sobota, 27 września 2014

Rozdział 9

PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE  :((
***
Ciemność. Ciemność.
Ciemność powoli rozpraszana przez dzienne światło, które nie wierzyłam, że jeszcze zobaczę.
Powoli otwierałam powieki. Przymknęłam je jeszcze, bo światło za mocno dawało mi po oczach. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam je. Promienie słońca raziły moje oczy. Zamknęłam je jeszcze na moment, by już za chwilę otworzyć oczy na pełną szerokość. Słońce nie dawało mi się tak bardzo we znaki jak wcześniej, ale promienie odrobinę raziły moje brązowe oczy.
Podciągnęłam się na łokciach i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam na dużym łóżku przykrytym idealnie białą kołdrą.
Pokój był średniej wielkości. Wszystko było w nim miało kolor śniegu. Ściany i ustawione pod nimi komoda, szafa, toaletka. Białe były również zasłonki w oknach i same okna też, kryształowy żyrandol i dywan na jasno brązowej, drewnianej podłodze. Wyróżniały się jedynie róże umieszczone w trzech metalowych wazonach w stylu vintage stojące kolejno, na toaletce i parapetach obydwu okien przez, które wpadały promienie słoneczne. 
Nie byłam pewna gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Nie byłam w domu, nie byłam u Lou, nie byłam też u Annabel. To gdzie ja w końcu jestem?
Usiadłam na łóżku, przez co materac delikatnie się ugiął. Podrapałam się za głową i wyprostowałam ręce nad głową. Teraz dopiero zwróciłam uwagę na moje ubranie. Miałam na sobie białą piżamę w postaci sukienki jak z filmów kostiumowych mówiących o wieku XIX. Sprawdziłam co mam pod spodem. Odetchnęłam z ulgą, bo była tam bielizna.  Spuściłam nogi na podłogę, a raczej na przykrywający ją dywan. 
Podeszłam do drzwi na przeciwko łóżka i nacisnęłam klamkę z nadzieją, że może za tymi drzwiami będzie się kryć odpowiedź na pytanie gdzie się obecnie znajduje. Niestety drzwi nie ustąpiły. Nie spodobało mi się to, że jestem zamknięta w tym pokoju. Nawet wydało mi się to dość podejrzane. 
Sprawdziłam czy drugie drzwi po prawej stronie łóżka zachowają się tak samo jak poprzednie. Te na szczęście otworzyły się na szczęście bez większych problemów. 
Zapaliłam światło i weszłam do pomieszczenia. Zobaczyłam, że stoję na zimnych kafelkach w łazience. Była nie za duża, ale w sam raz, aby zmieścić w niej prysznic, kibelek, umywalkę, szafkę i krzesło. Moją uwagę przykuło krzesło stojące obok umywalki. Przez jego oparcie przewieszone były dwa białe ręczniki, jeden duży drugi mały. Na siedzeniu złożone w kostkę leżały ubrania. W ich skład wchodziły, czarne jeansy rozmiar M, czarna bluza z niebieskim napisem Brooklyn też rozmiar M oraz czysta bielizna także w moim rozmiarze. Ktoś musiał się mnie spodziewać. Przy krześle stała para jasno niebieskich Conversów o numerze 6, czyli moim. To było dziwne. 
Zerknęłam na moje odbicie w lustrze i o mało nie odskoczyłam od niego ze strachu. Podkrążone oczy, tłuste włosy i co najgorsze zapdnięte policzki. Wyglądałam na co najmniej 20 lat starszą. Odsunęłam się ode lustra. Popatrzyłam się na prysznic. Przy brodziku leżał szampon i żel pod prysznic. Już wiedziałam co teraz zrobię. Zamknęłam drzwi na klucz. Zrzuciłam ubranie i weszłam pod prysznic. Włączyłam ciepłą wodę. 
Po kilku minutach wyszłam spod prysznica. Wytarłam moje ciało dużym ręcznikiem i nałożyłam na siebie czyste ubrania. Na głowie zawiązałam turban i postanowiłam poszukać w szafce suszarki i szcztoki. Bez problemu je znalazłam obok pasty do zębów, nie rozpakowanej jeszcze szczoteczki do zębów i zestawu do makijażu. Ja mam tu zostać na dłużej? Rozczesałam włosy, a następnie zaczęłam je suszyć. 
Po około 20 minutach wyszłam z łazienki. Na toaletce czekała na mnie niespodzianka w formie śniadania. Składało się ono z kanapek z ciemnego chleba, sałaty, pomidora i żółtego sera, soku pomarańczowego i croissanta. Usiadłam na taborecie przy toaletce i zabrałam się za konsumpcję. Najpierw spróbowałam soku pomarańczowego. Potem zjadłam kanapkę, która okazała się przepyszna. 
Brałam właśnie kolejny kęs drugiej kanapki, gdy usłyszałam jakieś chrobotanie w drzwiach. Odwróciłam się w tamtą stronę, aby zobaczyć kto wszedł do środka. Pod wpływem impulsu momentalnie wstałam, przewracając taboret, na którym siedziałam i cofnęłam się w głąb pokoju. Popatrzyłam się na niego. Jak mógł mi to zrobić?
- Nie ma powodu do obaw - powiedział niewzruszony moim zachowaniem. - Widzę, że pamiętałem twoje wymiary. 
- Nie wierzę...
- Najwyższa pora zderzyć się z rzeczywistością - stwierdził. 
Zrobił krok w moją stronę. Ja też ruszyłam w tył. Byłam i tak na przegranej pozycji, ponieważ za niedługo dotknę ściany, a wtedy on podejdzie do mnie.
- Nie myśl, że gra toczy się tylko o ciebie, chociaż dla mnie liczysz się tylko ty i cudowna jest świadomość tego, że jesteś tutaj tylko dla mnie.
Zrobiłam kilka kroków w tył, a on podażył za mną. Rękami już dotykałam ściany. Oparłam się plecami o nią. 
- Taka samotna, opuszczona, okłamywana, nieświadoma... 
Chłopak stanął na przeciwko mnie. Nie przyparł mnie od razu do ściany, jak zakładałam wcześniej, tylko oparł swoją dłoń na ścianie, tuż nad moją głową. 
- No Samantha - wyszczerzył zęby. - Uśmiechnij się. Tutaj nikt nie będzie ciebie okłamywał. 
- Prawdy też mi tu nikt nie powie. 
Od razu opuściłam głowę na myśl o jego reakcji na moje słowa. Nie uderzył mnie, tylko mocno przycisnął mnie do białej ściany, swoim wysportowanym ciałem. 
- Am... Popatrz się na mnie. 
Nie zrobiłam żadnego ruchu. Przygryzłam wargę.
- Popatrz na mnie - rozkazał zniecierpliwiony moją postawą. - To tak mam to rozumieć? 
Złapał palcami mój podbródek i pociągnął go tak, aby moje oczy patrzyły się wprost w jego tęczówki. Jego twarz nie zmieniła się dużo od czasu, gdy z nim chodziłam. Była nadal pociągła z podkreślonymi kościami policzkowymi, z długim, ale nie za dużym nosem oraz z tymi zielonymi, okrągłymi oczami oprawionymi jasno brązowymi brwiami. 
Zrezygnowałam. Nie było sensu tego ciągnąć. Moje ciało ogarnęło odrętwienie.
Jason pocałował kącik moich ust. Potem zaczął schodzić pocałunkami w dół mojej szyi rozkoszując się każdym muśnięciem mojej skóry. Moje policzki stały się mokre od łez, które spływały po nich bezgłośnie. 
Poczułam ukłucie na mojej szyi. Jason zrobił mi malinke, a obok niej następną. Zamknęłam oczy i... No właśnie i co? 
- To była czysta przyjemność, chociaż nie ukrywam, że chciałem o wiele więcej. - podniósł moją rękę do swoich ust i delikatnie ją ucałował, gdy już przestał składać pocałunki na mojej szyi. - Za chwile powinna tu przyjść osoba, która pod moją nieobecność będzie się tobą tutaj zajmować. Tylko z nią będziesz mogła opuszczać ten pokój i ona będzie dbała o twoje bezpieczeństwo. Pamiętaj, jeśli dowiem się o czymś czego nie będę chciał usłyszeć pożałujesz. 
Ostatnie zdanie wręcz wysyczał do mojego ucha. 
- I jeszcze... - jego słowa przerwało pukanie do drzwi. Pewnie była to ta osoba, która miała się mną "opiekować". - To pewnie on. 
Jason podszedł do drzwi i otworzył je. Osoba, która stała w drzwiach uśmiechnęła się do mnie pogodnie jakby spotkał starego znajomego. Mi natomiast nie było w ogóle do śmiechu. Zmrużyłam oczy i zacisnęłam zęby. 
- Wydaje mi się, już się poznaliście - zaczął. - Zostawiam was i pamiętajcie o tym co każdemu z was powiedziałem, bo zdaję sobie sprawę z tego jak działacie na płeć przeciwną.
Bez słowa opuścił pokój zatrzaskując za sobą drzwi. 
- Witaj Samantho - wyciągnął w moją stronę dłoń. - Nazywam się Javad Al-Marid i będę ci służył wszelką pomocą, której będziesz potrzebować przebywając tutaj. 
- Znasz moje imię, to po co mam ci się przedstawiać?          
Przez ułamek sekundy w jego oczach można było zobaczyć urażenie moją odpowiedzią. 
Skrzyżowałam ręce na brzuchu i zmarszczyłam brwi.
Javad był dość przystojnym, wysokim i postawnym mężczyzną o kruczo czarnych włosach, postawionych do tyłu. Pod rękawami niebieskiej koszuli rysowały się świetnie wyrzeźbione bicepsy. Rękawy jego koszuli podwinięte były do łokci, dzięki czemu zobaczyłam, że jedną rękę miał gęsto pokrytą tatuażami. Nogi zakrywał czarny materiał, dobrze dopasowanych spodni. Musiał być w wieku Jasona.
- Jeśli chodzi o rozkład dnia. Rano będziesz dostawać czyste ubrania. Śniadanie będzie przynoszone na dziewiątą, obiad będzie o godzinie na którą zażyczy sobie Jason, bo najczęściej będziecie jeść razem. Kolacja to godzina dziewiętnasta. Masz może jakieś pytania? - zapytał. 
- Kiedy mnie wypuścicie? - wypowiedziałam te słowa bez wahania. 
Reakcja Javada była dość zaskakująca. W jednej sekundzie znalazł się obok mnie i zakrył mi swoją dłonią usta. Moje myśli znów zajął jego orientalny zapach wymieszany z wonią papierosów. 
- Niektórych pytań po prostu się nie zadaje. 
Przypomniałam sobie tamtą noc kiedy obejmował mnie na środku ulicy. Teraz odczuwałam dokładnie to samo. 
Jego oczy popatrzyły się prosto na moje. Kolana ugięły się pode mną przez co Javad musiał mnie podtrzymać. 
Zachciało mi się płakać. Nie wiem czemu, ale on powodował, że czułam się bardzo bezbronna. Znów się rozkleiłam. Schowałam moją twarz w jego ramię. Teraz dopiero zdałam sobie co się tu dzieje. Zostałam porwana. Jason mnie porwał i toczy się jakaś gra, która moim zdaniem, na 99% ma związek z Louisem. Ale czemu? Może jakieś nie wyrównane rachunki albo coś innego. 
Mogłam się założyć, że Javad był zaskoczony moim zachowaniem, bo przecież przed chwilą byłam taka chamska, a teraz się do niego przytulam. Po chwili zaczął głaskać moje włosy. Nie obchodziło mnie to kim on jest, tylko chciałam się do kogoś przytulić. Chciałam, aby ktoś mnie wsparł. 
- Widzę, że jeszcze nie doszłaś do siebie po wstrzyknięciu środka nasennego - pokiwał głową niezadowolony.          
Jakiego środka nasennego? O co tu chodzi?
- Gdzie jestem? - popatrzyłam się na niego. 
- W letniej willi rodziny Douglasów w Miami.
Pomógł mi przejść do łóżka. Usiadłam na nim, a Javad poprawił przywrócony taboret.  
- Co ja tu robię? 
- Prędzej czy później się dowiesz - odpowiedział poprawiając swoje włosy przed lustrem w toaletce. Uśmiechnęłam się, ponieważ układał te włosy jakby była to największa świętość na świecie. 
- Czemu się śmiejesz? - spytał.
- Nie wiem czy nie widzisz, ale ja się tylko uśmiecham - moje słowa ociekały sarkazmem. - Czemu wtedy całowałeś Annabel? Nawet jej nie znałeś.
Nie wiem co tak go zaciekawiło w wyglądzie jego butów, bo nagle wbił w nie wzrok.
- Po prostu. Tak wyszło. 
Zauważyłam, że nie jest do końca szczery. 
- Okey... Informacja za informację - postanowiłam to rozegrać w inny sposób. 
- Miałem wyciągnąć z niej gdzie się obecnie znajdujesz i czy jesteś na imprezie, ale wtedy przyszła ta wasza koleżanka i powiedziała, że czekasz pod drzwiami. Załatwiło to sprawę. 
- Annnabel powiedziała mi, że pocałowałeś ją dopiero, gdy Courtney poszła. 
- Jesteś naprawdę dobrze poinformowana - stwierdził chłopak. - Tamto już wynikało tylko z jej chęci. 
- Wykorzystałeś ją. 
- Wcale nie - zaprzeczył zirytowany moją dociekliwaością. -  Ona mnie pragnęła. 
- Przyznaj, że ty jej też...
- Może trochę...
Przewróciłam oczami. Miał naprawdę uparty charakter. 
- Okey, to co chcesz wiedzieć w zamian? 
- Jak się nazywasz? - co to za pytanie?                       
- Przecież i tak to wiesz...
- Jak masz na imię? - podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. Uznałam, że muszę to zrobić. Wstałam.
- Samantha Black, miło mi poznać -
chwyciłam jego dłoń, a on potrząsnął nią bez żadnych dżentelmeńskich pierdół.
- Przyjemność po mojej stronie. 
Uśmiechnął się do mnie. Ja też odrobinę uniosłam kąciki ust. Jego ciemne oczy nie zdradzały żadnych uczuć. Było to dla mnie zadziwiające. 
- Muszę już iść. Mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia w związku z twoim przybyciem. Nie wiem czy jeszcze się dziś zobaczymy, ale na pewno spodziewaj się wizyty Jasona wieczorem. - Mówiąc to oddalił się w stronę drzwi.
Wystawił rękę przed siebie, w moją stronę wskazując oczami, raz na mnie raz na dłoń. Chyba oczekiwał, że się z nim pożegnam.
Ociężale wstałam z miejsca i podeszłam do niego. Uśmiechnął się zachęcająco. 
- Do zobaczenie Javadzie - uścisnęłam jego dłoń.
- Mów do mnie Jav. Na razie, Samantho. 
Otworzył drzwi i wyszedł z pokoju.
***
- Szefie, kurna, szefie no odbierz to! Trzeba tylko kliknąć na ten pieprzony zielony przycisk i już. - Mówiłem do siebie wykręcając po raz kolejny numer mojego szefa. 
Wiadomości jednym słowem nie były najlepsze. Nie okłamujmy się były do dupy. Nowości, które przychodziły z tzw."frontu" nie były dobre. Douglas i spółka o mało nie zabili wczoraj Marka, bo podobno ktoś go wydał. Podobno nawiązali nawet dobre układy z rosyjską mafią. 
Szef mówił, że to tylko próba zastraszenia, ale to Douglas, a znim to nic nigdy nie wiadomo. Zrezygnowany wstałem z nad mojego biurka w Langley, zgasiłem lampkę, która jako jedyna w moim biurze rozpraszała ciemność i poszedłem zrobić sobie kawę. Chyba już ósmą dzisiaj 
Wyszedłem na oświetlony korytarz, po którym, jak zawsze, biegało się wielu zapracowanych ludzi.
Spotkałem na nim Nialla, który pewnie tak jak ja poszedł zrobić sobie coś do picia.
- Jak tam? - spytałem.
- A co chcesz usłyszeć? Może to, że gang Douglasa się rozpadł i na świecie mamy pieprzony pokój? - Gdy Nial miał beznadziejny humor uwielbiał używać sarkazmu w każdym zdaniu. - A tak na serio to na razie nic nowego. Krąży plotka, że Szef dzisiaj przylatuje, dlatego wszyscy biegają jak opętani. Podobno też coś się stało z czym Szef ma związek.
Taki był Niall. Cichy i spokojny, ale zawsze najlepiej poinformowany. Dopiero teraz zauważyłem, że my we dwójkę idziemy spokojnie po korytarzu, a wszyscy biegają w  innym kierunku z aktami, komputerami i innymi rzeczami. Witamy w siedzibie tajnych służb Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
- Jak myślisz co to za wydarzenie?
Zatrzymaliśmy się przy automacie do kawy. Pierwszy kawę kupił Niall. Wybrał Latte Machiato. Potem ja wziąłem sobie Americane.
- Chodźmy do mnie. Tam ci wszystko powiem.
W milczeniu poszliśmy do windy, którą wyjechaliśmy na piętro wyżej. Ruszyliśmy przez szeroki korytarz, po którym kręciło się mniej ludzi niż na dole, czyli po głównym piętrze.
Niall przystanął przy drzwiach ze szkła refleksyjnego. Z kieszeni wyciągnął kartę magnetyczną i przejechał nią przed czytnikiem, który zapikał, aby potwierdzić zgodność danych. Blondyn pchnął drzwi i wszedł do pomieszczenia, ja też wszedłem za nim. Drzwi zamknęły się same za nami. Zasiedliśmy na skórzanych fotelach przy biurku.
- Mówią, że Szef znał kiedyś Douglasa. W ogóle podejrzewają, że Douglas był kiedyś agentem. Mówią też, że ma kilka wtyków w CIA. Według moich informatorów on wie o nas bardzo dużo, ale wciąż za mało.
- My też mamy u niego wtyki.
Niall upił łyk kawy.
- Skąd masz pewność, że wtyki, które są u niego od nas nie są    równocześnie wtykami od niego u    nas?
- Żadnej.
- No właśnie Louis. - Powiedział kiwając głową. - Niektórzy mówią, że to wydarzenie ma związek z rodziną, inni, że to problemy u przełożonych. Spotkałem się nawet z opinią, która mówi, że Szef ma na pieńku także z SIS, ale jak oboje doskonale wiemy, że jest to niemożliwe. Problemy z SIS    może być tylko taki, że nie dali mu pieniędzy, które wygrał z nimi w karty.
Uśmiechnąłem się na to porównanie. Upiłem łyk parującego napoju.  Gorąca kawa od razu polepszyła mi samopoczucie.
- W robocie nic się nie działo. Żadnych nowych zleceń tylko co jakiś czas kilka papierów do podpisania.
- Podpadłeś mu.
- Komu?
- No Szefowi.
- A to czemu?
- Nie posłuchałeś go. Potrzeba serce przerosła rozum, wiesz, że on tego nie toleruje.
Teraz zrozumiałem o co mu chodzi.
- Miałem do tego prawo.
- Tak, ale on się domyślił skąd miałeś te informacje. Rozmawiałeś z nim o niej i wtedy ci to powiedział, a ty to wykorzystałeś bez konsultacji.
- Rozmawiałeś z nim?
- Kazał ci to przekazać - wytłumaczył.
- Nigdy sam mi niczego nie powie. Zawsze musi być jakiś wysłannik.
- Wiesz, że traktuje cię jak syna pomimo tych trudnych warunków.
- Wiesz co u Zayna? - zmieniłem temat na jakiś bliższy nam obojgu.
- Od dłuższego czasu nie mamy z nim łączności. Jutro ma dostać nowy sprzęt. Możesz przyjść na godzinę G, wtedy powinien nadać wiadomość.
- Raczej powinienem się zjawić. -  zdecydowałem. - Kiedy wraca?
- Zależy od rozwoju sytuacji. Według decyzji szefa sprzed dwóch lat służbę  kończy i wraca w październiku tego roku - powiedział.
Niall był jednym z dwóch głównych informatyków i wynalazców SUI i CIA. Dodatkowo wiedział wszystko o każdym w CIA i o wszystkim co działo się tu. Nie mówił za dużo, ale gdy coś powiedział zawsze miał rację, dlatego każdy się z nim liczył. W przeciwieństwie do mnie i Zayna nie znał takiego słowa jak impulsywność. Na pierwszy rzu oka zawsze zachowywał stoicki spokój. Jedynie takie osoby, które go lepiej znały mogły dowiedzieć się o nim znacznie więcej i obalić liczne stereotypy np. tego, że cierpi na ciężką depresję. Uważam, że jeśli cierpiał by już na tą depresję na pewno nie ustanawiali by go drugim najważniejszym informatykiem. Tak naprawdę Niall był szalony, dzięki temu najpewniej wymyślił większość swoich wynalazków. Czasami wydawał mi się bardziej zagadkowy niż Zayn.
- Jak tam u Samanthy? Kiedy lecisz do Nowego Yorku?
- A co cię ona tak interesuje? - uniosłem brwi zdumiony. Wzruszył ramionami. - Pojutrze się tam wybieram.
Rozmawialiśmy jeszcze na pewno godzinę.
Wtedy usłyszeliśmy pikanie przy drzwiach, przez które chwilę później wkroczył Szef ubrany w idealnie skrojony garnitur. W ręce trzymał metalową torbę. Przesunął okulary na już odrobinę siwe włosy. Jego mimika twarzy nie mówiła, aby miał nam coś dobrego do przekazania.
- Porwano Samanthę.
***

Hejka!

PRZEPRASZAM!!! Blogger mi nawala w telefonie i to co napiszę się wcale nie zapisuje. :(((

Rozdział - nic specjalnego. Następny będzie na pewno ciekawszy.

Jeszcze dziękuję za 7 komentarzy!!! <333

Przepraszam za wszystkie błędy. :((

Do napisania :**

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 8

Zza drzwi dochodziły co raz głośniejsze rozmowy, które sygnalizowały, że za chwilę trzeba będzie zaczynać imprezę.
Siedziałam w moim pokoju przy zapalonym świetle bawiąc się telefonem w dłoni.
Na dzisiejszą noc wybrałam białą bluzkę z asymetrycznym cięciem i czarne skórzane spodnie, a na nogi włożyłam czerwone czółenka.
- Chodź! - do pokoju jak burza wpadła Vic. - Trzeba zaczynać!
- Już idę.
Drzwi zamknęły się z hukiem i znowu zostałam sama. Westchnęłam. 
Przypominała mi się Samantha, która siedziała ze mną tutaj czekając na znak rozpoczęcia imprezy. Gadałyśmy wtedy na różne tematy. Najczęściej o chłopakach, ale też o szkole i innych bzdetach.
Sam zawsze mnie wspierała. Po tym jak tu przyjechałam i jak ona wyszła ze szpitala pomagała mi aranżować mieszkanie. Nie mogłam się na nic zdecydować, ale ona znalazła sposób na poukładanie tego chaosu w mojej głowie.
Potem poznałam Vic, która zamieszkała ze mną, ale wcześniej kupiła część udziałów z tego mieszkania, a raczej loftu.
Am, też nie uważała mnie nigdy za puszczalską, za co ją ceniłam najbardziej na świecie. Lubiłam flirtować, tańczyć, ale łóżko było jedynie skrajnym wypadkiem. Niektórzy myśleli, że ja na każdą noc miałam innego, ale były to tylko wredne opinie tych dziewczyn, które kochały się w tych chłopakach, którzy kochali się we mnie. Rzadko wiązałam się na stałe, ale tego co czułam do tych, z którymi chodziłam nie wiem czy można było nazwać miłością. Podobali mi się, mieli ciekawy charakter i... to tyle.
A Liam był według mnie jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, których spotkałam. Czasami wyobrażałam sobie co mogłabym z nim robić. Ach... Ale już podjęłam decyzję - zero tych wszystkich rzeczy, o których marzyłam dopóki Am chodzi z Lou. A potem zależy co on powie...
Liam miał też interesującą osobowość. Wiem, że przybiera maskę poważnego biznesmena myślącego głównie o sprawach swojej firmy, ale on też był typem imprezowicza. Widać było to, gdy w czasie tego spotkania w restauracji. Dobrze znał kluby w różnych częściach Ameryki. Znał się na alkoholach i różnego typu drinkach. Byłby moją idealną "drugą połówką". Jednak nie teraz, a może kiedyś... Pewnie Samantha skrytykowałaby mnie za takie myślenie, ale na razie jej tu nie było.A dzieciństwo też było sprawą, o której Sam wiedziała jako jedyna. Gdy byłam mała, miałam chyba osiem lat zmarł mi ojciec. Kochałam go najmocniej na świecie. Był moim najlepszym przyjacielem, zawsze mi pomagał i co najważniejsze naprawdę kochał. Mam dwie siostry, starsze ode mnie o pięć lat - Julienne i Chloe. Moja mama uwielbia Francję, więc moje siostry mają imiona pochodzące z francuskiego. One też mi pomagały przejść przez te trudy. Okazała się, że tata zmarł na rzadką chorobę serca, prawie nie wykrywalną.
Moja mama związała się z innym mężczyznom, którego co jakiś czas widywałam u nas w domu. Był to znajomy ojca. Zawsze był dla nas miły, kilka razy przyniósł nam nawet po miśku, które wszystkie spaliłam, ale o tym później. Odbyło się wystawne wesele.
Potem zaczęło się piekło. Ojczym okazał się tyranem, bił mamę, raz pobił nawet Chloe, która stanęła w jej obronie. Raz mnie o mało nie zgwałcił, ale uciekłam skacząc przez okno. Po tym incydencie spaliłam wszystkie miśki. Miałam wtedy 16 lat. Potem z domu wyjechała Chloe, rok później Julienne i zostałam sama z mamą i ojczymem, który trochę się uspokoił, ale żeniąc się z mamą facetowi chodziło tylko o przejęcie biznesu ojca.
Nie miałyśmy żadnej możliwości obrony przed nim. Mama groziła mu, że ucieknie z nami, ale on ją szantażował. Potem rodzicielka kazała mi kupić mieszkanie w NY i zacząć tam studiować, jak najdalej od tej patologii. Pewnej lipcowej nocy wraz z meblami z mojego pokoju i pomocą przyjaciół mających firmę przeprowadzkową uciekłam z domu opłakiwana przez mamę. Nie byłam tam już od czterech lat. Matka przekazywała mi pieniądze za pomocą jej tajnego konta bankowego.
Czemu imprezuje? Chcę zapomnieć.
Według mnie w życiu powinno się przestrzegać jednej jedynej zasady: Żyjesz raz i wykorzystuj każdy dzień, bo drugiego takiego samego nie będzie.
Wyszłam i zamknęłam pokój na klucz. Robiłam to dlatego, aby o czwartej rano nie spotykać w moim łóżku zagubionych par. Robiłyśmy tak wszystkie od jakiegoś roku.
Na korytarzu spotkałam kilku moich znajomych, z którymi po krótkiej rozmowie pożegnałam się i życzyłam miłej zabawy.      
Poszłam do salonu i wzięłam szklankę z wysoko procentowym napojem, od Vic. Powąchałam go lekko kręcąc szklanką pod nosem.
To musi być brandy, tylko ono wydziela taki zapach.
Stanęłam na stole. Kilka par oczu zwróciło się w moją stronę i zamilkło, ale większość jeszcze nie zwróciła na mnie uwagi.
- Ludzie! - wrzasnęłam. - Chcecie się zabawić?!
Teraz wszyscy patrzyli tylko na mnie, a wszystkie rozmowy ucichły.
Odpowiedzieli mi chóralnym krzykiem "Yes!".                                              
- No to za szaloną noc! - wypiłam za jednym razem brązowy napój, który pobudził moje zmysły. Krótko po tym rzuciłam szklankę za siebie i każdy mógł usłyszeć dźwięk rozbijanego szkła.
Cała zgromadzona ludność wrzasnęła, a ja zeszłam ze stołu. Pomogli mi przy tym dwaj przystojni mężczyźni. Podziękowałam im moim czarującym uśmiechem i oddaliłam się.
Courtney wraz z Michaelem zaczęli puszczać muzykę. Na pierwszy ogień poszła Sia z hitem Chandelier.
Skierowałam się do barku, gdzie siedziała Vic rozmawiając z Seanem, obsługującym barek.
- Hej Annabel - powitał mnie Sean.
- Siemka - dałam mu buziaka w nastawiony przez niego policzek. Sean był moim dobrym przyjacielem. Kiedyś przez krótki czas byliśmy razem, ale to dawne czasy.   
- Coś dla pięknych pań?
- To co zawsze. Martini z lodem. - poprosiłam Seana.
- Widziałaś, że Jason tu jest? - wyszeptała mi do ucha Vic.
- Nikt go nie zapraszał - nie wierzyłam, nie przychodził tu od kiedy zerwała z nim Samantha. Zapowiadają się problemy.
- Wiem, ale czego on tu szuka? Może Samanthy? - albo mnie. - Wyrzucić go stąd? 
- Nie wiem po co tu przylazł, ale nie wyrzucaj go, bo i tak stąd nie wyjdzie. Niech ktoś go upije. - Mój mózg działał na najwyższych obrotach. Musiałam zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Znowu przed oczami pojawiły mi się obrazy z tego dnia, gdy Jason chciał zrobić krzywdę Samanthcie.
- No to kogo mu podstawić?
- Amy. - Odpowiedziałam bez zastanowienia. - Ponętne kształty Amy powinny spodobać się blondynowi.
- Z Amy mamy jeden problem - przekrzywiła usta. 
No tak. Vic i Amy za sobą nie przepadają, więc trudno będzie jej nakłonić Amy.
- Przedstaw sytuacje Drew i poleć jej porozmawiać z Amy na ten temat. Wierzę w siłę perswazji Drew.     
- No okey. - Odpowiedziała i stuknęła swoim kieliszkiem z Martini o mój.
- Za szczęście - wzniosłyśmy toast. - Ps. Już od jakiegoś czasu ktoś cię obserwuje. Niezłe ciacho - podniosła wymownie brwi.
Liam? Obróciłam głowę w kierunku, który wskazała mi Vic.
Chłopak stał kilka metrów od nas. Miał azjatyckie rysy twarzy. Czarne włosy opadały luźno na czoło. Uśmiechnął się do mnie. (możecie zobaczyć go w zakładce bohaterowie - przyp. autorki) Nie był to Liam.
W ręku trzymał kieliszek, który podniósł do góry, gdy złapaliśmy kontakt zwrokowy. Ja też uśmiechnęłam się do niego ukazując moje zęby i podniosłam kieliszek następnie wypijając zawartość.
- Wygląda na geja - skwitowałam odwracając się do przyjaciółki.
- Sprawdź - poradził Vic i znikła w tłumie.
Dopiłam Martini i postanowiłam bliżej poznać nieznajomego.
- Witaj - podeszłam do mężczyzny. Wyglądał na mój wiek lub odrobinę starszy. - Annabel? Mam rację?
- Tak, ale nie znam twojego imienia - poprawiłam włosy.
- Javad - podał mi swoją dłoń.
- Miło mi - też podałam mu swoją, a on ją ucałował.
Co raz bardziej mi się podobał.
- Może zatańczymy? - zadał kolejne pytanie.
- Z wielką chęcią - odłożył swój kieliszek i wziął mnie za rękę. Przeciskaliśmy się przez tłum szukając wolnego miejsca na parkiecie. Wreszcie udało nam się znaleźć trochę miejsca niedaleko ściany.
Javad ułożył swoje dłonie na mojej talii, a ja oparłam łokcie na jego ramionach. Przysunął mnie do siebie. 
Poruszał się nadwyraz seksownie. Co jakiś czas nasze twarze dzieliły tylko milimetry. Pachniał papierosami, pomarańczami i Johnym Walkerem.
Nie musiał nic mówić, a byłam cała jego. Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło. Alkohol, który dziś sporzyłam uderzył mi do głowy. Obrócił mnie jeszcze raz i wtedy objął mnie mocniej niż wcześniej. Przestaliśmy tańczyć. Trzymał mnie ciągle w swoich objęciach. Już miałam go pocałować, ale nagle pojawiła się przy nas Courtney. Javad odsunął się ode mnie, a ja zwróciłam niechętnie twarz w stronę dziewczyny.
- Tak?
- Samantha czeka przy drzwiach -  wytłumaczyła mi Courtney.
- Powiedz, że nie mogę.
- Powiedziałam, że to będzie cud jak cię znajdę w tym tłumie, ale... - zmierzyłam ją zabójczym spojrzeniem. - Ale kazała mi iść ciebie szukać.
- Za chwilę będę - westchnęłam.
- Musisz iść - powiedział smutno Javad, gdy Courtney się oddaliła.
- Dopiero za chwilę. 
Zbliżyłam moją twarz do jego i dotknęłam moimi ustami jego warg. Między nasze ciała nie dało wcisnąć, ani jednej szpilki.
Dawno się nie całowałam. Przypomniałam sobie to cudowne uczucie, ale ten pocałunek był inny niż te wcześniej. Javad całował bardzo dobrze i na razie nie zanosiło się by przestał. Nawet nie zauważyłam, gdy moje plecy dotknęły ściany. Jego język badał moje podniebienie, a dłonie schowały się pod moją koszulę dotykając pleców. Co jakiś czas przygryzałam jego wargę. Usta ułożyły mi się w uśmiechu.
Zapomniałam nawet o tym, że czeka na mnie Samantha. Złapałam jego włosy w palce i zaczęłam je ugniatać.
- Och - jęknęłam.
Chwilę potem zakończyliśmy nasz pełen namiętności pocałunek. Idealny - tylko tak mogłam go określić. 
- Zobaczymy się jeszcze?
- Na pewno.
Ucałował delikatnie moje wargi, ale ja i tak chciałam więcej. Jego tropikalny zapach zajął mój umysł.
-  Do drzwi pójdziemy razem - zaproponował i objął mnie w talii.
Nie rozmawialiśmy idąc.
Nadal w głowie miałam ten pocałunek sprzed chwili. Był taki nieziemski. Nie sądziłam, że mogę tak się poczuć jedynie po pocałunku.
Niestety doszliśmy do drzwi. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam je.
Pod drugiej stronie progu stała Am.
***
Ile ja mam tu czekać?
Stoję tutaj chyba dziesięć minut od kiedy Courtney powiedziała mi, że Annabel za chwilkę przyjdzie. Tja. Za "chwilkę".
Courtney nie wpuściła mnie nawet do środka, więc czekałam na An za drzwiami jej loftu. Poszłam za radą babci i postanowiłam wszystko wyjaśnić przyjaciółce. Spodziewałam się, że Annabel nie będzie chciała ze mną rozmawiać, ale wcześniej uzbroiłam się w cierpliwość. Nie dam jej za wygraną. Musimy się pogodzić bez względu na wszystko. Ona potrzebowała mnie, a ja ją.
Już myślałam, że wejdę do środka nie czekając na nią, gdy drzwi uchyliły się i stanęła w nich Annabel. Nie była sama. Obok niej stał czarnowłosy    chłopak z wąsikiem pod nosem. Patrzył się na mnie spod lekko przymrużonych powiek. Ciarki przeszły mnie po plecach pod wpływem tego spojrzenia. Też popatrzyłam się w jego oczy, ale on wtedy odwrócił wzrok.
- Do zobaczenia Annabel - pożegnał się z blondynką.
Do mnie nie powiedział nic tylko przeszedł niebezpieczne blisko. Wtedy popatrzyłam mu prosto w twarz. On też na mnie spojrzał. Na moment zabrakło mi powietrza. Wydawało mi się, że w tej sekundzie czyta we mnie jak w otwartej książce. Wie po co tutaj przyszłam i co teraz czuję. Trwało to króciutko, ale było to w pewnym sensie straszne.
Zerknęłam jeszcze na niego, gdy szedł w stronę windy. Odwrócił głowę w moją stronę i tajemniczo się uśmiechnął lustrując wzrokiem całe moje ciało. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Stanął w windzie i... tyle go widziałam.
- Samantha, halo, Samantha mówię coś do ciebie! - poczułam się jakby ktoś wybudził mnie ze snu. Popatrzyłam na Annabel i jeszcze raz na korytarz, ale nie zobaczyłam tam mulata.
- Kto to był? - zapytałam.
- Javad - odpowiedziała obojętnie An. - Po co tu przyszłaś?
- Chcę porozma... - Annabel nie dała mi nawet dokończyć tylko chwyciła klamkę od swoje strony i pchnęła drzwi w moją stronę. 
Nie dałam się tak łatwo wygonić tylko przytrzymałam je otwartą dłonią.
- Annabel proszę zrozum chcę ciebie przeprosić za tamto spięcie - oparłam się plecami o drzwi, jednak blondynka nadal starała się mnie wyrzucić.
- Nie masz mnie za co przepraszać Samantho. - Annabel odpuściła. - Mogłam ci wcześniej powiedzieć.
- Ja nie musiałam ci narzucać tego myślenia o Liamie, przecież może ci się nie podobać.
- Ale mi się podoba - dodała An.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Ja też - blondynka przytuliła się do mnie. - Chodź trzeba się zabawić!
Weszłam do środka, ale nadal nie mogłam wyrzucić z głowy myśli o Javadzie.
- Znasz go?
- Kogo?
- No Javada.
- Poznałam go na imprezie - odpowiedziała Annabel przeprowadzając mnie przez tłum.
- Której?
- No dziejszej - usiadłyśmy przy barku.
- Witaj Am! - powitał mnie Sean.
- Cześć, cześć - powiedziałam do niego. - Nadal sobie tutaj dorabiasz?
- Chyba mi się to nigdy nie znudzi - zaśmiał się. - Co podać?
- Co dzisiaj polecasz?
- Zobaczysz.
- Nie mogę się doczekać - puściłam mu oczko, a on zabrał się za przygotowywanie drinka.
- Pierwszy raz spotkałam takiego jak Javad. Boże jak on tańczy, jak się rusza, a jak całuje - rozmarzyła się Annabel.
- Całowałaś się z nim? - zapytałam zaskoczona.
- I to nawet nie wiesz jak! Cały czas chciałam więcej. I tylko dlatego, że wcześniej patrzył w moje oczy. Może on jest hipnotyzerem?
- Wyglądał na takiego.
- To się normalnie nie zdarza, ale przejął nade mną całą kontrolę.
- Co ty nie powiesz?
- Tak, tak - blondynka znów się rozmarzyła.
- Gotowe - podał mi kolorowego drinka Sean. - Smacznego!
- Ja proszę to samo. - An zwróciła się do Seana. - Co u Louiska? Wie już?
- Całkiem dobrze. Tak powiedziałam mu, ale musiałam przez to przerwać całkiem przyjemne pocałunki.
- Uhuhu! Samantha! - niebieskooka zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem.
- A tu coś dla ciebie - Annabel otrzymała drinka od Seana.
Podziękowała mu i zwróciła się do mnie znowu, ale szeptem:
- Uważaj, Jason tu jest - w tym samym momencie, gdy powiedziała to imię ścisnęłam jej ramię.
- Powtórz.to.do.cholery. - wycedziłam. Złapałam ją za ramię, zaciskając na nim moje długie paznokcie.
- Ała to boli - pisnęła.
- Sorry nie chciałam.
Te wiadomości nie wróżyły dobrze.
***
- Nie zmusisz mnie... pój-pójdę sama do domu - wybełkotałam do Annabel i Vic nalewając im po kolejnej porcji whisky.  
- Ale jest ciemno i straszno - zaoponowała Vic.
- Pójdę jeszcze yp...yyyp do łazienki - wstałam i o mało nie upadłam. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz lodowatą wodą. Od razu poczułam się trochę bardziej trzeźwa. Skorzystałam jeszcze z toalety i poszłam do dziewczyn biorąc od nich moją torebkę. Po drodze przeciskałam się przez tłum bawiący się w najlepsze pomimo późnej pory.
- Uważaj na siebie... jup... - poradziła mi An. Prztuliła mnie na pożegnanie. 
Zostawiłam je same w mieszkaniu. Weszłam do windy i sprawdziłam godzinę na wyświetlaczu telefonu, 3:18. Idealna godzina na powrót z imprezy, która nadal była tak samo szalona jak jeszcze pięć godzin temu. Dobrze, że te nowoczesne lofty mają dźwiękoszczelne ściany, bo bez tego nie wyobrażałabym zakończenia imprezy bez udziału policji. 
Nigdy nie podjęła takiej decyzji, aby wracać do domu, gdyby nie wiadomość od mamy "Wracaj do domu, to ważne". Może chodziło o tatę? Znowu gdzieś wczoraj wyjechał. Byłam przestraszona, gdy dostałam tą wiadomość, ale dziewczyny nie chciały mnie za żadne skarby wypuścić z domu. W końcu to się udało.
Winda dojechała na parter. Wyszłam z niej i ruszyłam w stronę obrotowych drzwi. Po chwili byłam już przed wieżowcem. Skręciłam w prawo w dość ciemną uliczkę. Nie bałam się, bo przechodziłam nią wiele razy i nigdy nic mi się nie stało, nawet po zmroku.
- Samantha Black - ktoś wypowiedział moje imię i nazwisko na głos.
Popatrzyłam się za siebie. Z mroku wyłoniła się sylwetka "hipnotyzera". Przestraszona cofnęłam się o krok. Zapomniałam, że za mną jest już ulica i przewróciła bym się, gdyby nie to, że Javad przytrzymał mnie za ramię. Przysunął mnie do siebie. Woń papierosów, która od niego biła uspokoiła mnie nieco. Jego twarz zbliżyła się do mojej. Cały czas trzymał mnie mocno w swoich ramionach. Głos uwiązł mi gardle, nagle poczułam się taka bezradna. Chciałam z nim tu zostać.
- Pokój jest kwestią wyboru - wyszeptał do mojego ucha.
Wzdrygnęłam się. Chwila, ja skądś znam te słowa.
W tej samej chwili ktoś zakrył moje usta chustą o odurzającym zapachu. 
Potem było już tylko ciemniej...

***
"Nadchodzi czas kiedy trzeba będzie wybrać
 pomiędzy tym co złe, a tym co łatwe"
***
Witam!

Od następnego rozdziału nie będę dodawać już cytatów, bo będę go pisać przez telefon gdzie niestety nie ma opcji wyśrodkowania. 

Zdziwieni kim jest Javad? Nie mogę się doczekać waszej reakcji, ale wy i tak nic nie wiecie. Teraz rozpoczyna się najlepsza część tego ff. Będą jaja! (w negatywnym znaczeniu)

WAŻNE: Dzień przed ukazaniem rozdziału będę na moim twitterze cytować kawałeczek następnego rozdziału.

Do napisania :*


6 komentarzy = 9 rozdział

niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 7

GŁOSUJEMY W ANKIECIE OBOK!!!

***
Wszedłem do garażu i zapaliłem światło. Do dyspozycji miałem trzy samochody: Jeepa, którego właścicielem był kiedyś Zayn, BMW należące do mnie i Mercedes kupionego na spółkę z Liamem. Kiedyś było tu tyle osób, a teraz jestem tu tylko ja i to raz na jakiś czas. Dorośliśmy, zmieniliśmy się i poszliśmy własnymi ścieżkami. No może nie takimi innymi.
Jeep odpadł od razu, BMW na chwilę przyciągnęło moją uwagę, ale nie przekonało mnie na dłużej, w takim bądź razie wybrałem Mercedesa ze względu, że Sam jeszcze nim nie jechała. Kluczyki były w dawnej sypialni Liama w dolnej szufladzie komody. Poszedłem do pokoju i wyjąłem je z mebla. Na komodzie leżało zdjęcie naszej czwórki chyba z przed półtora roku. Tak, na pewno sprzed półtora roku, bo już czwórki. Wszyscy uśmiechamy się do aparatu. Wziąłem zdjęcie do ręki i zabrałem je do mojej sypialni. Wróciłem do samochodu i nacisnąłem przycisk na kluczykach. Zaświeciły się tylko światła, bo dźwięk był wyłączony. Zasiadłem na miejscu kierowcy. Lubiłem tę markę samochodów: dobre silniki, ładne wykonanie. Niemiecka klasa. Mercedes miał odsuwany dach, więc będzie to dość fajna jazda. Już wyobrażałem sobie włosy Sam powiewające na wietrze.
Uśmiechnąłem się. Ostatnio miałem tyle powodów by wykonywać ten gest i to tylko dzięki Samathcie.
Otworzyłem pilotem bramę garażową. Po włożeniu kluczyka do stacyjki i przekręceniu go silnik przyjaźnie zamruczał i wyjechałem przed dom. Nacisnąłem kolejny przycisk i zamknąłem garaż. Po jeszcze jednej takiej operacji znalazłem się na drodze pewien, że brama wjazdowa jest zamknięta, a cała willa bezpieczna. Jeszcze na podjeździe zapiąłem pasy.
Czekało mnie jakieś pół godziny jazdy przy niedużych korkach. Ze schowka po stronie pasażera wyjąłem moje czarne awiatory ze srebrnymi oprawkami. Wiatr przyjemnie chłodził moją twarz. Włączyłem radio. Wiadomości
Zatrzymano niebezpiecznego gangstera Jacka C. został nakryty na sprzedaży prawie 200 kg narkotyków różnego rodzaju. Środki miały zostać rozprowadzone. Oprócz tego Mafou zajmował się handlem niewolnikami w Afryce. Dorobił się na tym  kilkudziesięciu milionów dolarów. Grozi mu dożywocie.
Prychnąłem. Amerykanie się już niczego nie nauczą…
Dziennikarka podawała kolejne informacje: wypadek na autostradzie z wieloma osobami zabitymi, odnalezienie jakiejś dziewczynki, która zniknęła 10 lat temu, coś jeszcze na koniec o prezydencie i nielegalnych emigrantach.
W połowie drogi zastał mnie korek, bo jak by inaczej? Bębniłem palcami w kierownice czekając na jakikolwiek ruch samochodu przede mną.
Sam ostatnio miała jakiś smutek w głosie. Nie wiedziałem o co chodzi. Na dodatek powiedziała mi, że musi mi coś ważnego do powiedzenia. Aż się wzdrygnąłem na myśl o co może chodzić. Bałem się o nią co raz bardziej. Przypomniałem sobie to o czym nie chciała mi powiedzieć na Moście Brooklyńskim. Do dzisiaj zastanawiam się o co tak naprawdę chodziło. Najbardziej smuci mnie myśl, że ona się kiedyś przede mną zamknie i nie będzie to, to samo co teraz. Będzie udawać szczęście, radość i najgorsze, czyli miłość. Zacisnąłem mocniej usta.
Samochód przede mną ruszył powoli do przodu. Jechałem powoli za  nim. Po kwadransie droga rozluźniła się i mogłem mocniej wcisnąć pedał gazu. Szybko nadrobiłem stracony czas. Wyprzedzałem inne samochody, które jechały kilkanaście kilometrów na godzinę mniej. Zwolniłem dopiero, gdy wjechałem na Broadway. Szybkość zawsze pomagała mi się odstresować i oczyścić umysł, dlatego tak lubiłem jeździć do Liama pod LA. 
Czerwone, znowu czerwone światło spowalniało moją jazdę. Na kolejnych światłach zgadnijcie: czerwone! Czy to jakiś znak od tego co wszystko widzi i słyszy?
Trochę poirytowany dojechałem wreszcie pod budynek Julliardu, ale to była dopiero połowa sukcesu. Teraz musiałem znaleźć miejsce parkingowe co graniczyło z cudem. Skręciłem w boczną uliczkę i tu postanowiłem szukać miejsca, ale gdy dojechałem do jej końca i nic nie znalazłem zawróciłem przy wjeździe do prywatnego parkingu podziemnego. O! Jest! Cud boski! Niemożliwe, ja mam chyba zwidy, a jednak nie. Zatrzymałem się i włączyłem migacz, aby oznajmić innym użytkownikom ruchu, że chcę zająć to miejsce i, aby nikt mi go nie zajął. Ta osoba dostała by niezły opierdol ode mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem do siebie. Facet w Land Roverze nigdzie się nie spieszył. Zapiął pasy, coś poprawił na tylnym siedzeniu, ustawił lusterka boczne i w końcu włączył ten silnik. Wykonał kilka manewrów i włączył się do ruchu. Bez problemów zaparkowałem na tym miejscu. Wysiadłem z samochodu, zamknąłem go i jeszcze kupiłam bilecik, który włożyłem pod wycieraczkę Mercedesa.
Popatrzyłem się jeszcze na moje ubranie. Biała koszula z podwijanymi rękawami, czarne jeansy i czerwone vansy. Może być.
Przeszedłem przez przejście dla pieszych i znalazłem się pod szklanym budynkiem uczelni. Stanąłem przy jego wyjściu.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zacząłem sprawdzać plan rozgrywek w ligach europejskich piłki nożnej.
- Louis Tomlinson! – kto mnie tu może znać? Przecież to nie był głos Samanthy ani Annabel. – Ile to? Dwa lata już!
Powoli podniosłem głowę znad wyświetlacza i’Phona i schowałem urządzenie do kieszenie. Przede mną stał wysoki blondyn, ubrany w szarą koszulką, białe jeansy i niebiesko-czerwone Air Maxy Nike.
Twarz była mi nawet za bardzo znajoma. Jason Douglas.
- Nie powiesz nic?
- Nie mamy o czym rozmawiać. – odpowiedziałem wykorzystując lata nauki powstrzymywania okazywania uczuć przez wzrok i sposób mówienia.
- Gdy dowiedziałem się, że to ty zawróciłeś w głowie Samanthcie na początku chciało mi się śmiać. Skąd znasz takie uczucie jak miłość? A może wykorzystujesz ją do własnych planów. Przecież „cel uświęca środki”, dobrze powiedziałem?
- Douglas, znam to uczucie na pewno lepiej od ciebie.
Zaśmiał się patrząc na swoje buty.
- Zdajesz sobie sprawę, że to nie ładnie mówić po nazwisku?
Co raz bardziej miałem ochotę wpakować mu moją pięść w twarz, ale ten pomysł można uznać tylko za marzenie, które się nie spełni, bo w tym zawodzie najważniejsze jest opanowanie.
- A mówiłeś Samanthcie kilka ważnych wiadomości o sobie? Mam nadzieję, że tak, bo kłamstwo ma krótkie nogi, a prawda boli najbardziej – na jego twarz znów pokazał się te drwiący uśmiech. – Ja się tylko o ciebie troszczę.
- Wie tyle ile powinna.
- Styles też wiedział tyle ile powinien.
- Ale to był jego wybór.
- I wcale mu się nie dziwię.
Zaczynał mnie całkiem serio denerwował. Modliłem się, aby Sam już przyszła.
- A ty się chwaliłeś czym się zajmuje tatuś?
- Na pewno nie okłamywałem jej tak jak ty – kiwnął głową.
- I na pewno jej tak nie kochałeś, bo to ty nie jesteś zdolny do takich uczuć pełnych poświęceń.
Popatrzyłem się za niego. Sam właśnie wychodziła ze szkoły. (strój Samanthy) Gdy nas zobaczyła jej uśmiech zniknął z twarzy.
- Cześć Lou – pocałowała mnie w policzek. – Chodźmy już.
Starał się nie zwracać uwagi na Jasona.
- A mi cześć nie powiesz?
- Louis, chodźmy już – prosiła nadal nie zwracając uwagi na Douglasa, ale ja wiedziałem, że Jason nie powiedział jeszcze tego czego chciał powiedzieć.
- Zostaw ją w spokoju, a ja zostawię was.
- Hmm… My mamy policję – popukał kilka razy w czoło palcem i udał politowanie. – Kurwa, Louis, obudź się człowieku! To jest inny świat. Pokój jest kwestią wyboru. To jest inny świat, wszystko się zmieniło i jeszcze więcej się zmieni. Zrozum to…
- Nie bądź taki pewien. – Popatrzyłem mu prosto w oczy.
- Zawsze taka sama postawa – pokiwał głową i zwrócił się do dziewczyny: -  Samantho, lepiej należeć do kogoś kto zawsze będzie na szczycie niż do tego kto zawsze będzie z niego spadał.
Sam odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Przytrzymałem ją za nadgarstek, ale wyrwała go z mojego uścisku. Pierwszy raz się na niego popatrzyła.
- Nie należę do nikogo – zbliżyła się do niego jeszcze bardziej – Nigdy nie rozumiałeś miłości i teraz tym bardziej. Myślisz, że miłość to tylko łóżko i nic więcej. Miłość to jest głównie własna wola, a nie uległość.
- Zamknij się mała suko.
Nie mogłem tego tolerować. Stanąłem przed Sam odgradzając mu drogę do niej. Mierzyłem go zabójczym wzrokiem. Ręka Sam zacisnęła się na moim boku.
- Pamiętaj Tomlinson – to początek końca. – wyszeptał.
- Zależy czyj.
Tymi słowami pożegnaliśmy się i poszliśmy w inne kierunki.
- O… o co chodzi?
Nie miałem zamiaru rozmawiać z Sam na ten temat. Byłem zbyt wkurzony przez tą rozmowę, która  się rozegrała. Mogłem mieć przez nią wielkie problemy. Nie chodziło tu tylko o bezpieczeństwo moje czy innych. Douglas będzie chciał spróbować tego co dwa lata temu.
Wziąłem ją za rękę. Zerknęła na mnie domagając się wzrokiem odpowiedzi na jej pytanie.
- Wszystko jest dobrze – skłamałem. Prowokacja Jasona udała mu się w 100 procentach. Trzeba będzie o niej powiadomić Szefa i postawić wszystkich w stan gotowości, nie tylko tu, ale też na Starym Kontynencie. I właśnie o to chodziło Douglasowi – wywołać panikę.
Doszliśmy do samochodu.
- Daj torbę, włożę do bagażnika – powiedziałem lekko zniecierpliwionym głosem. Sam niepewnie podała mi torbę. Czy powiedziałem coś nie tak, znowu?
Otworzyłem bagażnik czarnego Mercedesa i wrzuciłem torbę do środka.
- Mój tata też ma Mercedesa. Świetne samochody.
- Też je lubię – powiedziałem i za chwilę dodałem: - Ogólnie niemieckie samochody są niezłe.
Otworzyłem drzwi, aby Samantha mogła usiąść na miejscu pasażera. Wsiadła bez słowa podziękowania. Zamknąłem drzwi.
- Pójdę jeszcze zapłacić do parkometru – pocałowałem ją w czoło. – A ty niegdzie nie uciekaj.
- No dobra – udała smutną minę.
Po krótkiej chwili wróciłem i usiadłem obok brunetki. Zapiąłem pasy. Dziewczyna zrobiła to samo.
- Uśmiechnij się stokrotko – pogłaskałem jej policzek. Pomimo mojej prośby nie zmieniła wyrazy twarzy.
- Jedźmy już.
Zrobiłem jak kazała.
Droga minęła nam w milczeniu. W mojej głowie biłem się z myślami. Co mam teraz zrobić? Jaki będzie kolejny jego krok? Jak odpowiedzieć? Jedna było pewne: Coś planuje, ale co? Ja pierdziele…
Co jakiś czas spoglądałem na moją dziewczynę. Siedziała sztywno w fotelu opierając prawą rękę na drzwiach. Na kolanach trzymała torebkę. Zagadka tego co teraz czuła znajdowała się w jej zielonych oczach, które niestety zakrywały czarne okulary przeciwsłoneczne. Założę się, że była zdenerwowana. Rozmowa z Jasonem nie należała do najprzyjemniejszych i pewnie po jej głowie błąkały się pytania o co chodzi z tymi groźbami. Ona przecież nic nie wie. I tak musi zostać. Ufam jej jak nikomu innemu, ale nie chcę jej narażać.
Gdy jestem z nią zapominam o całym bożym świecie. Liczy się tylko ona i nikt inny. Kocham ją i niestety nie mogę tego zmienić, nawet dla jej dobra. Zdaję sobie sprawę, że to zajście w parku i ogrodzie nie powinno mieć miejsca, ale gdy ją wtedy zobaczyłem nie obchodziło mnie nic, tylko ona. Powinniśmy się nie znać i zapomnieć, a ja nie mogłem. Ale ja ja kocham i robię, zrobię jej przez to krzywdę. Ona i tak myśli inaczej…
Po około trzydziestu minutach zaparkowałem w garażu. Oboje nie mieliśmy ochoty wychodzić, więc siedzieliśmy bez słowa w samochodzie. Odpiąłem pasy i czekałem na jakąś reakcje sam, która chyba nie zauważyła, że już przyjechaliśmy.
- To wychodzimy? – wreszcie się odezwała przełamując ciszę między nami.
- Jak chcesz – wzruszyłem ramionami.
Odpięła pasy, otworzyła drzwi i obeszła samochód. Przystanęła na chwilę i zerknęła na mnie nieznacznie podnosząc kąciki sowich ust. Ja odpowiedziałam jej tym samym. Podeszła do drzwi, przy których siedziałem i oparła się o nie oraz przesunęła swoje okulary na włosy.
- Czy ma pan wolne miejsca? – zapytała zadziornie.
- Dla pani zawsze.
 Otworzyłem drzwi, a ona usiadła mi na kolanach. Zdjęła mi okulary z oczu i odłożyła na siedzenie obok.
Jej czekoladowe oczy zdradzały wszystkie uczucia. Zaczynając na pożądaniu, kończąc na strachu. Były takie intrygujące.
Przysunęła się jeszcze bliżej i delikatnie posmakowała moich warg. Zrobiła tak jeszcze kilka razy. Też pocałowałem ją, ale oczywiście nie delikatnie tylko zachłannie. Jej dłoń powędrowała na mój kark przyciskając mnie jeszcze mocniej do niej. Mimowolnie zdjąłem z niej biały sweterek i zrzuciłem go na moje buty. Teraz moje dłonie badały każdy centymetr jej pleców, aż napotkały suwak od jej sukienki i pociągnęły go w dół. Jej sukienka opadła tylko do łakciów, niestety. Całowaliśmy się co raz bardziej namiętnie. Była taka piękna. Jedyna i tylko moja. Ktoś w mojej głowie krzyczał, abym tego nie robił, ale zignorowałem ten głos. Moje palce co raz częściej błądziły wokół zapięcia jej stanika. Zacząłem całować jej szyję. Pachniała perfumami Chanel N. 5. Nie mogłem jej się oprzeć.
Nagle odsunęła się ode mnie. Popatrzyłem zdziwiony na nią.
Z jej oczy płynęły łzy. Nawet jej nie spytałem. Boże… Znowu musiałem coś spieprzyć.
- Jesteś…?
- Nie, nie jestem, ale tu nie chodzi o to… - poprawiła ramiączka swojej sukienki i otarła łzy – Jason chciał mnie zgwałcić.
***
Nie pewna jego reakcji spuściłam głowę. Nie chciałam patrzyć na jego twarz w tym momencie.
- Rozwalę chuja, rozwalę – szeptał Louis z niedowierzaniem w głosie.
Może nie jest tak źle?
Objął mnie swoimi silnymi ramionami, ja położyłam mój podbródek na jego ramieniu. Głaskał dłonią moje plecy.
Z jednej strony nie wiedziałam czemu przerwałam nasze pocałunki. Przecież chciałam go, tak bardzo go pragnęłam przed chwilą, a teraz odrzucam go. Ale z drugiej strony czułam, że nie mogę. Pewnie Lou nie był zbyt zadowolony z obrotu sprawy.
Słyszałam, że po gwałcie osoby czują obawy przed dotykiem innych ludzi, ale on mi przecież nic mi nie zrobił. Jednak i tak się bałam. Czego? Może tego, że Lou okaże się Douglasem?
- Wezmę cię na górę – zdziwił mnie jego pomysł. Narzucił na mnie sweterek, który wcześniej zdjął. Lewą ręką przytrzymał moje nogi, a prawą oplótł wokół mojej talii. Nie wiem jak udało mu się wysiąść z samochodu nie tracąc równowagi ze mną na rękach. Gdy już stał lekko się zachwiał. Już myślałam, że się przewrócimy.
Zachichotałam i delikatnie go pocałowałam.
Bez upadku przebyliśmy schody prowadzące na górę. W salonie ułożył mnie na kanapie i przysiadł na jej krawędzi.
- Opowiedz mi, jak to się stało – wziął mnie za rękę.
Zaufaj mu…
Opowiedziałam mu o wydarzeniach z tamtego dnia. Wspomniałam o mojej samoobronie, ratunku An i spięcia na linii Liam-Annabel. Tommo słuchał w skupieniu, nie komentował. Po zakończeniu opowieści usiadłam na kanapie spuszczając stopy na drewnianą podłogę. Louis usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Będzie dobrze.
- Nie lubię, gdy ludzie mówią „będzie dobrze”, bo potem zawsze jest co raz gorzej – powiedziałam mu zgodnie z prawdą. We wszystkich filmach, w każdej książce, po tym, gdy pojawią się te dwa słowa wszystko się psuje. – O co chodziło, z tym o czym mówił Jason?
Ta rozmowa była dziwna. Mogłam z niej wywnioskować, że Louis i Douglas się kiedyś znali, ale dwa lata temu wydarzyło się coś co wszystko zmieniło.. A co oznaczały te tajemnicze zwroty „Mamy policję”, „Pokój jest kwestią wyboru” czy „To jest początek końca”? Jak wyjęte z jakiegoś pierwszego lepszego kryminału.
- Nie przejmuj się nim – odpowiedział. Nie wierzyłam mu, bo po tej rozmowie widać było, że był nieźle wkurzony.
- Nie wierzę ci – pokręciłam głową.
- Uwierz mi to dobrze zrobisz – poradził. Zrezygnowana wykrzywiłam usta w grymasie.
- Skąd się znacie?
- Dawne czasy. Poznaliśmy się 3 lata temu w Londynie. – Mówił. – Od początku nie pałaliśmy do siebie wielką sympatią.
- Co się stało dwa lata temu?
- To jakieś przesłuchanie?
- Muszę wiedzieć o czym rozmawialiście – nie ustępowałam. Muszę to wiedzieć.
- Po co ci to skarbku? Jakbym mógł to zamienił bym się z tobą. Ty byś dostała świadomość, a ja bym był szczęśliwym nieświadomym, ale nie zrobię ci tej krzywdy – dodał cicho.
Westchnęłam głośno. Dlaczego on jest taki przekonujący?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.

Wtuliłam głowę w jego tors, dzięki czemu mogłam słyszeć miarowe bicie jego serca. Zamknęłam oczy i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
***
Przetarłam oczy palcami. Gdzie ja jestem?
Leżałam wśród bardzo wysokiej trawy, patrząc na obłoczki powoli sunące po błękitnym niebie. Pogoda była jednym słowem – piękna.
Usiadłam, ale trawa i tak była wyższa ode mnie, więc stanęłam na równe nogi. Teraz mogłam zobaczyć, że leżałam na polanie. Otaczał ją gęsty, stary, bukowy las. Drzewa wyglądały jakby patrzyły się prosto na mnie, oczekując ruchu lub jakiejś reakcji. Wzdrygnęłam się.
Odwróciłam się w drugą stronę, aby zobaczyć też inną część polany. Stało tam samotne drzewo. Też był to buk, ale o wiele starszy od tych rosnących w lesie. Na jego gałęzi, nisko nad ziemią powieszona była drewniana huśtawka. Postąpiłam krok do przodu, ale od razu się cofnęłam, bo z trawy wyleciało stado kolorowych motyli. Odczekałam chwilę i znowu postąpiłam krok do przodu. Trawa sięgała mi powyżej kolan jednak stopniowo się zmniejszała, gdy szłam w kierunku huśtawki.
Usiadłam na prostokątnym kawałku ciemnego drewna, które powieszone było na zielonych pnączach, które pod wpływem tego, że zajęłam to miejsce rozkwitły w białe kwiaty. Odepchnęłam się od ziemi i zakołysałam się.
Gdybym teraz się odwróciła zobaczyłabym starszą panią wpatrującą się we mnie zza drzew rosnących na granicy polany.
Usłyszałam kroki. Ciekawość wygrała i powoli przekręciłam głowę. W kilkumetrowym odstępie ode mnie stała starsza kobieta. Jej głowę, oprócz blond falowanych włosów pomiędzy, którymi pojawiały się dość często siwe kosmyki, zdobił wianek z liści, a na sobie miała białą sukienkę zakrywającą stopy. W ręce trzymała wiklinowy koszyk z, tak mi się wydaje, ziołami.
- Nie bój się dziecko – powiedziała spokojnie. Gdy się do mnie zbliżała nie mogłam zobaczyć jej dokładnych kontur, ale tylko bliżej nieokreślone kształty.
- Kim jesteś? – odważyłam zadać jej to pytanie.
- Twoją babcią, matką twojego taty – nie zmieniła tonu głosu, nadal był spokojny i ciepły.
Dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę. Wstałam, bo tak wymagała kultura.
- Siedź drogie dziecko, nie ma potrzeby wstawać – machnęła ręką i z pnia drzewa zaczęły wyrastać gałęzie, które obok kobiety zaczęły splatać się w jakiś kształt. Po chwili uformowało się z nich krzesło. Patrzyłam się na to z niedowierzaniem. Kobieta usiadła na nowo stworzonym meblu. Też usiadłam, ale na huśtawce.
- Mam na imię Samantha – przestawiłam się nieznajomej, która mówiła, że jest moją babcią. – Moja babcia nie była czarodziejką, mieszkała w Australii.
- Samantho, wiem jak masz na imię – uśmiechnęła się ciepło. – To jest twój sen i to ty tworzysz świat. Ja jestem tylko elementem.
Jej głos był taki spokojny.
- A, właśnie… - przytaknęłam skruszona.
- Widzę, że jesteś ostatnio bardzo smutna. To co cię smuci, mnie też bardzo przejmuje.
- Babciu – pierwszy raz się do niej tak zwróciłam. – Nie mogę tak żyć. To jest zbyt trudne. Na dodatek to, że się pokłóciłam z Annabel. Dzisiaj o mało Louis i Jason się nie pobili. Nie wiedziałam co mam zrobić.
- Najlepiej idź do swojej przyjaciółki i przeproś ją. Wiem ile dawała ci siły, ale po tym co ci powiedziała ty też musisz ją wesprzeć. Ale pamiętaj trzeba dać jej czas, żeby się oswoiła. Nie wszystkie rzecz są takie na jakie wyglądają. Panna Bourne co raz częściej myśli o Liamie i wierz mi, że z ciężkim sercem odpowiedziała przecząco na jego propozycje spotkania – zmierzyła mnie swoim wzrokiem. – Raz nadarzyła się okazja by się spotkać i spotykamy się w takich przygnębiających okolicznościach.
Ona wraz z krzesłem przysunęła się w moją stronę i poprawiła włosy opadające na moje czoło.
- Cieszę się, że George ma taką córkę. Może być z niej dumny.
- Wcale nie, jestem za słaba na rzeczy, które mnie spotykają.
- Nie wolno ci tak mówić – na jej oczach pojawiły się okulary. Zaczęła mi się dokładnie przyglądać. – Oczy po Annie, włosy po synku. Nie mogę powiedzieć do kogo jesteś bardziej podobna. Wiem, że George nie zawsze sprawdza się w roli ojca.
- Babciu – spodobało mi się nazywanie jej tak. – Tata za dużo czasu spędza poza domem. Tym bardzie od kiedy wprowadziliśmy się do NY. Jeździ na te wszystkie podróże, a zapomina o mnie i mamie – wyżaliłam się.
- Nigdy o was nie zapomina. Mogę ci to przyrzec – wzięła mnie za rękę.
- A Louis?
- Louis, Louis, Louis – powtarzała zamyślona. – Cudowny chłopak. Kocha cię i jest gotowy na wszystko tylko dla tego byś była bezpieczna. Taką osobę spotyka się raz w życiu i z zasady zostaje się z nią na zawsze. Nie zmarnuj tej szansy, bo Louis bez ciebie to nie ten sam człowiek.
Pokiwałam głową.
- Babciu nie zostawiaj mnie samej.
- Jestem z tobą zawsze, chociaż mnie nie widzisz. Ja nie umarłam. Ludziom się wydaje, że gdy serce przestaje bić to człowiek też przestaje żyć. Ja nie umarłam ja tylko śpię, ale moja dusza zawsze jest blisko ciebie i nigdy o tobie nie zapomina. Wspieram cię, a teraz tego wsparcia potrzebujesz najwięcej. A jeszcze więcej będziesz potrzebować – zamilkła, przysunęłam moją głowę do swojej piersi. Pachniała lasem.
– Tylko nie rób żadnych głupot wnuczko. – Pogłaskała mnie po głowie…
***
Chociaż we wszystkich oknach tej nowojorskiej kamienicy zgasły światłą i wszyscy lokatorzy położyli się spać, aby jutro wypoczęci ruszyli do pracy w różnych częściach Manhattanu i Brooklynu, w jednym mieszkaniu, dokładniej w kuchni nadal paliła się mała lampka. Przy stole siedziało małżeństwo w średnim wieku rozmawiając na temat, prze który nawet nie myśleli o zmrużeniu oczu.
- Jesteś tego pewny? On znowu będzie chciał to zrobić? – spytała z niedowierzanie kobieta.
Mężczyzna znów poruszył się niespokojnie na krześle.
- Przecież jasno nam przekazali: była prowokacja z oczywistym przekazem. Ile razy mam powtarzać? – odparł mężczyzna.
- Co będzie chciał zrobić?
- Teraz walka toczy się o władzę i o pieniądze, bo aby mieć władzę trzeba ją czymś sprawować. Zgadza się? – mężczyzna znów popatrzył się na ekran telefonu, który co chwile wibrował powiadamiając go o nowych wiadomościach wysyłanych, oczywiście przez bezpieczną linię.
- Przecież podpisano umowę. Wygasa dopiero za 8 lat dopiero i do tego czasu powinniście się z nimi rozprawić, jak zakłada „Definicja Szczęścia”.
- Amerykanie mają to w genach. Zrobili to 70 lat temu teraz też to robią i nadal są na to ślepi.
- Czyli? – kobieta domagała się odpowiedzi. Wiedziała jak postępować z mężem, niektóre informacje trzeba z niego po prostu wyciągać, sam nie powie.
- Podpisywanie umów, które dadzą jakieś tam poczucie bezpieczeństwa, a nie stabilizacje. Gdyby nie chęć Wujka Sama* na rozwiązanie sprawy pokojowo dawno mielibyśmy spokój. Zajęlibyśmy się talibami i Al-Kaidą, a nie zawracali sobie głowy sytuacją tutaj. Teraz mamy okazję to rozwiązać do końca, bo działamy wspólnie, a nie wszystko zależy od Wujka Sama.. Teraz głos ma też John Bull*.
- Przecież dzięki tobie on ma głos.
 Ego mężczyzny zostało miło połechtane, ale nie dał tego po sobie poznać. Żona i tak zdawała sobie z tego sprawę.
- Jak duże być niebezpieczeństwo? – pytania kobiety były dość konkretne, tak jak ona w niektórych sprawach.
- W skali od jeden do dziesięć, daję osiem, bo dziewięć i dziesięć to otwarta wojna i bomba atomowa, a jak wiemy Douglas nie posiada rakiety z głowicą nuklearną. – Mężczyzna poszedł do salonu, w którym też zaświecił światło. Z kredensu wyjął dobrą polską wódkę „Pan Tadeusz”. Nie miał specjalnie wyrobionego zdania o tym kraju, ale jedno wiedział, władza była tam karykaturą władzy, a ludzie miel niesamowity potencjał, który się niestety marnował.
W tym czasie kobieta wyjęła z szafki małe kieliszki i zaniosła je na mały stolik w salonie. Mężczyzna nalał do kieliszków mocnego alkoholu i usiadł na kanapie, obok żony obejmując ją ramieniem.
- Czy Samantha jest zagrożona? – wypili pierwszą kolejkę. – Myślisz, że upicie się przed tak ważnym i ciężkim dniu w pracy jest dobrym rozwiązaniem?
- Na pewno nie, ale wódka podobno pomaga na problemy jak mawiają Polacy. Ale mam przecież mocną głowę – wypili po kolejnym kieliszku.
- Samantha może być w niebezpieczeństwie. Przeważa fakt, że chodziła z Jasonem.
- Czemu jej nie zabroniłeś? – zarzuciła kobieta.
- Jakbym to zrobił młody poskarżył by się ojcu, a ten by się wkurwił i wiesz co to znaczy, a Sam i tak mnie uważa za beznadziejnego ojca, więc jeszcze bardziej by  się zbuntowała. Najgorsze jest to, że chodzi teraz z Louisem, a Jason całym sercem go nienawidzi, ale widzę, że Louis zmienił się odkąd z nią chodzi. Tylko Zaynowi potrzeba takiej dziewczyny przy której zrozumie niektóre rzeczy, ważne w tym zawodzie.
- Boję się o nią.
- Louis się nią zajmie.
- Obiecaj.
- Obiecuje.
Przyłożył rękę do serca na znak przysięgi, a następnie pocałował swoją ukochaną.
 Jednak sam nie był pewien czy nawet starania Louisa i jego samego coś tu dadzą. Zbliża się decydująca rozgrywka, której walka na broń będzie tylko małym ułamkiem.

***

Skoro nie możesz powiedzieć prawdy ludziom,
na których najbardziej ci zależy,
w rezultacie samego siebie też okłamujesz.

***

*Wujek Sam – przezwisko nadane Stanom Zjednoczonym.
*John Bull – przezwisko nadane Wielkiej Brytanii.

***
Hej miśki!
Jeszcze tylko weekend i szkoła. Ehhh.... Takie życie, live is brutal. Trzymajcie za mnie kciuki, bo idę teraz do nowej szkoły. Trochę się stresuje, bo nowi ludzie, nowi nauczyciele, ale się przeżyje. (mam nadzieje)

A jak rozdział? Znowu Jason. Tak mi szkoda Lou, bo tak się chłopak napalił, a tu nic z tego. Samantha nadal załamana. A Annabel na razie milczy. Liam też zajęty pracą. 
A na końcu jeszcze się pojawiła ta para. Tata Sam i jej mama.

No to do napisania ;**

Rozdział 8 = 8 komentarzy (05.09.2014, jeśli spełnicie wymóg oczywiście)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 6

"Czas leci szybko, gdy jesteś zakochany"
Kiedyś usłyszałam to mądre zdanie i teraz całkowicie się z nim zgadzam. Jeszcze dwa miesiące temu zrywałam z Jasonem i niedługo potem spotkałam Lou.
Od tego czasu każdy dzień spędzany z brunetem był jak z bajki. Motyle w moim brzuchu nie dawały mi wtedy spokoju. O tych dniach bez niego nie będę wspominać, bo są katorgą. Jason nie daje mi spokoju. Cały czas zawraca mi głowę tekstami typu: "Wiem co czujesz naprawdę..." czy "Jesteś dla mnie stworzona". Zdaję sobie sprawę z tego, że on chce mną zmanipulować i zmusić mnie do chodzenia z nim. Staram się być silna, ale długo ta moja postawa nie potrwa. Jak dla mnie to po prostu za dużo. Nigdy nie miałam problemów ze znalezieniem znajomych, ale teraz te osoby, które znam nawet 3 lata odwracają się ode mnie. Nie mówię o tym nikomu, bo rodzice będę mnie niańczyć, Annabel ma dużo własnych problemów, a gdy jestem z Lou chciałabym być tylko wesoła i zapominać o szkole i tych sprawach. Ale nie wiem czy udawanie szczęśliwej jest naprawdę dobre...
Annabel na razie nie spotkała jeszcze z Liamem, bo odrzuca wszystkie połączenia od niego (nawet na moich oczach), zastanawiając się głośno kto mógł dać mu jej numer. Posyła mi wtedy zabójcze spojrzenia. Wredna ja.
Tak sobie rozmyślałam idąc na zajęcia taneczne i słuchając piosenki Coldplay i Rihanny o tytule Princess of China. Ta piosenka zawsze wzbudzała u mnie tyle uczuć naraz. Między innymi niewytłumaczalną tęsknotę.
Weszłam na sale i wyjęłam słuchawki z uszu. Pani Drans tłumaczyła coś już kilku osobom zgromadzonym w kącie sali wokół nauczycielki. Podeszłam pod ścianę i zdjęłam z ramienia torbę. Zobaczyłam, że uczniowie już odeszli od pani Drans i stoi sama, podeszłam do niej.
- Czy mogłabym dzisiaj ćwiczyć z Tomem? Ellie jest chora, więc Tom będzie sam.
Pani Drans zawsze przestrzega zasad, dlatego też zdawałam sobie sprawę, że z moje prośby pójdą na nic. Ale zawsze w ciemnym tunelu pali się jakieś światełko nadziei.
Kobieto podniosła głowę znad zeszytu, który trzymała i wolno powiedziała:
- Ale wtedy Jason będzie sam. Nie uważasz, że to nie fair?
A to co on mi robi jest fair?
- Ale proszę pani...
Pani D. jest osobą, która lubi mieć wszystko poukładane i zawsze sama dobiera nas w pary. Uznała, że ja i Jason mamy podobny temperament i dobrze będziemy się razem spisywać.
Pozostaje mi tylko pogratulować inteligencji tej pani. 
Znów popatrzyła się na mnie wymownym wzrokiem. Westchnęłam jakbym była Atlasem trzymającym ziemię na swoich ramionach i odeszłam.
Koło mojej torby zastałam Annabel.
- Znowu odmowa i znowu Jason?
Pokiwałam głową.
- Nie martw się. Kiedyś się zgodzi.
- Kiedyś...
An poklepała mnie po ramieniu i napiła się łyk wody ze swojej butelki.
Do sali wszedł Jason i spółka. Przeszedł blisko mnie i uderzył mnie w tyłek. Pisnęłam. O wiele bardziej wolę jak robi to Louis. Pani Drans zgromiła go wzrokiem. Widać było, że za bardzo się tym nie przejął 
- Podejdźćie do swojego partnera lub partnerki.
Niechętnie podeszłam do Jasona szczęrzocego się do mnie. Z wielką chęcią walnęłabym go z liścia. Wtedy by się tak nie uśmiechał.
Świetny pomysł! Trzeba go będzie kiedyś zrealizować.
Zaczęliśmy tańczyć. Wolę tego nie opisywać, bo naprawdę dla nie było to nic przyjemnego. Starałam się skupić na co raz to nowszych uwagach nauczycielki. Jednak ten dupek trzymający mnie za ręce nie dawał mi spokoju. Próbowałam sobie wyobrazić, że tańczę z Lou, ale ten pomysł od razu był skazany na porażkę. Najgorszy był koniec układu. Gdy już dziewczyna i chłopak staną naprzeciwko, mieli stykać się ciałami i patrzyć sobie prosto w oczy, a twarz być w małym odstępie od twarzy drugiej osoby. Pani Drans opisywała tą scenę jako pełną miłości. "Musicie wyobrazić sobie, że osoba, którą kochasz już nigdy nie będzie twoja i nigdy jej nie zobaczysz". Cytuje panią Drans. Bardzo bym chciała nigdy nie zobaczyć Jasona. Było by to genialne!
Jason trzymał twarz bliżej niż normalnie i szeptał.
- Gdybyśmy byli sami. Ach... - nic nie odpowiedziałam na jego słowa.
Dupek, dupek, dupek.
***
W szatni zostałam tylko ja. Nie miałam ochoty wracać z dziewczynami. Chciałam zostać sama.
- Puk, puk - ktoś stał za drzwiami. To był Jason. Toalety były właśnie za drzwiami i nie dało się nigdzie schować. Jestem za wysoka, aby schować się do szafki, więc przygotowałam się na samoobrone. Założyłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę tych drzwi.
- A gdzie ty się wybierasz? - drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Jason. Gdyby nie był takim debilem i ja nie byłam w związku z Lou uznała bym, że jest nawet przystojny.
Tak uważałaś jeszcze jakieś trzy miesiące temu...
- Do domu.
- Musimy porozmawiać. - przybliżył się, przez co ja musiałam cofnąć się w głąb szatni. - Usiądź.
Szatnia podzielona była na dwie części przez ławkę. On wszedł w jedną. Wykorzystałam moment i przeskoczyłam przez ławkę i pobiegłam w stronę drzwi. Jednak był szybszy. Zamknął drzwi przed moim nosem.
- Nie tędy droga - zsunął torbę z mojego ramienia i przyparł mnie do szafek. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie próbowałam nawet krzyczeć czy się wyrywać. Jego usta musnęły moje. I tak jeszcze kilka razy. Uspokoiłam się odrobinę, bo na razie robił tylko to. W mojej głowie zaczął układać się już plan.
Na chwilę złagodził swój uścisk.
- Teraz się pobawimy. - Wyszeptał wprost w moje usta. Wiedziałam, że coś powie, bo jego ego na to by nie pozwoliło, aby nic nie powiedział. 
W jednej sekundzie odepchnęłam go od siebie i uderzyłam go z całej siły w twarz. Zasyczał z bólu zaskoczony. Rzuciłam się do drzwi i zaczęłam wrzeszczeć na całe gardło: "Pomocy!". On znowu okazał się szybszy i zagrodził mi drogę do wolności.
- Tak łatwo nie będzie - warknął, złapał mnie za nadgarstek i popchnął pod szafki. Uderzyłam mocno w metal przez co krzyknęłam z bólu. Zostałam lekko zamroczona.
Zbliżał się powoli. Złość płonęła w jego oczach. Jego tors poruszał się pod wpływem głębokiego, ale urywanego oddechu.
Nie mam już szans. Jego zmysły działały na najwyższych obrotach i nie było szans na kolejną taką akcję. Wbił się w moje usta. Byłam załamana, ale znów w mojej głowie zapłonął płomień nadziei. Gdy włożył swoje dłonie pod moją koszulkę jeszcze raz go walnęłam w twarz dodając uderzenie w nogę. O mało przez to nie upadł.
Tak blisko...
Wskoczyłam na ławkę, ale on złapał mnie za kostkę i poleciałam na na drewno. Podparłam się rękami dzięki czemu nie uderzyłam w nią prosto w twarz. Udało mi się wyrwać z jego uścisku moją kostkę, ale on wtedy już stał i pociągnął mnie za włosy. Myślałam, że za chwilę umrę.
- Usiądź. - Rozkazał. 
Zbolała, usiadłam okrakiem na ławce. On zasiadł na przeciwko mnie. 
Wyglądał strasznie. Miał śliwę pod okiem, krew lała mu się z wargi. Włosy sterczały w każdym kierunku.
Ze mną nie było lepiej. Krew płynęła mi z nosa, a makijaż rozpłynął się pod wpływem łez.  
I pomyśleć, że to wszystko w takiej szacownej szkole...
Nie próbowałam już nic robić. Nie krzyczałam, nie biłam go. Czekałam.
Przed oczami stanęła mi moja mama mówiąca "Nigdy się nie poddawaj", gdy byłyśmy w parku rozrywki i miałam ostatnią szansę na zbicie wszystkich kubeczków piłką, aby dostać miśka. Wtedy wykorzystałam tą radę i zbiłam te kubeczki wygrywając miśka, który od tamtej pory był moim najlepszym przyjacielem. Od czasów liceum nasza przyjaźń trochę podupadła, ale w moim nowojorskim pokoju siedzi na półce wśród moich ulubionych książek.
Ujął moją brodę w swoją dłoń i pociągnął nią tak, abym patrzyła w jego oczy.
- Nigdy więcej. Rozumiesz!? - wrzasnął. - Pytam cię o coś!?       
Uderzył mnie w twarz. Policzek zapiekł mnie niemiłosiernie. Łzy spłynęły po moich policzkach brudnych już od tuszu do rzęs.
- Nigdy tego więcej nie próbuj! - wpadł w furię.
W jednej sekundzie przez drzwi do szatni wpadła Annabel z drewnianym kijem. Za nim Jason zorientował się, że mamy gościa, An uderzyła go kijem w plecy, a przez to także w ramię. Mocno zamroczony opadł na mnie, ale w porę się zorientowałam i odsunęłam od niego.
- Chodź! - rozkazała głosem nie znoszącym przeciwu. - Za nim odzyska przytomność!                      
Wstałam. Zakręciło mi się w głowie.
Co ona tu robi?
Wzięłam torbę na ramię. Przytłoczył  mnie jej ciężar. Zerknęłam na niego.
- Chyba go nie zabiłaś? - An zrobiła nie jednoznaczną minę. - Tak?
- Zależy jak na to patrzysz.
Ruszyłam za nią. Minęłyśmy toalety i wybiegłyśmy na korytarz.
Z szatni dobiegł potworny krzyk Jasona.
- Niedźwiedź wychodzi z jaskini - An skomentowała ten okrzyk pełen bólu. - Komu w drogę temu czas!
Annabel puściła się biegiem przez, na szczęście, pusty korytarz. Biegłam za nią w małym odstępie, bo byłam trochę wycieńczona tą sytuacją. W biegu popatrzyłam za ramię. Jason nas ścigał.
- W lewo! - padła komenda z jej ust.
Zrobiłam jak kazała.
Gdy skręciłyśmy, poczułam jak ciągnie mnie za rękę. Wpadłam do jakiegoś małego, ciemnego i ciasnego pomieszczenia. Wylądowałam na kolanach i szybko obróciłam się w stronę drzwi. An siedziała przy prostokątnym okienku wyglądając na korytarz. Ktoś przebiegł obok drzwi. Założę się, że był to Jason.
 - Okey - Annabel zapaliła światło i usiadła na przeciwko mnie. - Niebezpieczeństwo minęło.
- Dzięki wielkie.
Nie mogłam nic więcej powiedzieć. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. Przytuliłam się do blondynki.
- Wyglądasz okropnie.
- Ty wiesz jak podnieść na duchu.
An wyciągnęła ze swojej torebki husteczki higieniczne, puder i waciki. Dodam, że siedziałyśmy w skrytce na szczotki, mopy itp.
- Jak się dowiedziałaś, że tam jestem? - zapytałam w czasie, gdy An ścierała mokrą husteczką ze mnie resztki makijażu.
- Czekałam jak wyjdziesz z szatni. Myślałam, że może poimprezujemy dzisiaj. Dawno tego nie robiłyśmy. Chciałam jeszcze zadzwonić po Vic i Courtney czy on też się na to piszą... boże to się nie chce zetrzeć, czego ty używasz?  - przerwała na moment, ale chwilę potem znowu kontynuowała. - Wracając do tematu, to wtedy, gdy siedziałam przed szatnią to zauważyłam Jasona wchodzącego do szatni. Od razu mi się to nie spodobało, ale gdy na dodatek usłyszałam twój krzyk to wiedziałam, że to coś poważnego. Pobiegłam do sali baletowej, dobrze, że była otwarta, bo nie wiem co by się wtedy działo. Z szafy wzięłam ten kij co używają baletnice do prostowania swojego kręgosłupa i wróciłam. No, a potem to sama wiesz.   
- A czemu nie zostałaś ze mną?
- Dzisiaj prosiłaś mnie o to, abym na ciebie nie czekała, bo sobie sama pójdziesz. I miałaś dzisiaj ogólnie taki nie najlepszy humor. Więc wpadłam na pomysł, by zaczekać jak już się spokojnie przebierzesz w samotności i wyjdziesz. Wtedy miałam ci przedstawić mój plan na dzisiejszy wieczór. 
- Jeszcze raz wielkie dzięki.
- Zdziwiłam się, że gdy ja przyszłam jeszcze tego nie zrobił. Świetnie sobie dawałaś radę. Widziałaś jak mu krew płynęła? - pokiwałam głową. Teraz usiadła za mną by rozczesać mi włosy swoją szczotką. Ona chyba w torebce nosi całą toaletkę? - Co ty mu zrobiłaś?
Opowiedziałam jej te wydarzenia, których nie widziała, ze wszystkimi szczegółami. 
- Miałam wielkie szczęście - zakończyłam historię.
Siedząc bezpiecznie w skrytce, wspólnie postanowiłyśmy, żeby zachować bezpieczeństwo nie będziemy się rozdzielać. Blondyn może chcieć się zemścić nie tylko na mnie, ale też na Annabel. An poradziła mi też, abym powiedziała o tym Lou.
- Jeśli będzie się spotykać to tylko przed szkołą. Nigdzie dalej. - blondynka miała dużo racji.
W końcu zostałam doprowadzona do porządku przez niebieskooką. Wyszłyśmy ze skrytki i przeszłyśmy do wyjścia. Nie spotkałyśmy Jasona. Zhańbiony się ulotnił.
Wolałam nawet nie myśleć co by się stało, gdyby nie zamiłowanie do imprez mojej przyjaciółki.
Nawet nie waż się o tym myśleć...
Nie sądziłam, że Jason może się do tego posunąć. Nie wyglądał na, aż tak  zdesperowanego.
Zmierzałyśmy do domu Annabel, aby spotkać tam Vic i pewnie też Courtney, która przesiaduje tam godzinami oraz wdrożyć wcześniejszy plan w życie. Ustaliłyśmy, że o incydencie z Jasonem będą wiedzieć tylko cztery osoby: Jason oczywiście (nikomu przecież nie powie o nieudanej próbie), ja, Annabel i Louis. Nikt inny nie powinien wiedzieć.
- Ykhm - ktoś chrząknął za naszymi plecami.
Odwróciłyśmy się przestraszone.
- Cześć.      
Liam stał za nami w idealnie skrojonym garniturze i ze skórzaną torbą w ręce.
- Hej Li! - zatrzymałam się choć An błagała mnie wzrokiem, aby iść dalej. - Co cię sprowadza do NY?
- Sprawy biznesowe.
Pokiwałam głową.
- Witaj Annabel - podał jej rękę ona z ociąganiem podała mu swoją, a on pocałował ją. - Nie odbierasz telefonu ostatnio, coś się stało?
- Nic co musisz wiedzieć. - An była oziębła do szpiku kości.
- Telefon działa jak należy. - Poprawiłam ją.
- Nie wiem czy może masz czas spotkać za tydzień w środę ok. 17 w "One More Day"?
Łoł, do "One more day"!? Jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji w NYC. 
Annebel zgódź się, zgódź. Masz jedną szansę na sto!
- Niestety mam już inne plany - Liamowi i mnie zrzedła mina. - Dziękuję za zaproszenie.
- Jeśli zmienią się twoje plany będę czekać na telefon od ciebie.
Szatyn dalej nie tracił rezonu.
- Twoje starania pójdą na nic, bo plany na pewno się nie zmienią. 
Jej wzrok był chłodny. 
- Rozumiem - kiwnął głową. - Życzę wam miłego dnia i tego, aby te plany się zmieniły.   
Skinął głową na pożegnanie, zniesmaczony podszedł do krawędzi ulicy i przywołał taksówkę.
Gdy już taksówka z nim jako pasażerem znikła nam z pola widzenie poszłyśmy dalej.
- Jak możesz być taka zimna? - nie mogłam zachować dla siebie rozczarowania spowodowanego rozmową Liama i Annabel. - Jest to jeden z niewielu facetów, którzy nie patrzą na ciebie pod kątem wielkości twojego tyłka, tylko tego jaka jesteś. Nie rozumiesz?
Annebel była nie wzruszona moim słowami.
- Rozumiem. Po prostu chyba może nie być w moim typie, tak?
Nie wierzyłam jej.
- Tak, ale wcale nie wyglądasz na taką, której on się nie podoba. Może nie znamy się jakoś strasznie długo, ale tak łatwo mnie nie oszukasz.
- Jak mogłabym ciebie oszukiwać jeśli jesteś moją najlepszą przyjaciółką. A przynajmniej... - łapałam się ostatnich desek ratunku. - Nie chcesz go wypróbować?
- Też się nad tym zastanawiałam, ale przez ten czas, kiedy ty i Louis będziecie razem, na pewno nie jeden raz spotkam się z Liamem. I świadomość, że kiedyś robiliśmy to, będziecie dla mnie przybijająca. Robię to dla swojego własnego spokoju.
- Tak!? - nie ukryłam oburzenia.
- Am. - Mówiła spokojniej chcąc mnie udobruchać. - Uszanuj moją decyzję.
Nienawidziłam, gdy mówiła do mnie takim tonem jak do dziecka.
- Nie mogę jej uszanować! - wybuchnęłam. - Sama robisz sobie krzywdę przez taką, a nie inną decyzję. Masz szansę na miłość, prawdziwe szczęście, a ty wybierasz nic z tych rzeczy? 
Annabel powoli traciła kontrolę nad sobą. - Samantho, to jest moja decyzja i jej nie zmienisz. - Kładła nacisk na każde słowo.  - Może nie zmienię, ale otworzę twoje oczy - teraz słuchałam słów mojej mamy. "Nigdy się nie poddawaj".
- Nie rozumiesz co mówisz.
- Jestem tego całkowicie świadoma  przeciwieństwie do ciebie, An.
Zapadła cisza. W powietrzu czuć było napięcie między nami.
- Po chwili namysłu, podjęłam decyzję, że jako moja najlepsza przyjaciółka możesz poznać prawdę. - Wzięła głęboki wdech. - Wiesz jakie miałam dzieciństwo. Nie był to czas beztroskich zabaw. Rodzice nie mieli dla mnie czasu. Mówiąc wprost nie kochali mnie. I można powiedzieć, coś przeszło na mnie tylko, że ja, ja boję się... - jeszcze raz głęboko wciągnęła powietrze. - zakochać. Ty kochałaś. Może nie zawsze z wzajemnością, ale kochałaś i nie bałaś się. Boję się, że ktoś mnie zrani. Gdy żyje tak jak żyje wyznaje zasadę było minęło i nie żałuję i z... uśmiechem patrzę na kolejny dzień. Jednak jeślibym się zakochała i ta druga osoba by mnie zostawiła lub zdradziła to było by to dla mnie zbyt ciężkie. Nie mów nic. - Otwarłam usta, ale od razu je zamknęłam. - Ale jak mam tą osobę na jedną noc to ja ją zostawiam, a nie ona mnie.       
- Przecież ty też możesz zostawić tą drugą osobę. Na tym polegają związki.
- Tu chodzi o coś czego nie zrozumiesz, bo ja sama nawet nie umiem tego wytłumaczyć słowami. To siedzi za głęboko we mnie. - Annabel posłała mi smutny uśmiech i dodała: - To chyba tyle. Odechciało mi się imprezować. Idę do domu i ty idź też lepiej do swojego.
Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Nie chciałam by to obróciło się w taką paranoję.
     
***
Nie żałuj umarłych, żałuj żywych, 
a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.
*** 
Hej!
Kolejny rozdzialik za nami! Teraz już nie będzie tyle romantycznego miodku co wcześniej, o nie... 
I wreszcie dowiedzieliście się prawdy o An. I jak, zaskoczeni? 

Mam wielką prośbę do osób, które maja TT i komentują: PODPISUJCIE SIĘ! Będę mogła Wam wysłać podziękowanie na Twitterze lub coś takiego i powiadomić o następnym rozdziale. 

W zakładce "Bohaterowie" pojawiło się zdjęcie taty Samanthy. Gra go najlepszy agent 007 ever według mnie. :D  

Do napisania :*

Rozdział 7 = 6 komentarzy (29.08.2014, jeśli spełnicie wymóg oczywiście)