagażnik czarnego Mercedesa i wrzuciłem torbę do środka.
- Mój tata też ma Mercedesa. Świetne samochody.
- Też je lubię – powiedziałem i za chwilę dodałem: - Ogólnie niemieckie samochody są niezłe.
Otworzyłem drzwi, aby Samantha mogła usiąść na miejscu pasażera. Wsiadła bez słowa podziękowania. Zamknąłem drzwi.
- Pójdę jeszcze zapłacić do parkometru – pocałowałem ją w czoło. – A ty niegdzie nie uciekaj.
- No dobra – udała smutną minę.
Po krótkiej chwili wróciłem i usiadłem obok brunetki. Zapiąłem pasy. Dziewczyna zrobiła to samo.
- Uśmiechnij się stokrotko – pogłaskałem jej policzek. Pomimo mojej prośby nie zmieniła wyrazy twarzy.
- Jedźmy już.
Zrobiłem jak kazała.
Droga minęła nam w milczeniu. W mojej głowie biłem się z myślami. Co mam teraz zrobić? Jaki będzie kolejny jego krok? Jak odpowiedzieć? Jedna było pewne: Coś planuje, ale co? Ja pierdziele…
Co jakiś czas spoglądałem na moją dziewczynę. Siedziała sztywno w fotelu opierając prawą rękę na drzwiach. Na kolanach trzymała torebkę. Zagadka tego co teraz czuła znajdowała się w jej zielonych oczach, które niestety zakrywały czarne okulary przeciwsłoneczne. Założę się, że była zdenerwowana. Rozmowa z Jasonem nie należała do najprzyjemniejszych i pewnie po jej głowie błąkały się pytania o co chodzi z tymi groźbami. Ona przecież nic nie wie. I tak musi zostać. Ufam jej jak nikomu innemu, ale nie chcę jej narażać.
Gdy jestem z nią zapominam o całym bożym świecie. Liczy się tylko ona i nikt inny. Kocham ją i niestety nie mogę tego zmienić, nawet dla jej dobra. Zdaję sobie sprawę, że to zajście w parku i ogrodzie nie powinno mieć miejsca, ale gdy ją wtedy zobaczyłem nie obchodziło mnie nic, tylko ona. Powinniśmy się nie znać i zapomnieć, a ja nie mogłem. Ale ja ja kocham i robię, zrobię jej przez to krzywdę. Ona i tak myśli inaczej…
Po około trzydziestu minutach zaparkowałem w garażu. Oboje nie mieliśmy ochoty wychodzić, więc siedzieliśmy bez słowa w samochodzie. Odpiąłem pasy i czekałem na jakąś reakcje sam, która chyba nie zauważyła, że już przyjechaliśmy.
- To wychodzimy? – wreszcie się odezwała przełamując ciszę między nami.
- Jak chcesz – wzruszyłem ramionami.
Odpięła pasy, otworzyła drzwi i obeszła samochód. Przystanęła na chwilę i zerknęła na mnie nieznacznie podnosząc kąciki sowich ust. Ja odpowiedziałam jej tym samym. Podeszła do drzwi, przy których siedziałem i oparła się o nie oraz przesunęła swoje okulary na włosy.
- Czy ma pan wolne miejsca? – zapytała zadziornie.
- Dla pani zawsze.
 Otworzyłem drzwi, a ona usiadła mi na kolanach. Zdjęła mi okulary z oczu i odłożyła na siedzenie obok.
Jej czekoladowe oczy zdradzały wszystkie uczucia. Zaczynając na pożądaniu, kończąc na strachu. Były takie intrygujące.
Przysunęła się jeszcze bliżej i delikatnie posmakowała moich warg. Zrobiła tak jeszcze kilka razy. Też pocałowałem ją, ale oczywiście nie delikatnie tylko zachłannie. Jej dłoń powędrowała na mój kark przyciskając mnie jeszcze mocniej do niej. Mimowolnie zdjąłem z niej biały sweterek i zrzuciłem go na moje buty. Teraz moje dłonie badały każdy centymetr jej pleców, aż napotkały suwak od jej sukienki i pociągnęły go w dół. Jej sukienka opadła tylko do łakciów, niestety. Całowaliśmy się co raz bardziej namiętnie. Była taka piękna. Jedyna i tylko moja. Ktoś w mojej głowie krzyczał, abym tego nie robił, ale zignorowałem ten głos. Moje palce co raz częściej błądziły wokół zapięcia jej stanika. Zacząłem całować jej szyję. Pachniała perfumami Chanel N. 5. Nie mogłem jej się oprzeć.
Nagle odsunęła się ode mnie. Popatrzyłem zdziwiony na nią.
Z jej oczy płynęły łzy. Nawet jej nie spytałem. Boże… Znowu musiałem coś spieprzyć.
- Jesteś…?
- Nie, nie jestem, ale tu nie chodzi o to… - poprawiła ramiączka swojej sukienki i otarła łzy – Jason chciał mnie zgwałcić.
***
Nie pewna jego reakcji spuściłam głowę. Nie chciałam patrzyć na jego twarz w tym momencie.
- Rozwalę chuja, rozwalę – szeptał Louis z niedowierzaniem w głosie.
Może nie jest tak źle?
Objął mnie swoimi silnymi ramionami, ja położyłam mój podbródek na jego ramieniu. Głaskał dłonią moje plecy.
Z jednej strony nie wiedziałam czemu przerwałam nasze pocałunki. Przecież chciałam go, tak bardzo go pragnęłam przed chwilą, a teraz odrzucam go. Ale z drugiej strony czułam, że nie mogę. Pewnie Lou nie był zbyt zadowolony z obrotu sprawy.
Słyszałam, że po gwałcie osoby czują obawy przed dotykiem innych ludzi, ale on mi przecież nic mi nie zrobił. Jednak i tak się bałam. Czego? Może tego, że Lou okaże się Douglasem?
- Wezmę cię na górę – zdziwił mnie jego pomysł. Narzucił na mnie sweterek, który wcześniej zdjął. Lewą ręką przytrzymał moje nogi, a prawą oplótł wokół mojej talii. Nie wiem jak udało mu się wysiąść z samochodu nie tracąc równowagi ze mną na rękach. Gdy już stał lekko się zachwiał. Już myślałam, że się przewrócimy.
Zachichotałam i delikatnie go pocałowałam.
Bez upadku przebyliśmy schody prowadzące na górę. W salonie ułożył mnie na kanapie i przysiadł na jej krawędzi.
- Opowiedz mi, jak to się stało – wziął mnie za rękę.
Zaufaj mu…
Opowiedziałam mu o wydarzeniach z tamtego dnia. Wspomniałam o mojej samoobronie, ratunku An i spięcia na linii Liam-Annabel. Tommo słuchał w skupieniu, nie komentował. Po zakończeniu opowieści usiadłam na kanapie spuszczając stopy na drewnianą podłogę. Louis usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Będzie dobrze.
- Nie lubię, gdy ludzie mówią „będzie dobrze”, bo potem zawsze jest co raz gorzej – powiedziałam mu zgodnie z prawdą. We wszystkich filmach, w każdej książce, po tym, gdy pojawią się te dwa słowa wszystko się psuje. – O co chodziło, z tym o czym mówił Jason?
Ta rozmowa była dziwna. Mogłam z niej wywnioskować, że Louis i Douglas się kiedyś znali, ale dwa lata temu wydarzyło się coś co wszystko zmieniło.. A co oznaczały te tajemnicze zwroty „Mamy policję”, „Pokój jest kwestią wyboru” czy „To jest początek końca”? Jak wyjęte z jakiegoś pierwszego lepszego kryminału.
- Nie przejmuj się nim – odpowiedział. Nie wierzyłam mu, bo po tej rozmowie widać było, że był nieźle wkurzony.
- Nie wierzę ci – pokręciłam głową.
- Uwierz mi to dobrze zrobisz – poradził. Zrezygnowana wykrzywiłam usta w grymasie.
- Skąd się znacie?
- Dawne czasy. Poznaliśmy się 3 lata temu w Londynie. – Mówił. – Od początku nie pałaliśmy do siebie wielką sympatią.
- Co się stało dwa lata temu?
- To jakieś przesłuchanie?
- Muszę wiedzieć o czym rozmawialiście – nie ustępowałam. Muszę to wiedzieć.
- Po co ci to skarbku? Jakbym mógł to zamienił bym się z tobą. Ty byś dostała świadomość, a ja bym był szczęśliwym nieświadomym, ale nie zrobię ci tej krzywdy – dodał cicho.
Westchnęłam głośno. Dlaczego on jest taki przekonujący?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.

Wtuliłam głowę w jego tors, dzięki czemu mogłam słyszeć miarowe bicie jego serca. Zamknęłam oczy i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
***
Przetarłam oczy palcami. Gdzie ja jestem?
Leżałam wśród bardzo wysokiej trawy, patrząc na obłoczki powoli sunące po błękitnym niebie. Pogoda była jednym słowem – piękna.
Usiadłam, ale trawa i tak była wyższa ode mnie, więc stanęłam na równe nogi. Teraz mogłam zobaczyć, że leżałam na polanie. Otaczał ją gęsty, stary, bukowy las. Drzewa wyglądały jakby patrzyły się prosto na mnie, oczekując ruchu lub jakiejś reakcji. Wzdrygnęłam się.
Odwróciłam się w drugą stronę, aby zobaczyć też inną część polany. Stało tam samotne drzewo. Też był to buk, ale o wiele starszy od tych rosnących w lesie. Na jego gałęzi, nisko nad ziemią powieszona była drewniana huśtawka. Postąpiłam krok do przodu, ale od razu się cofnęłam, bo z trawy wyleciało stado kolorowych motyli. Odczekałam chwilę i znowu postąpiłam krok do przodu. Trawa sięgała mi powyżej kolan jednak stopniowo się zmniejszała, gdy szłam w kierunku huśtawki.
Usiadłam na prostokątnym kawałku ciemnego drewna, które powieszone było na zielonych pnączach, które pod wpływem tego, że zajęłam to miejsce rozkwitły w białe kwiaty. Odepchnęłam się od ziemi i zakołysałam się.
Gdybym teraz się odwróciła zobaczyłabym starszą panią wpatrującą się we mnie zza drzew rosnących na granicy polany.
Usłyszałam kroki. Ciekawość wygrała i powoli przekręciłam głowę. W kilkumetrowym odstępie ode mnie stała starsza kobieta. Jej głowę, oprócz blond falowanych włosów pomiędzy, którymi pojawiały się dość często siwe kosmyki, zdobił wianek z liści, a na sobie miała białą sukienkę zakrywającą stopy. W ręce trzymała wiklinowy koszyk z, tak mi się wydaje, ziołami.
- Nie bój się dziecko – powiedziała spokojnie. Gdy się do mnie zbliżała nie mogłam zobaczyć jej dokładnych kontur, ale tylko bliżej nieokreślone kształty.
- Kim jesteś? – odważyłam zadać jej to pytanie.
- Twoją babcią, matką twojego taty – nie zmieniła tonu głosu, nadal był spokojny i ciepły.
Dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę. Wstałam, bo tak wymagała kultura.
- Siedź drogie dziecko, nie ma potrzeby wstawać – machnęła ręką i z pnia drzewa zaczęły wyrastać gałęzie, które obok kobiety zaczęły splatać się w jakiś kształt. Po chwili uformowało się z nich krzesło. Patrzyłam się na to z niedowierzaniem. Kobieta usiadła na nowo stworzonym meblu. Też usiadłam, ale na huśtawce.
- Mam na imię Samantha – przestawiłam się nieznajomej, która mówiła, że jest moją babcią. – Moja babcia nie była czarodziejką, mieszkała w Australii.
- Samantho, wiem jak masz na imię – uśmiechnęła się ciepło. – To jest twój sen i to ty tworzysz świat. Ja jestem tylko elementem.
Jej głos był taki spokojny.
- A, właśnie… - przytaknęłam skruszona.
- Widzę, że jesteś ostatnio bardzo smutna. To co cię smuci, mnie też bardzo przejmuje.
- Babciu – pierwszy raz się do niej tak zwróciłam. – Nie mogę tak żyć. To jest zbyt trudne. Na dodatek to, że się pokłóciłam z Annabel. Dzisiaj o mało Louis i Jason się nie pobili. Nie wiedziałam co mam zrobić.
- Najlepiej idź do swojej przyjaciółki i przeproś ją. Wiem ile dawała ci siły, ale po tym co ci powiedziała ty też musisz ją wesprzeć. Ale pamiętaj trzeba dać jej czas, żeby się oswoiła. Nie wszystkie rzecz są takie na jakie wyglądają. Panna Bourne co raz częściej myśli o Liamie i wierz mi, że z ciężkim sercem odpowiedziała przecząco na jego propozycje spotkania – zmierzyła mnie swoim wzrokiem. – Raz nadarzyła się okazja by się spotkać i spotykamy się w takich przygnębiających okolicznościach.
Ona wraz z krzesłem przysunęła się w moją stronę i poprawiła włosy opadające na moje czoło.
- Cieszę się, że George ma taką córkę. Może być z niej dumny.
- Wcale nie, jestem za słaba na rzeczy, które mnie spotykają.
- Nie wolno ci tak mówić – na jej oczach pojawiły się okulary. Zaczęła mi się dokładnie przyglądać. – Oczy po Annie, włosy po synku. Nie mogę powiedzieć do kogo jesteś bardziej podobna. Wiem, że George nie zawsze sprawdza się w roli ojca.
- Babciu – spodobało mi się nazywanie jej tak. – Tata za dużo czasu spędza poza domem. Tym bardzie od kiedy wprowadziliśmy się do NY. Jeździ na te wszystkie podróże, a zapomina o mnie i mamie – wyżaliłam się.
- Nigdy o was nie zapomina. Mogę ci to przyrzec – wzięła mnie za rękę.
- A Louis?
- Louis, Louis, Louis – powtarzała zamyślona. – Cudowny chłopak. Kocha cię i jest gotowy na wszystko tylko dla tego byś była bezpieczna. Taką osobę spotyka się raz w życiu i z zasady zostaje się z nią na zawsze. Nie zmarnuj tej szansy, bo Louis bez ciebie to nie ten sam człowiek.
Pokiwałam głową.
- Babciu nie zostawiaj mnie samej.
- Jestem z tobą zawsze, chociaż mnie nie widzisz. Ja nie umarłam. Ludziom się wydaje, że gdy serce przestaje bić to człowiek też przestaje żyć. Ja nie umarłam ja tylko śpię, ale moja dusza zawsze jest blisko ciebie i nigdy o tobie nie zapomina. Wspieram cię, a teraz tego wsparcia potrzebujesz najwięcej. A jeszcze więcej będziesz potrzebować – zamilkła, przysunęłam moją głowę do swojej piersi. Pachniała lasem.
– Tylko nie rób żadnych głupot wnuczko. – Pogłaskała mnie po głowie…
***
Chociaż we wszystkich oknach tej nowojorskiej kamienicy zgasły światłą i wszyscy lokatorzy położyli się spać, aby jutro wypoczęci ruszyli do pracy w różnych częściach Manhattanu i Brooklynu, w jednym mieszkaniu, dokładniej w kuchni nadal paliła się mała lampka. Przy stole siedziało małżeństwo w średnim wieku rozmawiając na temat, prze który nawet nie myśleli o zmrużeniu oczu.
- Jesteś tego pewny? On znowu będzie chciał to zrobić? – spytała z niedowierzanie kobieta.
Mężczyzna znów poruszył się niespokojnie na krześle.
- Przecież jasno nam przekazali: była prowokacja z oczywistym przekazem. Ile razy mam powtarzać? – odparł mężczyzna.
- Co będzie chciał zrobić?
- Teraz walka toczy się o władzę i o pieniądze, bo aby mieć władzę trzeba ją czymś sprawować. Zgadza się? – mężczyzna znów popatrzył się na ekran telefonu, który co chwile wibrował powiadamiając go o nowych wiadomościach wysyłanych, oczywiście przez bezpieczną linię.
- Przecież podpisano umowę. Wygasa dopiero za 8 lat dopiero i do tego czasu powinniście się z nimi rozprawić, jak zakłada „Definicja Szczęścia”.
- Amerykanie mają to w genach. Zrobili to 70 lat temu teraz też to robią i nadal są na to ślepi.
- Czyli? – kobieta domagała się odpowiedzi. Wiedziała jak postępować z mężem, niektóre informacje trzeba z niego po prostu wyciągać, sam nie powie.
- Podpisywanie umów, które dadzą jakieś tam poczucie bezpieczeństwa, a nie stabilizacje. Gdyby nie chęć Wujka Sama* na rozwiązanie sprawy pokojowo dawno mielibyśmy spokój. Zajęlibyśmy się talibami i Al-Kaidą, a nie zawracali sobie głowy sytuacją tutaj. Teraz mamy okazję to rozwiązać do końca, bo działamy wspólnie, a nie wszystko zależy od Wujka Sama.. Teraz głos ma też John Bull*.
- Przecież dzięki tobie on ma głos.
 Ego mężczyzny zostało miło połechtane, ale nie dał tego po sobie poznać. Żona i tak zdawała sobie z tego sprawę.
- Jak duże być niebezpieczeństwo? – pytania kobiety były dość konkretne, tak jak ona w niektórych sprawach.
- W skali od jeden do dziesięć, daję osiem, bo dziewięć i dziesięć to otwarta wojna i bomba atomowa, a jak wiemy Douglas nie posiada rakiety z głowicą nuklearną. – Mężczyzna poszedł do salonu, w którym też zaświecił światło. Z kredensu wyjął dobrą polską wódkę „Pan Tadeusz”. Nie miał specjalnie wyrobionego zdania o tym kraju, ale jedno wiedział, władza była tam karykaturą władzy, a ludzie miel niesamowity potencjał, który się niestety marnował.
W tym czasie kobieta wyjęła z szafki małe kieliszki i zaniosła je na mały stolik w salonie. Mężczyzna nalał do kieliszków mocnego alkoholu i usiadł na kanapie, obok żony obejmując ją ramieniem.
- Czy Samantha jest zagrożona? – wypili pierwszą kolejkę. – Myślisz, że upicie się przed tak ważnym i ciężkim dniu w pracy jest dobrym rozwiązaniem?
- Na pewno nie, ale wódka podobno pomaga na problemy jak mawiają Polacy. Ale mam przecież mocną głowę – wypili po kolejnym kieliszku.
- Samantha może być w niebezpieczeństwie. Przeważa fakt, że chodziła z Jasonem.
- Czemu jej nie zabroniłeś? – zarzuciła kobieta.
- Jakbym to zrobił młody poskarżył by się ojcu, a ten by się wkurwił i wiesz co to znaczy, a Sam i tak mnie uważa za beznadziejnego ojca, więc jeszcze bardziej by  się zbuntowała. Najgorsze jest to, że chodzi teraz z Louisem, a Jason całym sercem go nienawidzi, ale widzę, że Louis zmienił się odkąd z nią chodzi. Tylko Zaynowi potrzeba takiej dziewczyny przy której zrozumie niektóre rzeczy, ważne w tym zawodzie.
- Boję się o nią.
- Louis się nią zajmie.
- Obiecaj.
- Obiecuje.
Przyłożył rękę do serca na znak przysięgi, a następnie pocałował swoją ukochaną.
 Jednak sam nie był pewien czy nawet starania Louisa i jego samego coś tu dadzą. Zbliża się decydująca rozgrywka, której walka na broń będzie tylko małym ułamkiem.

***

Skoro nie możesz powiedzieć prawdy ludziom,
na których najbardziej ci zależy,
w rezultacie samego siebie też okłamujesz.

***

*Wujek Sam – przezwisko nadane Stanom Zjednoczonym.
*John Bull – przezwisko nadane Wielkiej Brytanii.

***
Hej miśki!
Jeszcze tylko weekend i szkoła. Ehhh.... Takie życie, live is brutal. Trzymajcie za mnie kciuki, bo idę teraz do nowej szkoły. Trochę się stresuje, bo nowi ludzie, nowi nauczyciele, ale się przeżyje. (mam nadzieje)

A jak rozdział? Znowu Jason. Tak mi szkoda Lou, bo tak się chłopak napalił, a tu nic z tego. Samantha nadal załamana. A Annabel na razie milczy. Liam też zajęty pracą. 
A na końcu jeszcze się pojawiła ta para. Tata Sam i jej mama.

No to do napisania ;**

Rozdział 8 = 8 komentarzy (05.09.2014, jeśli spełnicie wymóg oczywiście)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 6

"Czas leci szybko, gdy jesteś zakochany"
Kiedyś usłyszałam to mądre zdanie i teraz całkowicie się z nim zgadzam. Jeszcze dwa miesiące temu zrywałam z Jasonem i niedługo potem spotkałam Lou.
Od tego czasu każdy dzień spędzany z brunetem był jak z bajki. Motyle w moim brzuchu nie dawały mi wtedy spokoju. O tych dniach bez niego nie będę wspominać, bo są katorgą. Jason nie daje mi spokoju. Cały czas zawraca mi głowę tekstami typu: "Wiem co czujesz naprawdę..." czy "Jesteś dla mnie stworzona". Zdaję sobie sprawę z tego, że on chce mną zmanipulować i zmusić mnie do chodzenia z nim. Staram się być silna, ale długo ta moja postawa nie potrwa. Jak dla mnie to po prostu za dużo. Nigdy nie miałam problemów ze znalezieniem znajomych, ale teraz te osoby, które znam nawet 3 lata odwracają się ode mnie. Nie mówię o tym nikomu, bo rodzice będę mnie niańczyć, Annabel ma dużo własnych problemów, a gdy jestem z Lou chciałabym być tylko wesoła i zapominać o szkole i tych sprawach. Ale nie wiem czy udawanie szczęśliwej jest naprawdę dobre...
Annabel na razie nie spotkała jeszcze z Liamem, bo odrzuca wszystkie połączenia od niego (nawet na moich oczach), zastanawiając się głośno kto mógł dać mu jej numer. Posyła mi wtedy zabójcze spojrzenia. Wredna ja.
Tak sobie rozmyślałam idąc na zajęcia taneczne i słuchając piosenki Coldplay i Rihanny o tytule Princess of China. Ta piosenka zawsze wzbudzała u mnie tyle uczuć naraz. Między innymi niewytłumaczalną tęsknotę.
Weszłam na sale i wyjęłam słuchawki z uszu. Pani Drans tłumaczyła coś już kilku osobom zgromadzonym w kącie sali wokół nauczycielki. Podeszłam pod ścianę i zdjęłam z ramienia torbę. Zobaczyłam, że uczniowie już odeszli od pani Drans i stoi sama, podeszłam do niej.
- Czy mogłabym dzisiaj ćwiczyć z Tomem? Ellie jest chora, więc Tom będzie sam.
Pani Drans zawsze przestrzega zasad, dlatego też zdawałam sobie sprawę, że z moje prośby pójdą na nic. Ale zawsze w ciemnym tunelu pali się jakieś światełko nadziei.
Kobieto podniosła głowę znad zeszytu, który trzymała i wolno powiedziała:
- Ale wtedy Jason będzie sam. Nie uważasz, że to nie fair?
A to co on mi robi jest fair?
- Ale proszę pani...
Pani D. jest osobą, która lubi mieć wszystko poukładane i zawsze sama dobiera nas w pary. Uznała, że ja i Jason mamy podobny temperament i dobrze będziemy się razem spisywać.
Pozostaje mi tylko pogratulować inteligencji tej pani. 
Znów popatrzyła się na mnie wymownym wzrokiem. Westchnęłam jakbym była Atlasem trzymającym ziemię na swoich ramionach i odeszłam.
Koło mojej torby zastałam Annabel.
- Znowu odmowa i znowu Jason?
Pokiwałam głową.
- Nie martw się. Kiedyś się zgodzi.
- Kiedyś...
An poklepała mnie po ramieniu i napiła się łyk wody ze swojej butelki.
Do sali wszedł Jason i spółka. Przeszedł blisko mnie i uderzył mnie w tyłek. Pisnęłam. O wiele bardziej wolę jak robi to Louis. Pani Drans zgromiła go wzrokiem. Widać było, że za bardzo się tym nie przejął 
- Podejdźćie do swojego partnera lub partnerki.
Niechętnie podeszłam do Jasona szczęrzocego się do mnie. Z wielką chęcią walnęłabym go z liścia. Wtedy by się tak nie uśmiechał.
Świetny pomysł! Trzeba go będzie kiedyś zrealizować.
Zaczęliśmy tańczyć. Wolę tego nie opisywać, bo naprawdę dla nie było to nic przyjemnego. Starałam się skupić na co raz to nowszych uwagach nauczycielki. Jednak ten dupek trzymający mnie za ręce nie dawał mi spokoju. Próbowałam sobie wyobrazić, że tańczę z Lou, ale ten pomysł od razu był skazany na porażkę. Najgorszy był koniec układu. Gdy już dziewczyna i chłopak staną naprzeciwko, mieli stykać się ciałami i patrzyć sobie prosto w oczy, a twarz być w małym odstępie od twarzy drugiej osoby. Pani Drans opisywała tą scenę jako pełną miłości. "Musicie wyobrazić sobie, że osoba, którą kochasz już nigdy nie będzie twoja i nigdy jej nie zobaczysz". Cytuje panią Drans. Bardzo bym chciała nigdy nie zobaczyć Jasona. Było by to genialne!
Jason trzymał twarz bliżej niż normalnie i szeptał.
- Gdybyśmy byli sami. Ach... - nic nie odpowiedziałam na jego słowa.
Dupek, dupek, dupek.
***
W szatni zostałam tylko ja. Nie miałam ochoty wracać z dziewczynami. Chciałam zostać sama.
- Puk, puk - ktoś stał za drzwiami. To był Jason. Toalety były właśnie za drzwiami i nie dało się nigdzie schować. Jestem za wysoka, aby schować się do szafki, więc przygotowałam się na samoobrone. Założyłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę tych drzwi.
- A gdzie ty się wybierasz? - drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Jason. Gdyby nie był takim debilem i ja nie byłam w związku z Lou uznała bym, że jest nawet przystojny.
Tak uważałaś jeszcze jakieś trzy miesiące temu...
- Do domu.
- Musimy porozmawiać. - przybliżył się, przez co ja musiałam cofnąć się w głąb szatni. - Usiądź.
Szatnia podzielona była na dwie części przez ławkę. On wszedł w jedną. Wykorzystałam moment i przeskoczyłam przez ławkę i pobiegłam w stronę drzwi. Jednak był szybszy. Zamknął drzwi przed moim nosem.
- Nie tędy droga - zsunął torbę z mojego ramienia i przyparł mnie do szafek. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie próbowałam nawet krzyczeć czy się wyrywać. Jego usta musnęły moje. I tak jeszcze kilka razy. Uspokoiłam się odrobinę, bo na razie robił tylko to. W mojej głowie zaczął układać się już plan.
Na chwilę złagodził swój uścisk.
- Teraz się pobawimy. - Wyszeptał wprost w moje usta. Wiedziałam, że coś powie, bo jego ego na to by nie pozwoliło, aby nic nie powiedział. 
W jednej sekundzie odepchnęłam go od siebie i uderzyłam go z całej siły w twarz. Zasyczał z bólu zaskoczony. Rzuciłam się do drzwi i zaczęłam wrzeszczeć na całe gardło: "Pomocy!". On znowu okazał się szybszy i zagrodził mi drogę do wolności.
- Tak łatwo nie będzie - warknął, złapał mnie za nadgarstek i popchnął pod szafki. Uderzyłam mocno w metal przez co krzyknęłam z bólu. Zostałam lekko zamroczona.
Zbliżał się powoli. Złość płonęła w jego oczach. Jego tors poruszał się pod wpływem głębokiego, ale urywanego oddechu.
Nie mam już szans. Jego zmysły działały na najwyższych obrotach i nie było szans na kolejną taką akcję. Wbił się w moje usta. Byłam załamana, ale znów w mojej głowie zapłonął płomień nadziei. Gdy włożył swoje dłonie pod moją koszulkę jeszcze raz go walnęłam w twarz dodając uderzenie w nogę. O mało przez to nie upadł.
Tak blisko...
Wskoczyłam na ławkę, ale on złapał mnie za kostkę i poleciałam na na drewno. Podparłam się rękami dzięki czemu nie uderzyłam w nią prosto w twarz. Udało mi się wyrwać z jego uścisku moją kostkę, ale on wtedy już stał i pociągnął mnie za włosy. Myślałam, że za chwilę umrę.
- Usiądź. - Rozkazał. 
Zbolała, usiadłam okrakiem na ławce. On zasiadł na przeciwko mnie. 
Wyglądał strasznie. Miał śliwę pod okiem, krew lała mu się z wargi. Włosy sterczały w każdym kierunku.
Ze mną nie było lepiej. Krew płynęła mi z nosa, a makijaż rozpłynął się pod wpływem łez.  
I pomyśleć, że to wszystko w takiej szacownej szkole...
Nie próbowałam już nic robić. Nie krzyczałam, nie biłam go. Czekałam.
Przed oczami stanęła mi moja mama mówiąca "Nigdy się nie poddawaj", gdy byłyśmy w parku rozrywki i miałam ostatnią szansę na zbicie wszystkich kubeczków piłką, aby dostać miśka. Wtedy wykorzystałam tą radę i zbiłam te kubeczki wygrywając miśka, który od tamtej pory był moim najlepszym przyjacielem. Od czasów liceum nasza przyjaźń trochę podupadła, ale w moim nowojorskim pokoju siedzi na półce wśród moich ulubionych książek.
Ujął moją brodę w swoją dłoń i pociągnął nią tak, abym patrzyła w jego oczy.
- Nigdy więcej. Rozumiesz!? - wrzasnął. - Pytam cię o coś!?       
Uderzył mnie w twarz. Policzek zapiekł mnie niemiłosiernie. Łzy spłynęły po moich policzkach brudnych już od tuszu do rzęs.
- Nigdy tego więcej nie próbuj! - wpadł w furię.
W jednej sekundzie przez drzwi do szatni wpadła Annabel z drewnianym kijem. Za nim Jason zorientował się, że mamy gościa, An uderzyła go kijem w plecy, a przez to także w ramię. Mocno zamroczony opadł na mnie, ale w porę się zorientowałam i odsunęłam od niego.
- Chodź! - rozkazała głosem nie znoszącym przeciwu. - Za nim odzyska przytomność!                      
Wstałam. Zakręciło mi się w głowie.
Co ona tu robi?
Wzięłam torbę na ramię. Przytłoczył  mnie jej ciężar. Zerknęłam na niego.
- Chyba go nie zabiłaś? - An zrobiła nie jednoznaczną minę. - Tak?
- Zależy jak na to patrzysz.
Ruszyłam za nią. Minęłyśmy toalety i wybiegłyśmy na korytarz.
Z szatni dobiegł potworny krzyk Jasona.
- Niedźwiedź wychodzi z jaskini - An skomentowała ten okrzyk pełen bólu. - Komu w drogę temu czas!
Annabel puściła się biegiem przez, na szczęście, pusty korytarz. Biegłam za nią w małym odstępie, bo byłam trochę wycieńczona tą sytuacją. W biegu popatrzyłam za ramię. Jason nas ścigał.
- W lewo! - padła komenda z jej ust.
Zrobiłam jak kazała.
Gdy skręciłyśmy, poczułam jak ciągnie mnie za rękę. Wpadłam do jakiegoś małego, ciemnego i ciasnego pomieszczenia. Wylądowałam na kolanach i szybko obróciłam się w stronę drzwi. An siedziała przy prostokątnym okienku wyglądając na korytarz. Ktoś przebiegł obok drzwi. Założę się, że był to Jason.
 - Okey - Annabel zapaliła światło i usiadła na przeciwko mnie. - Niebezpieczeństwo minęło.
- Dzięki wielkie.
Nie mogłam nic więcej powiedzieć. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. Przytuliłam się do blondynki.
- Wyglądasz okropnie.
- Ty wiesz jak podnieść na duchu.
An wyciągnęła ze swojej torebki husteczki higieniczne, puder i waciki. Dodam, że siedziałyśmy w skrytce na szczotki, mopy itp.
- Jak się dowiedziałaś, że tam jestem? - zapytałam w czasie, gdy An ścierała mokrą husteczką ze mnie resztki makijażu.
- Czekałam jak wyjdziesz z szatni. Myślałam, że może poimprezujemy dzisiaj. Dawno tego nie robiłyśmy. Chciałam jeszcze zadzwonić po Vic i Courtney czy on też się na to piszą... boże to się nie chce zetrzeć, czego ty używasz?  - przerwała na moment, ale chwilę potem znowu kontynuowała. - Wracając do tematu, to wtedy, gdy siedziałam przed szatnią to zauważyłam Jasona wchodzącego do szatni. Od razu mi się to nie spodobało, ale gdy na dodatek usłyszałam twój krzyk to wiedziałam, że to coś poważnego. Pobiegłam do sali baletowej, dobrze, że była otwarta, bo nie wiem co by się wtedy działo. Z szafy wzięłam ten kij co używają baletnice do prostowania swojego kręgosłupa i wróciłam. No, a potem to sama wiesz.   
- A czemu nie zostałaś ze mną?
- Dzisiaj prosiłaś mnie o to, abym na ciebie nie czekała, bo sobie sama pójdziesz. I miałaś dzisiaj ogólnie taki nie najlepszy humor. Więc wpadłam na pomysł, by zaczekać jak już się spokojnie przebierzesz w samotności i wyjdziesz. Wtedy miałam ci przedstawić mój plan na dzisiejszy wieczór. 
- Jeszcze raz wielkie dzięki.
- Zdziwiłam się, że gdy ja przyszłam jeszcze tego nie zrobił. Świetnie sobie dawałaś radę. Widziałaś jak mu krew płynęła? - pokiwałam głową. Teraz usiadła za mną by rozczesać mi włosy swoją szczotką. Ona chyba w torebce nosi całą toaletkę? - Co ty mu zrobiłaś?
Opowiedziałam jej te wydarzenia, których nie widziała, ze wszystkimi szczegółami. 
- Miałam wielkie szczęście - zakończyłam historię.
Siedząc bezpiecznie w skrytce, wspólnie postanowiłyśmy, żeby zachować bezpieczeństwo nie będziemy się rozdzielać. Blondyn może chcieć się zemścić nie tylko na mnie, ale też na Annabel. An poradziła mi też, abym powiedziała o tym Lou.
- Jeśli będzie się spotykać to tylko przed szkołą. Nigdzie dalej. - blondynka miała dużo racji.
W końcu zostałam doprowadzona do porządku przez niebieskooką. Wyszłyśmy ze skrytki i przeszłyśmy do wyjścia. Nie spotkałyśmy Jasona. Zhańbiony się ulotnił.
Wolałam nawet nie myśleć co by się stało, gdyby nie zamiłowanie do imprez mojej przyjaciółki.
Nawet nie waż się o tym myśleć...
Nie sądziłam, że Jason może się do tego posunąć. Nie wyglądał na, aż tak  zdesperowanego.
Zmierzałyśmy do domu Annabel, aby spotkać tam Vic i pewnie też Courtney, która przesiaduje tam godzinami oraz wdrożyć wcześniejszy plan w życie. Ustaliłyśmy, że o incydencie z Jasonem będą wiedzieć tylko cztery osoby: Jason oczywiście (nikomu przecież nie powie o nieudanej próbie), ja, Annabel i Louis. Nikt inny nie powinien wiedzieć.
- Ykhm - ktoś chrząknął za naszymi plecami.
Odwróciłyśmy się przestraszone.
- Cześć.      
Liam stał za nami w idealnie skrojonym garniturze i ze skórzaną torbą w ręce.
- Hej Li! - zatrzymałam się choć An błagała mnie wzrokiem, aby iść dalej. - Co cię sprowadza do NY?
- Sprawy biznesowe.
Pokiwałam głową.
- Witaj Annabel - podał jej rękę ona z ociąganiem podała mu swoją, a on pocałował ją. - Nie odbierasz telefonu ostatnio, coś się stało?
- Nic co musisz wiedzieć. - An była oziębła do szpiku kości.
- Telefon działa jak należy. - Poprawiłam ją.
- Nie wiem czy może masz czas spotkać za tydzień w środę ok. 17 w "One More Day"?
Łoł, do "One more day"!? Jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji w NYC. 
Annebel zgódź się, zgódź. Masz jedną szansę na sto!
- Niestety mam już inne plany - Liamowi i mnie zrzedła mina. - Dziękuję za zaproszenie.
- Jeśli zmienią się twoje plany będę czekać na telefon od ciebie.
Szatyn dalej nie tracił rezonu.
- Twoje starania pójdą na nic, bo plany na pewno się nie zmienią. 
Jej wzrok był chłodny. 
- Rozumiem - kiwnął głową. - Życzę wam miłego dnia i tego, aby te plany się zmieniły.   
Skinął głową na pożegnanie, zniesmaczony podszedł do krawędzi ulicy i przywołał taksówkę.
Gdy już taksówka z nim jako pasażerem znikła nam z pola widzenie poszłyśmy dalej.
- Jak możesz być taka zimna? - nie mogłam zachować dla siebie rozczarowania spowodowanego rozmową Liama i Annabel. - Jest to jeden z niewielu facetów, którzy nie patrzą na ciebie pod kątem wielkości twojego tyłka, tylko tego jaka jesteś. Nie rozumiesz?
Annebel była nie wzruszona moim słowami.
- Rozumiem. Po prostu chyba może nie być w moim typie, tak?
Nie wierzyłam jej.
- Tak, ale wcale nie wyglądasz na taką, której on się nie podoba. Może nie znamy się jakoś strasznie długo, ale tak łatwo mnie nie oszukasz.
- Jak mogłabym ciebie oszukiwać jeśli jesteś moją najlepszą przyjaciółką. A przynajmniej... - łapałam się ostatnich desek ratunku. - Nie chcesz go wypróbować?
- Też się nad tym zastanawiałam, ale przez ten czas, kiedy ty i Louis będziecie razem, na pewno nie jeden raz spotkam się z Liamem. I świadomość, że kiedyś robiliśmy to, będziecie dla mnie przybijająca. Robię to dla swojego własnego spokoju.
- Tak!? - nie ukryłam oburzenia.
- Am. - Mówiła spokojniej chcąc mnie udobruchać. - Uszanuj moją decyzję.
Nienawidziłam, gdy mówiła do mnie takim tonem jak do dziecka.
- Nie mogę jej uszanować! - wybuchnęłam. - Sama robisz sobie krzywdę przez taką, a nie inną decyzję. Masz szansę na miłość, prawdziwe szczęście, a ty wybierasz nic z tych rzeczy? 
Annabel powoli traciła kontrolę nad sobą. - Samantho, to jest moja decyzja i jej nie zmienisz. - Kładła nacisk na każde słowo.  - Może nie zmienię, ale otworzę twoje oczy - teraz słuchałam słów mojej mamy. "Nigdy się nie poddawaj".
- Nie rozumiesz co mówisz.
- Jestem tego całkowicie świadoma  przeciwieństwie do ciebie, An.
Zapadła cisza. W powietrzu czuć było napięcie między nami.
- Po chwili namysłu, podjęłam decyzję, że jako moja najlepsza przyjaciółka możesz poznać prawdę. - Wzięła głęboki wdech. - Wiesz jakie miałam dzieciństwo. Nie był to czas beztroskich zabaw. Rodzice nie mieli dla mnie czasu. Mówiąc wprost nie kochali mnie. I można powiedzieć, coś przeszło na mnie tylko, że ja, ja boję się... - jeszcze raz głęboko wciągnęła powietrze. - zakochać. Ty kochałaś. Może nie zawsze z wzajemnością, ale kochałaś i nie bałaś się. Boję się, że ktoś mnie zrani. Gdy żyje tak jak żyje wyznaje zasadę było minęło i nie żałuję i z... uśmiechem patrzę na kolejny dzień. Jednak jeślibym się zakochała i ta druga osoba by mnie zostawiła lub zdradziła to było by to dla mnie zbyt ciężkie. Nie mów nic. - Otwarłam usta, ale od razu je zamknęłam. - Ale jak mam tą osobę na jedną noc to ja ją zostawiam, a nie ona mnie.       
- Przecież ty też możesz zostawić tą drugą osobę. Na tym polegają związki.
- Tu chodzi o coś czego nie zrozumiesz, bo ja sama nawet nie umiem tego wytłumaczyć słowami. To siedzi za głęboko we mnie. - Annabel posłała mi smutny uśmiech i dodała: - To chyba tyle. Odechciało mi się imprezować. Idę do domu i ty idź też lepiej do swojego.
Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Nie chciałam by to obróciło się w taką paranoję.
     
***
Nie żałuj umarłych, żałuj żywych, 
a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.
*** 
Hej!
Kolejny rozdzialik za nami! Teraz już nie będzie tyle romantycznego miodku co wcześniej, o nie... 
I wreszcie dowiedzieliście się prawdy o An. I jak, zaskoczeni? 

Mam wielką prośbę do osób, które maja TT i komentują: PODPISUJCIE SIĘ! Będę mogła Wam wysłać podziękowanie na Twitterze lub coś takiego i powiadomić o następnym rozdziale. 

W zakładce "Bohaterowie" pojawiło się zdjęcie taty Samanthy. Gra go najlepszy agent 007 ever według mnie. :D  

Do napisania :*

Rozdział 7 = 6 komentarzy (29.08.2014, jeśli spełnicie wymóg oczywiście)

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 5

Czasami, gdy miałam gorsze dni zostawałam na sali do tańca dłużej niż przewidywał mój rozkład zajęć. Siedziałam tam długie godziny. Niektórzy mają alkohol, inni dragi, niektórzy jazz, a ja po prostu tą salę, która pomaga mi się odstresować. Dziś znów miałam nie przyjemną rozmowę z Jasonem, który nie zmienił postępowania w stosunku do mnie i słownictwa w stosunku do Louisa. Postanowiłam o tym nie myśleć, ale z każdą chwilą wydawało mi się to co raz bardziej niemożliwe. I tak jutro będzie to samo i pojutrze też itd... itd...
Starałam się skupić na ćwiczeniach dzięki, którym nie miałam złapać skurczu. Bolało niemiłosiernie. Koszmar. Jednak sama tak chciałam...
Zrobiłam szpagat. Przechyliłam głowę w stronę kolana. Kark zaczynał boleć co raz bardziej. Jeszcze troszeczkę. Tak mało brakuje mi do położenia głowy na kolanie.
- Ach... - w jednej sekundzie wyprostowałam się. Ból był nie do zniesienia. Złączyłam nogi i położyłam zbolałe plecy na twardej, drewnianej podłodze. Oczy zaszkliły mi się od łez, które zbierały się w moich brązowych oczach. Patrzyłam na sufit, nie myśląc o niczym.
Usłyszałam dzwonek telefonu. Ociągając się wstałam i nie śpiesznym krokiem ruszyłam do fortepianu, gdzie leżała moja torba.
We found love in the hopeless place...
We found love in the hoooplees place... 
Rihanna wydzierała się co raz głośniej, a ja nie mogłam znaleźć telefonu. Wiecie - te damskie torebki. Wreszcie znalazłam. Przejechałam palcem po ekranie odbierając połączenie od Lou.
- Jestem przed Julliardem. Nie mogę się doczekać gdy ciebie zobaczę. - w słuchawce odezwał się głos Tomlinsona.
- Byłeś kiedyś w środku? - wpadłam na genialny pomysł.
- Czego?
- No Julliardu.
- Nie, nie byłem - domyśliłam się już jego odpowiedzi. - Schodzisz już?  
- No to ty chodź do mnie!
- Sam, proszę chodź już.
- Louis, proszę chodź już.
- Nie chce mi się z Tobą użerać. - Tommo starał się mnie przekonać. - Ale chodź już tutaj! - byłam nieustępliwa.
- Dobra... - westchnął. - Już idę. A i jeszcze...
- Jej! Nie mogę się doczekać! - pożegnałam się. Nawet nie zauważyłam, że mu przerwałam.
Założę się, że po rozłączeniu się, Lou przewrócił oczami. Zaśmiałam się na tę myśl i sprawdziłam kilka smsów, które dostałam w czasie przesiadywania w sali tanecznej.
Louis nadal nie nadchodził. Wytłumaczyłam to sobie tym, że się zgubił w budynku. No tak, nie wytłumaczyłam mu jak tu dojść.
Stanęłam przed lustrem. Włosy miałam związane w wysokiego kucyka. Ubrana byłam w luźną, krótką bawełnianą bluzę. Do tego jeszcze ubrałam też szare, sięgające do kolan pumpy. Na nogi założone miałam szaro-różowe tenisówki Nike. Tak prezentował się mój strój do ćwiczeń.
Zrobiłam kilka piruetów przed lustrem.
Na korytarzu usłyszałam kroki, więc wyszłam sprawdzić kto to taki o tej godzinie, kiedy nie trwają żadne zajęcia błąka się po uczelni.
Na mojej twarzy pojawił się zwycięski uśmieszek. Korytarzem szedł Lou rozglądając się po ścianach.
- Tutaj! - pomachałam do niego.
Popatrzył się w moją stronę i uśmiechnął się przy tym.
- Byłbym szybciej gdybyś dała mi dokończyć zdanie. - powiedział nie bez wyrzutu.
- No przepraszam - zrobiłam smutne oczka.
- Wybaczam.
Pocałował mnie.
- Chodź! - pociągnęłam go za rękę.
Razem weszliśmy do średniej wielkości sali z trzech stron otoczonej lustrami z przytwierdzonymi do nich drążkami. uśmiechnął się do mnie, a ja spuściłam wzrok.
- Och, Sam.
Zbliżył się jeszcze bardziej.
- Nie bądź dla mnie taka bezwzględna - nie ukrywał rozbawienia. Stanął przede mną.
Uśmiechnęłam się zwycięsko i postąpiłam krok do przodu.
- Co ze mną zrobisz? - Lou najwidoczniej miał dobry humor. Prychnęłam.
Pchnęłam go pod ścianę i podeszłam do bruneta. Podniósł ręce. Przylgnęłam do niego i położyłam paznokcie na jego ramionach.
- A to... - wyszeptałam wprost w jego usta.
Cmoknęłam go w usta. Lou był nie cierpliwy i od razu mocno mnie pocałował. Położył rękę na zgięciu pod kolanem i pociągnął moją nogę do góry. Przejął inicjatywę i schodził pocałunkami w dół po moje szyi. Zsunął nawet rękawek moje bluzki bardziej na ramię by mnie dalej obcałowywać. Wiedziałam do czego dąży, więc trzeba było go tym bardziej powstrzymać. Na początku zsunęłam nogę, aby znalazła się obok drugiej i odsunęłam się od niego. Zdziwiony moją reakcją zmarszczył brwi.
- Nie tu - brzmiała moja odpowiedź.
- Sorki.
- Za co?
- No za to - zrobiło mu się głupio.
- Przepraszać mógłbyś dopiero jakąś zabłąkaną panią sprzątającą lub nauczyciela, który by tu wszedł. -  wytłumaczyłam mu. - Mi się podobało.
Zmrużył oczy i uśmiechnął się.
- Chodźmy już.
- Nie. Nie. I jeszcze raz - zrobiłam pauzę. Dzisiaj nie miałam chęci stąd wychodzić. Chociaż wizja udania się do domu Louisa wydawała się dość kusząca. - Nie. - Czemu? - to pytanie o mało nie zwaliło mnie z nóg. No czemu? Bo tak. Z tego co się zorientowałam Lou nie lubi takich nie oczywistych odpowiedzi.
Myśl, myśl...
- Bo chcę... eee... - jąkałam się. - Z tobą zatańczyć.
Większego głupstwa palnąć nie mogłaś...
- Samantha - powiedział lekko zniecierpliwiony Lou.
- A tak, tak łatwo mi nie uciekniesz - od razu nabrałam odwagi i przekonania do mojego pomysłu.
- A co chcesz zatańczyć? - uniósł brwi. Zmierzając do radia zahaczyłam palcem o jego nos i powiedziałam:
- Coś spokojnego.
Doszłam do radia i włożyłam do niego wcześniej przygotowaną płytę z kilkoma moimi ulubionymi piosenkami różnych wykonawców. Nacisnęłam przycisk i pierwsze dźwięki piosenki rozniosły się po pomieszczeniu. Lou podszedł do mnie i spytał:
- Czy mogę prosić?
- Oczywiście.
Dotknęłam jego otwartej dłoni i dygnęłam przed nim. On ucałował moją dłoń i porwał mnie od razu w swoje objęcia.
Noga do przodu... w bok... oczy Louisa... noga w tył... oczy Louisa... znów w bok i te jego oczy.
Tommo cały czas mierzył mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Czułam się odrobinę nieswojo, ale zarazem było to całkiem miłe uczucie.
- Widzisz jakie to proste? - zagadnęłam.
Zrobił niejednoznaczny uśmiech.
Przytuliłam się mocniej do Lou.
Nie mogłam znieść myśli o jutrze i kolejnych dniach, które miały nadejść. Ciągle chciałam zatrzymywać chwile, które spędzam z Louisem. Nazwałabym to takim oszukiwaniem samej siebie. Przecież i tak to jest nie możliwe. Tworzyłam taki świat jaki chciałabym, aby był, a nie patrzeć oczami otwartymi szeroko i stawić czoło tym wszystkim przeciwnościom prawdziwego, realnego dnia. Było to bez sensu, bo jeszcze mocniej uderzał we mnie ten ból związany z dręczeniem przez Jasona. Nigdy nie byłam osobą, która spokojnie znosi świat takim jakim jest. Zawsze chciałam go zmieniać. Pokazywać jego pozytywne strony innym.
I do czego Cię to doprowadziło?
Zamknij się głosie.   
Zawsze miałam za duże wymagania od ludzi. Myślałam, że naprawdę można im zaufać. Znaczy chodzi o to, że spotkałam na swojej drodze różne osoby. Nie umiejące dochować tajemnicy, zazdrosne, okłamujące, a ja wierzyłam, że są naprawdę cudownymi osobami. A potem kończyło się wielkimi problemami. Te historie zdarzały się głównie w podstawówce. I wtedy dopiero uczyłam się funkcjonować i rozpoznawać takich ludzi, ale niestety coś z tamtych dni mi zostało. Najlepszym przykładem jest właśnie Jason. Świat i życie dla mnie już na zawsze będą zbyt brutalne. Ciekawe czy to się jeszcze zmieni.
Nawet nie sądziłam jak bardzo...
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Przypominały mi się słowa Johnego Deepa. "Ludzie nie płaczą dlatego, że są słabi, tylko dlatego, że za długo byli silni." Jedyny problem w tym, że ja właśnie za krótko byłam silna. I uważam, że te wszystke rzeczy dzieją się, bo chciałam zrobić z niego nie wiadomo jak dobrego, dlatego, że nie znałam prawdziwych możliwości blondyna. Nie mam nawet prawa płakać. Wmawiałam sobie, że muszę być silna, muszę. A z każdym dniem upadałam co raz bardziej. Uśmiech wracał na moją twarz tylko, gdy rozmawiałam z Lou i An. Ale z Annabel rozmawiałam na każdy temat, a Louisem chciałam odreagować te wszystkie szkolne sprawy. Przez ostatnie dwa tygodnie widzieliśmy się tylko raz. Naprawdę potrzebowałam go częściej. Nastały dla mnie trudne czasy. Jason co raz bardziej pogłębiał swoją intrygę. Powoli zaczynałam tracić siły. Louis był moją ostoją. Zapomnieniem o wszystkich innych rzeczach... Odczuwałam prawdziwe szczęście.
Duże wsparcie otrzymywałam też od Annabel. Poprawiała mi humor po tych nieprzyjemnych rozmowach z Jasonem i jego "świtą".
Dupek...
Och, tak.
Na sali byłam tylko ja i on. Wirowaliśmy razem po parkiecie. Było niesamowite uczucie być tutaj z nim. Wyobraziłam sobie, że jesteśmy na polanie i pomiędzy drzewami rozwieszone są słoiki, w których są tzw. "tea lighty". Jest noc, jest ciemno i te małe promyczki wysyłane przez świeczuszki dają poczucie bezpieczeństwa.
Piosenka powoli cichła. Lou co raz intensywniej wpatrywał się w moje oczy. Teraz potrzebowałam tylko jednej osoby - Louisa.
Znów mnie pocałował. Z tą różnicą, że w ogóle się nie wzbraniałam przed jego uczuciem. Wskoczyłam na jego uda, a on zręcznie mnie przytrzymał.
Nagle ktoś zaczął klaskać. Oskoczyłam od Louisa tak, że upadłam na podłogę. Tommo nawet nie zdążył mnie złapać. Nie potłukłam się przy tym zbytnio, ale mogło się bez tego obyć. Lou pomógł mi wstać i razem popatrzyliśmy na miejsce skąd dochodziło klaskanie.
Annabel. Blondynka stała oparta o framugę drzwi. Nogi miała skrzyżowanie i lekko wygięła przy tym ciało. Co ona robi teraz w szkole?!
- Annabel?
- We własnej osobie.
- Co ty tu robisz?
- Stoję.
- A dokładnie?
- Sprawy prywatne - tak, tak. Ja już znam te twoje sprawy prywatne. - Pięknie razem wyglądacie, gdy tańczycie. A jeszcze piękniej, gdy się całujecie.
Znana, chyba na całym świecie, prostolinijność Annabel.                
- Miło to słyszeć - dodał po chwili milczenia Lou.
Mierzyłam Annabel zabójczym spojrzeniem. Ukatrupiłabym ją na miejscu gdybym tylko mogła.
- Spokojnie Samantho. Będziecie mieć jeszcze wiele okazji. - Annabel zbliżyła się do nas. Stukot jej obcasów rozniósł się po sali.
- Jesteś okropna - uderzyłam ją lekko w ramię. Oddała mi.
- Czy będę świadkiem damskiego reslingu? - Tommo miał przestraszoną minę. Zerknęłam na moją najlepszą przyjaciółkę. Ona też się na mnie popatrzyła. W jednym momencie zaczęłyśmy się śmiać. Tak po prostu, bez powodu dostałyśmy głupawki.
Gdy już trochę się uspokoiłyśmy zaproponowałam:
- Wyskoczmy gdzieś.
Annabel od razu zgodziła się na moją propozycję, ale Lou posłał mi tylko niezadowolone spojrzenie.
- Zaczekajcie sekundkę. Pójdę się przebrać.
- Mogę ci pomóc - zaoferował Tomlinson.
- Chyba poradzę sobie sama - poczułam jak rumieńce wstępują na moje policzki.  
- Am - dawno do mnie tak nie mówiła. Miło to znowu usłyszeć. - On cię tak ładnie prosi.
Wywróciłam oczami i już bez zbędnych rozmów ruszyłam sama do szatni. Tam szybko nałożyłam normalny strój i po jakiś 10 minutach wyszłam do An i Louisa.
Ufałam blondynce, że nie okręci sobie Louisa wokół palca w czasie tych kilku minut. Wyszłam zza rogu. Na ławce siedzieli Annabel i Louis pogrążeni w bardzo interesującej rozmowie.
- Ty, ty, ty - pogroziłam palcem blondynce równocześnie siadając na kolanach szatyna. - Nie zabieraj mi chłopaka.
- Spokojnie. Nie daje się - puściła do mnie oczko i dodała: - Na razie.
- Widzę, że dzisiaj elegancki strój. - wow, Louis jakiś ty spostrzegawczy.
- Czasami mam ochotę ubrać się odrobinę ładniej gdy przychodzisz - potarłam moim nosem o jego. - O czym gadaliście?
- O meczach koszykówki. - odpowiedziała Annabel. Czym ty się kobieto nie interesujesz?
Wzięłam Lou za rękę i wyszliśmy razem, we trójkę, z budynku.
- To gdzie idziemy?
- To może do White Rusberry*?
- A co to?
Tommo nie był wtajemniczony.
- "White Rusberry" to kameralna kafejka, gdzie podają bardzo smaczne shaki owocowe i pyszne ciasta. Znajduje się w mniejszej ulicy odchodzącej od Broadway, tu niedaleko. Nie ma tam tyle ludzi co np. w Starbucks czy Coffe Heaven. - wyjaśniłam Lou. Pokiwał głową.
- Kim chciałabyś zostać w przyszłości? - pytanie Louisa było skierowane do Annabel.
- Hmmm... Trudne pytanie panie Tomlinson. Raczej reżyserką. Według mnie brakuje reżyserek, ale z drugiej strony wymyślanie scenariuszy i praca z aktorami były by rzeczami, którymi chciałabym się zajmować w życiu.
Od razu podchwyciłam temat.
- My to sobie tak wymyśliłyśmy, że ona będzie dawała mi pracę, a ja będę ją promować na różnego rodzaju balach i imprezach.
Louis przewrócił oczami i zaśmiał się. Nasz plan był naprawdę genialny!
Po kilku chwilach siedzieliśmy już w "White Raspberry". Trzymaliśmy w rękach menu. Pomagałam Lou wybrać odpowiedni deser, bo on nie znał się na "tutejszych przysmakach".
- Może to? - wzkazał w menu deser nazywający się Mint Lovers.
- Nie sądzę. Myślę, że bardziej by ci smakował. A Dark Paradise?
- Niestety jestem uczulony na orzechy.
- Sorki, zapomniałam.
- A co mi powiesz o tym? - wzkazał kolejny deser.
Po długich obradach koniec końcem wybraliśmy to samo: Coco Mango i podwójne latte.
- Jak się poznałyście? - po tym jak już otrzymaliśmy zamówienia spytał Louis.
- Hah - skomentowała An. - Kope lat! Pamiętasz to jeszcze?
Uderzyła mnie w ramię.
- Boże... czekaj, czekaj... - zastanawiałam się. - Tak, pamiętam! Jakieś niecałe cztery lata temu.
- Ja pamiętam jakby to było wczoraj!
- No więc...? - Lou przypomniał nam o swojej obecności
- Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za...
- Nie przedłużaj - zgromiłam blondynkę.
- Okey, okey. No więc w pewnym znanym mieście, nazywającym się New York, spotkały się dwie dziewczyny około lat 18. Różniło ich wszystko, począwszy od koloru włosów...
- Annabel, serio?
- No, ale ja chciałam nadać tej opowieści innego wymiaru.
Wymieniłam z Lou porozumiewawcze spojrzenia.
- Na dobra - przewróciła oczami. - Zbliżało się południe. Stałam na chodniku czekając na to jak mężczyźni z firmy przeprowadzkowej wniosą wszystkie moje rzeczy i meble z mojego domu z San Francisco. 
- To nie jesteś stąd?
- Myślałam, że Am coś ci o mnie opowiadała, a tu ty nic nie wiesz! - obruszyła się An. 
- To mieszkałaś już wcześniej w San Francisco?
- Tak. - Annabel przytaknęła. - Pochodzę z tamtąd. Rodzice prowadzą tam dość dobrze prosperującą restaurację w centrum miasta. Do NYC przyjechałam na studia i zamieszkałam tutaj już na stałe. Na razie nie planuję powrotu w rodzinne strony. 
Wcale ci się nie dziwię. 
- Kontynuuj tamtą opowieść. Okey? - zwróciłam rozmowę na właściwe tory. 
Annabel jest taka, że w czasie jednej opowieści może poruszyć 10 wątków w ogóle nie związanych z tematem. 
- Właśnie, stałam na tym chodniku. Ci faceci na początku wypakowywali wszystko na chodnik, bo stali na złym miejscu parkingowym, czy jakoś tak, ale w każdym bądź razie zajęli przez te rzeczy pół chodnika. I w tym czasie po tej samej ulicy i po tym samym chodniku biegła pewna brunetka. Jak się potem okazało spieszyła się na stację metra. Ona biegła pisząc coś na telefonie, faceci właśnie wypakowali i zaczęli zamykać klapę samochodu, aby mogli już wyjechać. Nie zauważyli dziewczyny. Ja jeszcze zdążyłam krzyknąć "Uwaga", ale to i tak nic nie pomogło. Potknęła się o te paczki i wyrżnęła o chodnik. Telefon nadawał się do wyrzucenia, a broda była cała we krwi.
Louis mocniej przytulił mnie do siebie na znak współczucia. 
- I co dalej? 
- Dalej to zadzwoniłam po karetkę, która przyjechała po kilku chwilach. Zabrano ją do szpitala. Potem odwiedziłam ją w tym szpitalu i tam rozmawiałyśmy o naszej przyszłej szkole, czyli o Julliardzie i innych takich.
Tommo pocałował mnie we włosy. Uśmiechnęłam się do niego. 
- Wy do siebie tak niemiłosiernie dobrze pasujecie - "niemiłosiernie dobrze" - jedno z wielu dziwnych określeń Annabel. - Czy w Doncaster dobierają facetów na miarę? 
Zaśmialiśmy się kolejny raz i zrobiliśmy sobie selfie i'Phonem Annabel.
- Ostatnio Liam się o ciebie pytał. - kocham cię Liam. Tak trzymaj! - Odpowiedziałem, że ostatnio się nie widzieliśmy. 
- A co u niego nowego? Naprawił już swoje samochody? - Annabel nie była najwyraźniej zachwycona tym tematem.
- On raczej nie. Robi to za niego wiele niższych rangą osób.
- Acha... Dziękuję, że mnie powiadomiłeś. Pozdrów go ode mnie.  - Przyjemność po mojej stronie. Niedługo przyjeżdża do NY. Może się spotkacie?
An wykrzywiła usta.
- Pewnie będzie miał wiele innych spraw - postawiła nacisk na "innych".
- Ja myślę, że na ciebie zawsze będzie miał czas. - Zemściłam się za jej dzisiejsze dogadywania.
- Ależ oczywiście... - wkurzona zacisnęła usta wokół rurki od shake.

***
Jeśli masz dobrych przyjaciół, 
bez względu na to jak życie bywa do dupy, 
oni sprawiają, że się śmiejesz.

***
*White Ruspberry - wymysł autorki. Jak widzicie to jest fanfiction do kwadratu. ;D 

***

Hej, hej, hej!
Dzisiaj taki rozdzialik dość, jakby to powiedzieć, integracyjny. Znowu Annabel. Na pewno tym rozdziałem jej do Was nie przekonałam, ale już niedługo wszystko stanie się jasne!

Wiem, że rozdział krótki, ale z komentarzami pod poprzednim się nie popisaliście. :/ Przypominam moim koleżankom, że z anonima też można (trzeba) komentować.  :)) Ale i tak dziękuję za miłe komentarze pod poprzednimi postami. :) I ta piątka obserwatorów - niebo. Dziękuję pięknie! :*  

Przypominam o możliwości bycia informowanym na Twitterze o nowych rozdziałach. W zakładce o tytule "Informowani" możecie się zapisywać:
1. Podając swoje usery
2. Pisać: "chcę być informowana/informany"   
Mój Twitter: @T_Samantha_T

Do napisania :*

4 komentarze = 6 rozdział (19.08.2014, jeśli spełnicie wymóg)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 4

Po prawie dwóch tygodniach od spotkania w restauracji zaczął się mój przed ostatni rok na Julliardzie.
Początek roku był, jak zawsze, bardzo podniosły. Gala rozpoczynała się wystąpieniem byłych uczniów, najlepszych aktorów szkoły w poprzednim roku. Młodzi aktorzy sami przygotowywali spektakl. Była to historia dziewczyny, która przez rzadką chorobę, na którą cierpiała była odtrącana przez rówieśników. Jej pasją był taniec. Realizowała się w tym i na uczelni była ulubienicą nauczycieli przez co jeszcze bardziej dziewczyna była nienawidzona. Skrycie podkochiwała się w gwieźdie szkolnej drużyny koszykarskiej, ale on nie był nią wcale zainteresowany. Gdy odbywał się pokaz dyplomowy wypadła najlepiej i nie dało się poznać, że jest chora. Niestety wtedy przez stres i wrogość "koleżanek" trafiła do szpitala, a kilka godzin później zmarła. Odkryto, że cierpiała na ciężką depresję i okaleczała się. Dodam, że przestawienie odbywało się bez słów. Aktorzy dostali wielkie brawa.
Potem tradycyjnie, zabrała głos pani dyrektor. Po powitaniu nas i nie za długiej samochwałki, przedstawiła nowych uczniów. Następnie piosenkę napisaną przez siebie i swój zespół "Say Nothing" zaśpiewała moja koleżanka z klasy śpiewu Cailin McSteps. Melodia wraz ze spokojnym głosem czarnowłosej rozniosła się po ogromnej sali. Po piosence na scene wyszedł dawny uczeń Julliard (uczeń). Gratulował nam tego, że znaleźliśmy się w tej szkole, życzył wielu sukcesów i opowiedział dwie anegdotki z jego życia związane z tą szkołą. Przy nich cała widownia pękała ze śmiechu. Potem w kilku osobowych grupach poszliśmy przywitać się z nauczycielami i nauczycielkami.
Po zakończeniu wyszłam ze szkoły w towarzystwie Vic, Annabel i Drew. Skierowałyśmy się do domu Annabel, gdzie miałyśmy plan urządzić parapetówkę. Już wcześniej zaprosiłyśmy wszystkie osoby i wystarczyło jeszcze dostroić mieszkanie. Gdy szłyśmy w obranym kierunku zadzwoniłam do Lou, który obecnie był w Waszyngtonie załatwiając jakieś sprawy.
- Cześć Skarbie! - powitał mnie brunet.  - Jak tam?
- Właśnie wracamy z rozpoczęcia roku. Będziemy robić małą imprezkę. Może wpadniesz? - dodałam.
- Niestety nie, bo mam kilka ważnych spotkań tutaj - powiedział z małym, prawie niedosłyszalnym rozczarowaniem w głosie. Pokiwałam głową, czego on nie mógł zobaczyć.
- Rozumiem.
- No to udanej zabawy i do zobaczenia w czwartek. Pasuje Ci?
- Sądzę, że tak. Pierwszy tydzień szkoły jest zawsze spokojny.
- Ok, muszę kończyć. Kocham Cię.
- Ja ciebie też - powiedziałam na pożegnanie i rozłączyłam się. Schowałam telefon do torebki i zaczęłam rozmawiać z dziewczynami.
- Twój Romeo dzwonił? - zagadnęła, zawsze skłonna do żartów, Drew.
- Nie Romeo tylko Louis - poprawiła ją Annabel.
- Dobry masz słuch Drew -  pochwaliłam rudowłosą.
*** 
Właśnie skończyły się zajęcia. Szłam korytarzem do mojej szafki by wziąść z niej iPada, którego rano tam zostawiłam. Dzisiaj miałam spotkać się z Lou przy Moście Brooklyńskim.
Przekręciłam pokrętło przymocowane do szafki i otworzyłam drzwiczki. Wyjęłam beżowe etui w którym był iPad i schowałam go do torby.
Nagle ktoś niespodziewanie zatrzasnął drzwi mojej szafki. Podskoczyłam przestraszona. Sprawcą tego zamieszania był Jason.
A kto inny...?
- Cześć Kotku - oparł się o szafkę i założył kosmyk moich włosów za moje ucho.
- Nie dotykaj mnie - wysyczałam przez zęby i odsunęłam się od niego. - To coś ważnego, bo nie mam ochoty i czasu z tobą gadać.
- Kiedyś to lubiłaś... Może wyskoczymy gdzieś na miasto?
- Nie. mam. czasu. - w Wycedziłam i odeszłam od niego.
Niestety szybko doszedł do mnie.
- Samantho, ty nic nie rozumiesz.
- Ty jeszcze więcej - popatrzyłam w jego znienawidzone przeze mnie zielone oczy.
- Samantho - niebezpiecznie przybliżył swoje wargi do mojego ucha i wyszeptał. - Ty nadal coś do mnie czujesz, a nie do tego skurwiela Louisa. Ja to wiem.
- Zamknij się - posłałam mu pełne nienawiści spojrzenie i dodałam: - Do widzenia.
Zostawiłam go na środku korytarza śmiejącego się jak wariata i wybiegłam z budynku. Skierowałam się w stronę stacji metra, z której mogłam dojechać w pobliżu mostu.
Pogoda dziś była naprawdę cudowna. Słońce świeciło cały czas, chociaż zabłąkane chmurki czasami zasłaniały życiodajną gwiazdę. Zeszłam do stacji. Wszędzie kłębiły się masy ludzi.
Zerknęłam jeszcze na zegarek upewniając się, że zostało mi jeszcze 3 minuty czekania. Miejsce spotkania było jak dla mnie beznadziejne, bo musiałam przyjechać Manhattan w poprzek. Powiedziałam Lou, że wolałabym, abyśmy się spotkali w Central Parku. On jednak nie wziął do siebie moich próśb. Weszłam do metra złapałam się poręczy i szybko napisałam do Lou sms, że już jadę. Nie musiałam kasować biletu, który był w telefonie. Miałam naprawdę dużo czasu do wykorzystania, który poświęciłam na rozmyślania o Jasonie.
Czasami mi się zdaje, że za dużo myślę. Tak, tu mogę mieć rację. 
Wracając do Jasona byłam pewna, że chce mnie odzyskać. Przecież nie mówił by do mnie takich  prowokujących tekstów. Nie wiem do czego jest zdolny i nie chciałam się dowiadywać. Przerażała mnie myśl, że wie o mnie i Lou. Przecież nikt oprócz Drew, Annabel i Vic, a i od wczoraj Courtney nie wie o moim chłopaku.
Skąd on to do jasnej cholery wie?
Jason jest taki, że wykorzysta wszystkie dowody jakie ma i dostępne możliwości, aby się zemścić na tobie. Tego się obawiałam. Nie chodzi tylko o mnie, ale i o Louisa. Jason słynie z upokorzenia innych na oczach wielu osób. Jest przy tym okropnie przebiegły, podstępny i oczywiście mściwy.
Boję się go...  
Starałam się nie dopuszczać tych myśli do siebie, ale było trudno. Strach może dopaść cię z nienacka, w każdym miejscu: na ulicy, w domu. Nie da się przed nim uciec, trzeba odeprzeć jego atak. Każdego dnia jesteśmy wystawiani na taką próbę. Chociaż najczęściej udaje nam się odepchnąć strach, to wielu z nas ulega mu. Wchodzi wtedy do naszego ciała i rozpoczyna morderczą wędrówkę.  Strach powoli wynieszcza cię od środka, nie pozostawiając żadnych pustych miejsc. Krąży po twoim ciele starając się pochłonąć wszystko co pozytywne. Stajesz się słaby. Ja wiem, że muszę być silna.
Łatwo powiedzieć, trudno zrobić...
Ten głos w głowie zawsze był i jest naprawdę irytujący. Staram się go słuchać, ale zawsze coś mi ucieka i robię właśnie to czego nie powinna. Podświadomość mówi dobrze, a ja uparta jej nie słucham. Nawet nie sądziłam, że tyle mnie to będzie kosztować.
No cóż...
Eh... Odliczałam stacje metra, które pozostawały mi jeszcze do przebycia. 7, 6, 5, 4... itd. To prawda, że metro jest naprawdę sprawne, ale czasami mi się wydaje, że powinno być jeszcze sprawniejsze. W wagonie tłoczyło się powyżej setki osób - nowojorski standard. Co chwilę ktoś popychał mnie, bo chciał jak najszybciej dostać się do drzwi, aby wyjść na przystanek. Dopiero na przedostatnim przystanku wagon się trochę zwolnił.
Ostatni przystanek...
Już tylko minuty dzieliły mnie od wyjścia na powierzchnie ziemi. Metro zatrzymało się z piskiem, tego czegoś na czym się porusza, drzwi się rozsunęły i pomimo trudności udało mi się wydostać z metra.  Nie wiem czy ludzie wiedzą, że najpierw wychodzą osoby, a potem wchodzą?
Poszłam w stronę schodów na których (żadna nowość) leżał zapity menel. Policjanci stojący nad nim, starali się go jakoś obudzić, ale na razie ich sposoby nie przynosiły rezultatów. Obeszłam ich szerokim łukiem i wyszłam (też na pełen ludzi) chodnik. W oddali było widać monumentalną budowlę mostu stojącego tam od prawie dwustu lat. Skierowałam się w tamtą stronę. Spacerek był bardzo przyjemny, bo pomimo tego, że słońce nieźle dawało popalić (jaki suchar), wiał przyjemny wiaterek rozwiewający moje włosy. 
Gdy zbliżyłam się do mostu, który zawsze mnie przerażał swoją wielkością, zaczęłam wypatrywać Lou. Nigdzie go nie było. Byłam co raz bliżej kładki na której miał czekać Tommo.
Tam jest!
Stał plecami do chodnika wpatrując się w statki leniwie płynące po East River. Zbliżyłam się do niego starając się, aby mnie nie zauważył.
Tylko kilka małych kroczków dzieliło mnie od niego, gdy niespodziewanie odwrócił się w moją stronę.
Uśmiechnęłam się speszona.
- Cześć Kotku.
- Cześć Lou. - powitałam go.
- Ja się masz?
Super! Mój były mnie śledzi, nie wiem skąd on wie, że z tobą chodzę i nazywa cię skurwielem. A, i jeszcze namawia mnie abym do niego wróciła. Po prostu jest genialnie!
- Dobrze.
Widać było, że mi nie wierzy, bo spoglądał wprost w moje oczy tym swoim hipnotyzującym wzrokiem. Starałam się być spokojna, ale w środku po prostu we mnie buzowało. Wszystkie obrazki z dzisiejszego dnia wróciły przed moje oczy: Jason, ta rozmowa i ten diabelski śmiech.
Wciągnęłam powietrze.
Louis zrozumiał mnie bez słów i mocno przytulił. Zatonęłam w jego ramionach. Czułam się taka mała i krucha, łatwa do zniszczenia, ale on mógł mnie przed tym wszystkim osłonić. Pomóc mi, uratować. Ufałam mu jak nikomu innemu. Jak to się nazywa w praktyce? Miłość.
Niewidoczna, ale jak ciesząca, z jednej strony taka krucha, a jednak taka silna. Łącząca przeciwieństwa i co najważniejsze dająca prawdziwe szczęście.
- Spokojnie, jestem tutaj. Jesteśmy razem. - jego szept uspokajał mnie. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, nigdy się nie skończyła. - Nie okłamuj mnie, proszę.
Kłamstwo - dla mnie coś pokazujące prawdziwą naturę człowieka. Zawsze uważałam, że jeśli ktoś mnie okłamie nie ma szans na moją przyjaźń.
Mnie się nie okłamuje.
Taką zasadę wyznawałam. Nie dopuszczałam kłamstw. Wiem, że czasami ja też kłamię, ale jeśli coś mi nie pasuje to przynajmniej czasami staram się to pokazać.
Tobie to można, ale innym to nie...
Tu moja podświadomość miała rację.
- Muszę wiedzieć, czy nikt ci nic nie zrobił - znów usłyszałam zatroskany głos Lou.
- Jest ok - odsunęłam się od niego. - Naprawdę.
- Nie wierzę ci - nie lubiłam tych słów, nawet bardzo, a tym bardziej z ust mojego chłopaka.
- Lou... - uciszył mnie pocałunkiem, ktory wyrażał wszystkie jego i moje uczucia. Cały czas bałam się, że jutro go już na zawsze nie będzie. Gdzieś w środku czułam strach, że go stracę. 
- Nie myśl tyle... - jak to łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Rada Lou była bardzo dobra. - Przynajmniej teraz.
Posłuchałam go. Na kilka sekund w czasie, których trwał pocałunek wyłączyłam umysł. Dałam się ponieść emocjom. Gdy już oderwaliśmy się od siebie nasze oddechy były ciężkie i nierówne.
- Jesteś niesamowita - wychrypiał do mojego ucha. Lekko zmieszałam się na te słowa.
- Może wreszcie przejdziemy na drugą stronę? - spytałam. Louis objął mnie w talii i ruszyliśmy w stronę Brooklynu. Słowo Brooklyn ostatnio kojarzy mi się tylko z piosenką Lany del Rey "Brooklyn Baby" z jej nowego albumu "Ultraviolance".
- Jak ci minął tydzień?
- Nie najgorzej.
- Czyli? - zachęciłam go do mówienia.
- W Waszyngtonie było całkiem spokojnie. Byłem w Doncaster. - mówił, ale nie tak dokładnie jakbym chciała.
- W Docaster? - rozpromieniłam się na dźwięk miasta w którym przeżywałam najlepsze dni mojego życia. Przecież tam spotkałam Lou, żyłam w zgodzie z całą rodziną i nie znałam Jasona. - I czego się dowiedziałeś?
- Nic nowego - odpowiedział wymijająco i wzruszył ramionami. Kiedyś wydawało mi się, że Lou był bardziej skory do żartów. Patrząc na niego pod kątem tych lat spędzonych w Doncaster stał się bardziej tajemniczy i powściągliwy w okazywaniu emocji i uczuć, co zmieniał tylko w kontakcie ze mną i z Liamem. Może to przez pracę?
- Czyli?
I wtedy pokazał mi się ten prawdziwy Louis - żartowniś. Wiem, wiem fajne określenie. Żartował, śmiał się szczerze i nie szczędził sarkastycznych komentarzy w jego stylu. W czasie rozmowy przeszliśmy przez most i usiedliśmy na tych sławnych pasach zieleni przy moście. Ludzi nie było tak wiele, ale kilka metrów od nas siedziały osoby ubrane i wyglądające jak hipisi i na pewno palący coś co palili "dzieci kwiaty". Przed nami trójka starszych ludzi medytowała na matach, a za nami miejsce znaleźli dwaj faceci (nie muszę tłumaczyć o co chodzi). To wymieszanie kulturowe Nowego Yorku było wręcz namacalne. Tak naprawdę tu nie obowiązywały żadne zasady. Był to inny świat, żadne miasto na świecie nie jest tak przyciągające, a zarazem odpychające jak NYC. Poeci XIXw. zastanawiali się czy nowojorczyk to Amerykanin albo Niemiec, a może raczej Holender.
Położyłam głowę na ramieniu Lou.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - zapytałam. On zaśmiał się i objął mnie ręką w talii.
- Uważam, że jeśli poradziłaś sobie przez te trzy lata...
- Nie, bo cztery - poprawiłam go.
- ...przez te cztery, lata to pewnie byś sobie dała radę. - pocałował mnie w policzek. Uśmiechnęłam się.
- Dlaczego pracujesz w tak młodym wieku? - zadałam kolejne pytanie.
Louis zachmurzył się.
- Poszedłem normalnie na studia. Jako student szukałem pracy i ogłosiłem to w internecie. Pewnego dnia przyszedł do mnie meil informujący, abym stawił się w danym miejscu. Gdy przyszedłem tam oni wiedzieli o mnie więcej niż ja sam. Nie było szans im odmówić.
Pokiwałam głową zamyślona. Było to naprawdę interesujące.
- A kim ty dokładnie jesteś?
Louis widocznie nie był zadowolony rozmową o pracy jakby zwlekał z odpowiedzią, zastanawiając się nad nią.  
- Działam w branży biznesowej.
Zapadła niezręczna cisza. 
- Nie wiem czy wiesz, ale cię kocham - nagle wyszeptałam te czułe słowa do jego ucha. Od razu Louisowi poprawił się humor i powiedział:    
- Miło to słyszeć.
Och... To było takie słodkie. 
***
Resztę wieczoru spędziliśmy na powrót do mojego domu.
Louis chciał, abym spała u niego, ale musiałam wracać na noc do domu, bo wracał tata i nie chciałam żeby się martwił o mnie. Żałowałam, że nie mogę spać u niego, bo i tak żadko się widzimy. Najbardziej zdziwił mnie szept Louisa, gdy wspominałam o tym, że tata przyjeżdża.
- A przecież... - wyszeptał sam do siebie, ale nie z oburzeniem, ale jakby sobie o czymś przypominał. 
Louis na pociechę postanowił odprowadzić mnie do domu, który jest oddalony od nas (jesteśmy na Time Square) o jakieś pięć kilometrów. Uzgodniliśmy więc, że po przejściu przez Time Square pojedziemy taksówką. Louis poprawił mi humor jak nikt inny. Na tle tego sławnego wieżowca obłożonego reklamami zrobiliśmy sobie selfie moim telefonem. Zdjęcie wyszło prze cudne. Louis całuje mnie w policzek, a ja uśmiecham się do aparatu. Fotka od razu wylądowała na tapecie mojego samsunga. Lou poprosił mnie bym nie wrzucała tego zdjęcia na serwisy społecznościowe. Zdziwiła mnie jego prośbą, ale zrobiłam tak jak prosił.
- Wiesz... - zaczął. - To miejsce zawsze napawało mnie czymś podobnym do optymizmu. Te wszystkie migoczące reklamy, śmiejący się ludzie. Jest to takie niezwykłe!
- Nom - nie chciało mi się konstruować bardziej rozbudowanej wypowiedzi, bo podziwiałam to według Louisa "pozytywne miejsce".
Kierowaliśmy się na Broadway, aby z tamtąd dojechać do mojego domu, a raczej kamienicy w stylu iście nowojorskim: trzypiętrowa, zbudowana z cegły, z czarnymi framugami okien i z przejściami antypożarowymi. A jedno piętro całe moje i moich rodziców!
Po wyjściu z tego "skwerka" (moje zdrobnienie od Time Square), Louis zagwizdał na taksówkę.
Kilka minut później kierowca samochodu przepychał się przez zakorkowane ulice Manhattanu. Po minięciu Central Parku kierowca zatrzymał się, Louis zapłacił i razem wysiedliśmy z auta.
- Możesz już wracać. - zaproponowałam Louisowi siedząc jeszcze w taksówce. - Sama już dojdę.
- Niestety nie odmówię sobie tej przyjemności odprowadzenia mojej dziewczyny pod drzwi jej mieszkania.
Westchnęłam.
Ruszyliśmy do domu w milczeniu.
- Całkiem miła okolica. - faktycznie. Na ulicy świeciły się wszystkie lampy, trawnik przy drodze był równo przycięty - co nie zdarzało się w wielu miejscach. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i doszliśmy do kamienicy, w której znajdowało się moje mieszkanie, wbiegliśmy po trzech schodkach i zadzwoniłam w dzwonek, gdy usłyszałam buczenie pchnęłam drzwi i weszliśmy klatką schodową na drugie piętro. Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania i znowu nacisnęłam dzwonek
- Jedno wiem na pewno, kocham cię jak wariat. - zachichotałam na te słowa. Lou zrobił krok w moją stronę. Przejechał palcem po mojej szyi wywołując przyjemne dreszcze na mojej skórze i delikatnie musnął swoimi wargami moje. Oblizałam wargi i pocałowałam go jeszcze raz, ale o wiele mocniej. 
Z transu spowodowanego pocałunkiem wydobył mnie dźwięk otwieranych zamków w drzwiach. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, gdy drzwi finalnie się otworzyły.
Stał w nich tata.
Cholera...
- Cześć tatuś. - podeszłam do taty i objęłam go na powitanie jak gdyby nigdy nic. - Nie wiem czy pamiętasz Louisa z Doncaster? Spotkaliśmy się ostatnio.
Tata mierzył Louisa nie za bardzo zachęcającym wzrokiem.
- Dobry wieczór. - Lou zachowywał się też tak jakby zapomniał o wydarzeniu z przed chwili. - Właśnie miałem iść.
Wzkazał korytarz za sobą.
- Oczywiście. - odrzekł chłodno tata.
- Louis! - w korytarzu za tatą pojawiła się mama. Tommo posłał mi zmieszane spojrzenie. - Wejdziesz do środka?
- Louis właśnie wychodził. - powiadomił mamę jej mąż nie patrząc w jej stronę, ale wypalając swoim wzrokiem jakieś ślady na twarzy bruneta.
- Właśnie. - poparł tatę Louis. - Życzę państwu udanego wieczoru. Do widzenia. Pa, Sam.
Podszedł do mnie i dał mi całusa w policzek.
- Pa, Lou. - odpowiedziałam nieśmiało i weszłam do domu. Tata zamknął drzwi.                               
Chora sytuacja...
- Od jak długa się spotykacie? - zapytał tata.
- Od miesiąca.
Tata pokiwał głową.
- Rozumiem.  
Nie, ty nic nie rozumiesz. Jak zawsze...
***
Nieważne co jeszcze przyniesie mi los.
Jedyna rzecz, jaka w życiu liczy się naprawdę,
to wypełnione uczuciem serce.
***
Hej Kochani!                                      
Przepraszam, że prawie przez trzy tygodnie nic nie dodawałam. Byłam na wakacjach za granicą, gdzie nie miałam wi-fi. (Też się zastanawiam jak przetrwałam.)
Dziękuję, że czekaliście!  
Uważam, że jest to jeden z najsłabszych rozdziałów jakie napisałam, ale musiał pojawić się wreszcie Jason i tata Sam.  
Mój Twitter: @T_Samantha_T
Do napisania :-*