środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 2

Te pięć dni od czasu pierwszego od lat spotkania z Lou upłynęły mi w radosnym nastroju. Każdy kolejny dzień zbliżał mnie do spotkania z nim. Nadal zastanawiało  mnie to, że na ostatnim spotkaniu Tommo nie okazał mi żadnego dowodu miłości. Zastanawiałam czy może był nie szczery tamtego dnia. Fakt, faktem, że przytulił mnie i pocałował w rękę, ale tak robią nawet przyjaciele. Ale dzisiaj był dzień, aby się o wszystkim przekonać i sprawdzić czy nie zmarnowałam tych 4 lat na życiu przeszłością. Cały ten dzień chodziłam "jak na szpilkach", jak mój dzisiejszy stan określiła Annabel. A ona by jak chodziła, może na rzęsach?
Ojca znowu nie było w domu. Pojechał na to jedno z wielu spotkań biznesowych, w których uczestniczył raz na miesiąc. Chociaż mama w czasie tych wyjazdów zachowywała stoicki spokój, ja czułam się jak kłębek nerwów. Pomimo, że tata zawsze wracał z nich szczęśliwie ja bałam się, że kiedyś coś nie pójdzie zgodnie z planem i nie wróci. Może naprawdę miałam zbyt czarne myśli, ale... Kurde, znowu to ale. Sama dokładnie nie wiedziałam kim jest ojciec z zawodu. W Anglii tata bardzo często jeździł do Londynu, aby załatwić "sprawy biznesowe". Tylko co to za sprawy? Mama mówiła, że w swoim czasie dowiem się czym tata zajmuje, ale teraz to nie jest najważniejsze.
I z tą myślą już nie przejmując się niczym zbiegłam po schodach na parter naszego domu.
- Mamuś ja idę! - krzyknęłam w stronę kuchni, w której najczęściej przebywała moja rodzicielka.
- Baw się dobrze, Kochanie! - odpowiedziała mama, nawet nie wychodząc z kuchni.
Wyszłam z domy i skierowałam się w stronę Broadway'u. Gdy doszłam do ulicy, zagwizdałam, aby przywołać taksówkę. Żółty samochód zatrzymał się przede mną, ja z pełną gracją wsiadłam do pojazdu i z mniejszą gracją zatrzasnęłam drzwiczki. Powiadomiłam jeszcze kierowcę o adresie domu Louis'a, a potem zapadła cisza między nami. Przed wyjściem bałam się, że w moim stroju (po założeniu dodatkowo płaszczyka) na dzisiejszy wieczór będzie mi za ciepło, ale jak na letnie standardy w NY temperatura w mieście nie była zachwycająca. W tym roku w lecie jednego dnia mógł padać deszcz, a następnego dnia mogło być 35 stopni Celsjusza na plusie, więc pogoda nieźle wariowała. Dzisiaj pogodę mogłam uznać za udaną. Przez cały dzień świeciło piękne słońce, a na niebie nie było widać nawet pół chmurki. Dzisiaj pogodę mogłam uznać za udaną.
Niestety zostały nas korki. Około godziny 17, wielu nowojorczyków wracało z pracy. Oni wracali, a ja dopiero jechałam. Tylko po co jechałam? Już niedługo miałam odpowiedzieć sobie na to pytanie...
Na początku, gdy dostałam od Louis' a jego adres. Wskazywał on na to, że mieszka w jednej z najbogatszych części NY, gdzie rezydencje posiadają najzamożniejsi mieszkańcy NYC. Jechaliśmy właśnie na północ od Manhattan'u w stronę tej dzielnicy.  Na szczęście korki nie były takie wielkie, więc po jakiś 20 minutach powolnej jazdy zjechaliśmy z autostrady. Teraz podążaliśmy boczną drogą, która (z tego co się zorientowałam oglądając Google Maps) miała bezpośrednio prowadzić do domu Louis' a. Gdy przeglądałam Google Maps zachciało mi się włączyć Street View i zobaczyć jego dom. Rezydencja robiła wrażenie pomimo tego, że dużą jej część zakrywał żywopłot. Z tego co zauważyłam willa była cała biała, utrzymana w prostym stylu. Nad drzwiami znajdował się mały balkon, który podpierały z obu stron dwie kolumny.
- Proszę Pani, już jesteśmy. - wyrwał mnie z zamyślenia głos kierowcy. Zapłaciłam mu należną kwotę za przejazd i wysiadłam z auta.
Dom był dokładnie taki jaki widziałam na Street View. Podeszłam do metalowej czarnej bramy i popatrzyłam do środka. Niestety nie zobaczyłam nic ciekawego oprócz fontanny znajdującej się na środku wysepki w centrum wybudowanego wjazdu. Fontanna była bardzo piękna, wykonana z metalu. Przedstawiała ona dziewczynę
która trzymała waze, z której lał się strumień wody.
Z tego co się zorientowałam z tyłu rezydencji znajdował się większa część działki.
Będziesz się gapić jak głupia do środka, a nawet nie zadzwonisz w dzwonek, aby wejść! On może cię obserwować. Uderzyłam się w twarz. No przecież nie zadzwoniłam! Pogratulowałam sobie inteligencji i szybko naprawiłam swój błąd. Nacisnęłam przycisk domofonu. Usłyszałam buczenie, które oznaczało, że mogę już wejść na działkę. Obeszłam wysepkę, na której znajdowała się fontanna i podeszłam do drzwi. Otworzył mi je Tommo. Zmiękły mi kolana. Nie chciałam wiedzieć jaką teraz robię minę - miałam nadzieję, że nie wywaliłam języka z ust. Louis - definicja ideału. Stał przede mną i lekko się do mnie uśmiechał. Jego włosy po mimo tego, że były ułożone w nieładzie to wyglądały na idealnie wystylizowane.
- Witaj Sam. - przywitał mnie Lou. - Wejdź do środka.
Zgobyłam się tylko na nieśmiały uśmiech. Od kiedy to nieśmiałość leży w mojej naturze?
- Hej Lou. - powiedziałam, a on uśmiechnął się. Czemu robię z siebie taką idiotkę?
- Wejdź do środka. - zaproponował Lou. - Rozgość się.
Gdy weszłam znalazłam się w przestronnym holu. Ściany pomalowany były na biało w rogu pomieszczenia stała szafa obok niej szafka na buty i dwa krzesła. Lou zdjął ze mnie płaszcz i powiesił na wieszaku w drewnianej szafie. - Przejdźmy do salonu. -  zaproponował Tommo. Ja zdołałam tylko pokiwać nieśmiało głową.
- Centrum całego domu stanowi salon. Na przeciwko znajduje się przejście do małego korytarza, gdzie jest łazienka i od prowadzone są schody na drugie piętro. - wytłumaczył Lou na końcu wskazując w stronę gdzie znajdował się korytarzyk. - Tutaj po prawej jest kuchnia.
- Jak rasowy przewodnik. - zaśmiałam się ze sposobu mówienie Lou.
- Ma się ten dar. - puścił do mnie oczko, a ja się zarumieniłam.
Pokój utrzymany był w salonie na ścianach wisiały obrazy, które nadawały klimat całemu pomieszczeniu. Po przeciwnej stronie pokoju znajdowały się drzwi prowadzące na taras, przez które wpadały promienie słoneczne. Po lewej stronie stały kremowe, wręcz białe, skórzane meble: sofa i dwa fotele. Pomiędzy fotelami, przed kanapą stał czarny stolik kawowy z dwoma szklanymi blatami. Za meblami, bliżej wyjścia na taras stał fortepian. Podeszłam do niego i usiadłam przed klawiaturą jednocześnie otwierając klapę.
- Umiesz grać? - zapytałam.
- Czasami uderzę pare razy w klawiaturę. - stanął obok mnie.
Zaczęłam naciskać klawisze, aby przypomnieć sobie pewien utwór, który grałam w dzieciństwie. Wreszcie w całym salonie rozległy się dźwięki Gnossiene No.1 - piękny utwór. Pierwszy raz usłyszałam go w czasie oglądanie filmu "Malowany Welon", smutnej opowieści o miłości w czasie zarazy.
Zerknęłam na Lou. Słuchał jak zaczarowany. Gdy niespodziewanie przerwałam on nadal miał ten sam zamyślony, odrobinę rozmarzony wzrok.
- Podobało się? - zaczepiłam go. On potrzasnął głową jakby właśnie wzbudził się ze snu.
- Nigdy mi nie mówiłaś, że grasz. - przechylił głowę i popatrzył się w moje oczy.
- To było dawno i nieprawda. - odwróciłam od niego wzrok i popatrzyłam na klawiaturę, którą po krótkim namyśle zamknęłam. Wstałam.
Na przeciwko mebli w ścianie znajdował się pięknie rzeźbiony kominek. Na nim leżało kilka ramek ze zdjęciami. Podeszłam do niego i popatrzyłam się na zdjęcia.
- To są Twoje siostry? - zwróciłam się do Lou, który stał nadal przy fortepianie wpatrując się we mnie. Jego spojrzenie powodowało, że przez całe moje ciało przechodził nieznany mi dotąd dreszcz. Nie wiem czy można obezwładniać drugiego człowieka samym spojrzeniem. To nie jest karalne? Tommo podszedł do mnie i wziął ode mnie zdjęcie.
- Zmieniły się, nie? - zapytał patrząc w zdjęcie.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, nie? - on w odpowiedzi zaśmiał się. - No tak. Bardzo się zmieniły, Pheobe urosła,  Lottie zmieniła kolor włosów, Daisy ma okulary,a natomiast Fizzy nie ma już aparatu na zęby.
Mój wzrok przykuła postać Louis' a. Widać było, że zdjęcie robione było nie w ostatnim czasie, bo włosy Tomlinsona były ułożone w trochę innym stylu niż teraz. Uśmiechał się na zdjęciu szeroko - to był ten jego najszczerszy uśmiech. Przejechałam palcem po oprawionej fotografii i odłożyłam ją na kominek.
- Pamiętasz? - podał mi naszą wspólną fotografie z balu zimowego, organizowanego w mojej szkole w UK. Wzięłam od niego zdjęcie i uśmiechnęłam się.
- Jak mogłabym nie?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Hmm...?
Przewróciłam oczami i odłożyłam ramkę ze zdjęciem na miejsce.
- Chodź! - wypaliłam, nagle nabierając pewności siebie. - Pokażesz mi ogród!
- Sam, no wiesz umawialiśmy się na obiad więc może zjedzmy coś, a potem oprowadzę Cię po ogrodzie. Ok?
- Brzmi świetnie!
- Najpierw jednak muszę Ci zawiązać oczu opaską... - zadrżałam na samą myśl o tym. Nie lubiłam mieć ciemno przed oczami. Zawsze zasypiałam z zapaloną małą lampką, inaczej nie zasnę. Gdy nocuję u Annabel zapalam mała nocną lampkę,  co bardzo irytuje Annabel i Vic - współlokatorkę Annabel i moją przyjaciółkę. Zrób to dla Louis'a. No dobra, ale tylko dla niego.
- Nie zakneblujesz mnie i nie wrzucisz do piwnicy potem?
Loui zaśmiał się i poszedł do kuchni. Wrócił, jak się już domyślałam, z czarną opaską.
Zamknęłam oczy. Poczułam jak czarny materiał zakrywa moje oczy. Zadrżałam.
Bądź silna...
- Spokojnie. - usłyszałam kojący głos Lou. - Teraz skręć w prawo.
Zrobiłam jak kazał.
- Nie to prawo. - złapał mnie delikatnie w talii i lekko obrócił w dobrym kierunku. Boże, błagam, niech on mnie już tak zawsze trzyma.
- Teraz dziesięć kroków do przodu. - zakomenderował. Posłusznie wykonałam jego polecenie. Z tego co się domyśliłam otworzył drzwi na taras. Wziął mnie za rękę i powiedział:
- Teraz uważaj, bo jest próg.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się. Bezpiecznie przekroczyłam próg.  
- Teraz z siedem kroków do przodu.
Ałć! O kurde... Walnęłam w stół. Już chciałam podnieść opaskę, gdy na mojej ręce poczułam dłoń Lou.
- Nic się nie stało. Teraz usiądź.
Wykonałam polecenie i usiadłam na krześle. Opaska zwolniła uścisk i zobaczyłam przede mną pięknie nakryty stół. Na środku stał bukiet pięknych herbacianych róż. Przyglądałam się z zaciekawieniem srebrnej pokrywie przykrywającej mój obiad. Tommo zasiadł do stołu z butelką czerwonego wina w ręce. Rozlał je do kieliszków, a następnie podniósł pokrywę. Wokół rozniósł się zapach hiszpańskiego jedzenia. Tortilla - mmm...
Jedząc dobijała mnie ta cisza między nami. Dlaczego ja tak nagle umilkłam, a czemu on milczał? Niewytłumaczalne.
- Mówiłaś, że studiujesz na Julliardzie. Wiesz co będziesz robić po skończeniu studiów?
- Tak naprawdę to nie mam pojęcia.  Na razie został mi jeszcze rok studiów, więc pomyślę o tym kiedy indziej. Chyba wrócę do Europy. - tak.  Uderzył w mój czuły punkt - przyszłość. Nigdy nie myślałam co będzie kiedyś. Żyje tu i teraz.
- Czemu chcesz wrócić do Europy? Przecież w USA jest wiele możliwości na zostanie aktorką. W Europie jest bardzo duża konkurencja. - cholera, czemu rozmawiamy na takie formalne tematy?
- Może kiedyś Ci na to pytanie odpowiem, ale teraz nie mam pojęcia jak. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Lou pokiwał głową na znak zrozumienia. Cały czas wydawało mi się, że nikt z nas nie chce zniszczyć tej niewidzialnej bariery. Oboje nie chcemy popełnić błędu.
- Widzisz? - wskazał palcem na górę. - Nad nami jest balkon.
- Naprawdę masz niesamowity dom. Musisz dużo zarabiać.
- Akurat na zarobki nie narzekam. Praca też nie najgorsza. - jego głos nagle się ochłodził. Widziałam, że coś tu nie gra, ale nie chciałam się w to wdawać.
Co za bezsensowna rozmowa.
Właśnie kończyliśmy obiad i zbliżał się ten moment, kiedy Lou miał mnie oprowadzić po ogrodzie. Z tego co zobaczyłam działka była dość spora. Po bokach rosły wielo barwne kwiaty. Na samym końcu działki wznosiły się wierzby płaczące. W rogu, po lewej stronie na końcu działki, trochę przed wierzbami stała drewniana altana, a po jej prawej stronie bieliła się kakaś dziwna konstrukcja. Nie mogłam dokładnie zobaczyć co to jest.
Słońce jeszcze świeciło.
- No to może mały spacerek? - zaproponował Lou wstając i lekko uchylając ramię. Włożyłam w rękę pod jego ramię. Przez moje ciało przeszedł dreszcz zadowolenia. Louis miał bardzo dobrze wyrzeźbione mięśnie.
Musi dużo ćwiczyć.
- Widziałaś basen? Zauważyłem, że się rozglądasz po ogrodzie, ale chyba nie widziałaś basenu. - powiedział gdy zeszliśmy ze schodów prowadzących do ogrody. Basen nie był wcale mały. Miał owalny kształt. Zaciekawiło nie to,że nie było w nim wody.
- Czemu nie ma w nim wody?
- Ostatnio nie bywałem w NY. Miałem dużo spraw do załatwienia w Europie. Teraz przyjechałem na nasze spotkanie, a jutro wieczorem wracam do Londynu.
Pokiwałam głową. Nie sądziłam, że Tommo ma taki napięty grafik.
Resztę ogrody przeszliśmy w milczeniu. Eh...
- Grałaś kiedyś w nogę? - wyrwał mnie z zamyślenia Tommo.
- Nie próbowałam, ale nieźle kibicuje. - przepraszam czy on aby nie chce abyśmy zagrali w nogę?
- A może chcesz spróbować? - znów zapytał. Czemu to on ciągle zadaje pytania?
- No weź, w takim stroju?
- Przecież wyglądasz czarująco. Jakbyś była na boisku to piłkarze schodzili by ci z drogi. - on umie być taki przekonujący.
- A masz piłkę?
- Jasne. - zadeklarował i udał się do altany. Zaraz z niej wrócił trzymając biało - czarną piłkę.
- Nawet nie wiesz na co się szykujesz. - uśmiechnęłam się do niego szeroko i wzięłam od niego piłkę.
(piosenka)
Ta biała konstrukcja, o której wspominałam okazała się bramką. Louis był w lepszej sytuacji, bo na nogach miał białe conversy, a ja niestety baleriny. Zgromiłam się w myślach i ustawiłam piłkę przede mną. Louis ustawił się w bramce.
- Dawaj Sam! - krzyknął, a ja o mało nie umarłam ze śmiechu. Padł pierwszy niecelny strzał.
Naszą grę w piłkę nie mogło było nazwać nawet w połowie grą. Było to mniej więcej uganianie się za sobą z okazyjnym kopnięciem w piłkę. Ciekawe co myśleli sąsiedzi, gdy po okolicy roznosiły się krzyki typu: Louis zostaw mnie! Przestań! lub proste: Aaaa!
Raz nawet udało mi się schować pod rozłożystymi konarami wierzby. Mogłam chwilę odpocząć, bo wiedziałam, że Lou stara się mnie bezskutecznie znaleźć przy altanie. Nagle straciłam go z oczu. Gdzie on się podział? Zaczęłam się wycofywać za drzewo. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie w talii. Louis!
- Puść mnie! Haha... - krzyczałam, bo zaczął mnie łaskotać.
Gdy udało mi się wyswobodzić z jego uścisków. Pobiegłam w stronę altany. Słyszałam oddech bruneta za mną.
Szybciej Samantha, szybciej!
Nagle straciłam równowagę. Zamknęłam oczy, aby przygotować się do upadku w należyty sposób. Nienawidziłam się potykać, upadać czy przewracać się. Przypominało mi to o tym jak jestem słaba i jak nie wiele mogę zrobić. Przełknęłam ślinę, byłam co raz bliżej ziemi. Nie wiem skąd i jak, ale nagle ktoś owinął swoje dłonie wokół mojej talii. Ścisnęłam mocniej powieki. Wiedziałam, że już dotykam ziemi. Jednak o dziwo nie dotknęłam jej.
- Jestem tutaj. - Louis.- Wszystko jest dobrze.
Zachciało mi się płakać. Był przy mnie. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo za nim tęskniłam. Brakowało mi jego miłości i brakowało mi po prostu jego.
Uchyliłam powieki, aby spojrzeć na Louis'a. Chłopak uśmiechał się do mnie. Odwzajemniłam ten mały gest. Nie wiem czemu, ale poczułam twardy grunt pod moimi plecami. Chwila ja leżę na ziemi!?
- Co tu się...- chciałam zapytać, ale Tommo położył swój palec na moich ustach.
Ja chcę, nie, nie, ja muszę go pocałować!
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że leżę na ziemi, a koło mnie jest Lou. Brunet podparł głowę ręką i popatrzył mi prosto w oczy. W moim brzuchu latały jakieś szalone motyle, a serce skakało fikołki. Wiedziałam, że za chwilę To nastąpi, ale byłam cierpliwa.
Śledziłam każdy ruch Louis'a. Po raz kolejny dzisiejszego wieczoru szatyn objął mnie w talii ręką przez co musiał delikatnie oprzeć się swoim torsem na mojej klatce piersiowej. Teraz nasze twarze dzieliły tylko milimetry.
Szybciej, szybciej! Ja tu za chwilę zwariuję!
Tommo jednak nadal zwlekał.
Na co on do cholery czeka?!
Powoli zaczynało brakować mi tchu. Jednak Lou nigdzie się nie śpiesząc badał wzrokiem każdy centymetr mojej twarzy. Swój przenikliwy wzrok zatrzymał na moich ustach. Zerknął jeszcze na mnie, jakby chciał mnie poprosić o pozwolenie. Lekko się uśmiechnęłam na znak mojej zgody. Dotknęłam jeszcze dłonią jego policzka...
...i wtedy To nastąpiło.
Nasze usta po 4 latach i 5 dniach spotkały się na znowu.
Pocałunek stawał się co raz bardziej zachłanny, ale oboje nie mieliśmy zamiaru go przerwać. Pogłębialiśmy go nadal. Wplotłam swoje palce w jego włosy i zaparłam się całym ciałem, abym teraz ja znalazła się na nim. Udało się. Louis kreślił nieznane mi kształty na moich plecach. Moje ciało drżało. Brunet złapał mnie za uda i podciągnął do góry przez co niestety musieliśmy przerwać nasz pocałunek, ale teraz obdarowywał mnie słodkimi pocałunkami w szyję.
***
Późnym wieczorem,  przy ostatnich promieniach słońca leżeliśmy wtuleni w siebie na trawie.
- Nawet nie wiesz jak tęskniłam za tobą. - popatrzyłam się na Louis'a. 
- Ja za tobą też. Każdego dnia budziłem się z nadzieją, że cię znów zobaczę. - też popatrzył na mnie i pocałował mnie.
Po usłyszeniu jego słów zrobiło mi się ciepło na sercu.
Też tęsknił.
Tak jak ja.
***
Nie mów nic.
Kocha się za nic.
Nie is­tnieje żaden powód do miłości. 
***
Hejka!
Wreszcie jestem z nowym rozdziałem! (święto he, he, he) :D
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem.
Jak wrażenia po rozdziale? Romantycznie się zrobiło i przez jakieś kilka rozdziałów tak zostanie.
Mój twitter: @T_Samantha_T
Do napisania :*

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 1

*Teraźniejszość oczami Samanthy*

New York, 22 lipca 2014 roku

22 lipca... 22 lipca 2010 roku - ta data na zawsze zostanie w mojej pamięci.
To właśnie wtedy ostatni raz widziałam Louisa. Pamiętam każde wydarzenia z tamtego dnia: wspomnienia, naszą kłótnię i ten jeden jedyny ostatni pocałunek. Rozmyślając nad tym siedziałam w swoim pokoju na Brooklinie. Wszystkie wspomnienia odżywały z każdą sekundą, gdy co raz bardziej o nich myślałam.
W ręku trzymałam nasze wspólne zdjęcie. Było to w tamte cudowne wakacje 2009. Na zdjęciu siedzę mu na plecach, a on trzyma aparat i oboje robimy głupie miny. Pojedyncza łza spadła na śliski papier i lekko go pomoczyła.
Każdego dnia budzę się z nadzieją, że kiedyś go znów zobaczę. Popatrzę się w jego brązowe oczy i zatonę w nich. Staram się, żyć normalnie. Jednak  cały czas wydaje mi się, że w myślach słyszę jego głos i gdzieś wśród tłumu ludzi na Time Square widzę mojego bruneta... Czasami myślę co by było jakbyśmy się znów spotkali. Czy byłby takim samym człowiekiem? Czy darzył by mnie takim samym uczuciem? A jeśli już bym go spotkała to co byśmy zrobili? Jak dalej by się potoczyły nasze losy? Czy żylibyśmy długo i szczęśliwie czy kompletnie inaczej... 
Te myśli cały czas zaprzątały mi głowę. W naszym przypadku (Louisa i mnie) zawiodły wszystkie próby skontaktowania się. telefon, Facebook, Twitter itp. Szukałam go, całymi godzinami oglądałam konta kilku tysięcy Louis'ów Tomlinson'ów. Niestety nigdzie nie było tego właściwego. Przez pewien czas chciałam po prostu, najzwyklej o nim zapomnieć. Otworzyć się na miłość i znaleźć sobie kogoś. Sądziłam, że taką osobą będzie Jason - pomoże mi i zaopiekuje się mną. Wtedy nie wiedziałam jak bardzo się myliłam. Blondyn był facetem porywczym i patrzącym na dziewczyny jak na rzeczy. Widziałam, że mnie chciał. Zdarzało mu się na mnie nakrzyczeć. Po tym jak podniósł na mnie dłoń zerwałam z nim. Byłam głupia, że chciałam z nim chodzić. Przecież słyszałam o nim tyle złych rzeczy, ale ja, oczywiście mądra, postanowiłam to sprawdzić na własnej skórze i starać się go zmienić.
Otarłam szybko policzek, wysmarkałam nos i zaczęłam się przygotowywać do wyjścia. Od kiedy mieszkam z rodzicami w NYC zawsze 22 lipca wybieram się na wybrzeże Manhattanu do Battery Park. Wspominałam tam moje życie w Doncaster i chodzenie z Tommo. Byłam wtedy taka szczęśliwa! Nie mogę powiedzieć, że jestem nieszczęśliwa mieszkając tu, ale brakuje mi tego ciepła rodzinnego. Niestety moja rodzina rozpadła się. Przed naszym wyjazdem umarła babcia. Mama od razu zrzekła się wszystkiego co babcia jej zapisała, ponieważ rodzice już wtedy planowali wyjazd do USA. Niestety dwie ciocie kłóciły się o majątek babci. Jedna z cioć wyjechała do Francji, druga, która wygrała sprawę pozostała w Doncaster znienawidzona przez resztę rodziny. Dziadków od strony taty nigdy nie poznałam. Mama mówiła, że umarli kilka lat przed moimi narodzinami. Mieszkali w Australii. 
Już bez zbędnych myśli i wspomnień wyciągnęłam szybko kilka ubrań z szafy i poszłam do łazienki się przebrać. 
Gotowa zeszłam na parter, powiedziałam rodzicom, że już idę i ruszyłam w stronę Broadway'u. Gdy doszłam do ulicy stanęłam na krawężniku chodnika i przyłożyłam palce do ust, a następnie zagwizdałam przeciągle. Nie musiałam długo czekać, aby żółta taksówka zatrzymała się przede mną z piskiem opon. 
- Proszę do Battery Park. - powiadomiłam kierowcę, gdy wsiadałam do auta.
Droga minęła nawet szybko. Zdziwiłam się, że nie było korków, które często nawiedzały Manhattan w tych godzinach. Początkowo jechaliśmy przez Broadway, następnie wjechaliśmy w 8 Aleję, a potem wjechaliśmy w West Street. Wysiadłam na Thames Street i udałam się prosto do Battery.
Weszłam do rozświetlonego przez latarnie parku. O tej godzinie Battery zionęło pustką, w dzień przychodzili tu turyści oraz biznesmeni z pobliskich wieżowców, aby zapalić. Ja przychodziłam tutaj tylko raz w roku, właśnie 22 lipca. Na co dzień chodziłam do Central Parku. Jednak w nocy nie było tam tak bezpiecznie. Masa zboczeńców, meneli i bezdomnych. Oprócz tego turyści, których o każdej porze roku i dnia było tam dużo. 
Są naprawdę irytujący robią zdjęcia każdej najdrobniejszej rzeczy: krzaczkowi, drzewu, menelowi śpiącemu na ławce i nawet koszu na śmieci. Zachwycają się każdym, za przeproszeniem, gównem na ulicy, a nie widzą tych najpiękniejszych rzeczy, tych małych rzeczy czyniących Nowy York jedynym w sowim rodzaju, nie powtarzalnym miejscem. Nie są delikatni, nie starają się zrozumieć tego miasta. Nie umieją zobaczyć czegoś niesamowitego, po prostu widzą to co muszą. (muzyka)
Przysiadłam na ławce, z której mogłam oglądać morze nocą. Dzisiaj było dość spokojne. W oddali, za moimi plecami słychać było Nowy York, żyjący 24 godziny na dobę, nigdy nie śpiący, a zawsze "na nogach". Przede mną na Liberty Island świeciła się Zielona Pani, czyli Statua Wolności. Byłam na niej ze trzy razy, ale za każdym razem miałam inne odczucia. Na początku zdziwienie, strach i szczęście. Potem zażenowanie i melancholię, a ostatnim razem radość, po prostu radość. Było to po zerwaniu z Jason'em. Poszłam tam z Annabel i Vic, aby zapomnieć o nim. 
Z zamyślenia wyrwały mnie odgłosy kroków, ciche odgłosy stóp uderzających o kamienny chodnik. Zamarłam. Osoba zbliżała się w moją stronę, powoli, nigdzie się nie spiesząc. Nagle odgłosy ucichły. Popatrzyłam w stronę, z której dochodziły. Nie mogłam dokładnie zobaczyć jak wygląda osoba, która zatrzymała się przy barierkach, ponieważ latarnia nie oświetlała jej, a raczej jego (był to mężczyzna).
Już nie zajmując sobie głowy tym facetem zaczęłam grzebać w torebce, aby w efekcie wyciągnąć z niej moje i Louis'a zdjęcie, które oglądałam w domu. Przygryzłam wargę. Ech... To było zbyt zagmatwane.
Nie ja już tak nie mogę! Ja tego nie wytrzymuje! Jestem zbyt słaba!
Przecież nie da się cały czas żyć przeszłością. Na znak zapomnienia o Lou odłożyłam fotografie na ławkę, a następnie przeczesałam włosy palcami, głośno przy tym wzdychając. 
Ale czy tak naprawdę dobrze robię? 
Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie tego, że zerwie się taki wiatr, który porwie zdjęcie. Podjęłam desperacką próbę złapania tej pamiątki, ale ta próba o mało nie skończyła się moim upadkiem z ławki. Przerażona oglądałam lot fotografii. Z otwartą buzią patrzyłam na zdjęcie, które podchodziło do lądowania na ławce, którą zajął brunet. O w mordę! Nieznajomy popatrzył się na samolot, który wylądował, a następnie na mnie. Teraz mogłam ocenić jego wiek na jakieś 22-23 lata. Lekko się uśmiechnął, sięgnął po zdjęcie i potem wstał robiąc kilka kroków w moją stronę. Ja też powstałam i podeszłam do mężczyzny. 
- Ammm... - zaczął. Wydawało mi się, że skądś kojarzę ten ochrypły głos. Black myśl! - Ładne zdjęcie. - kontynuował brunet. - Mam podobne z moją dawną dziewczyną. Jest do Ciebie bardzo podobna. No bo to ty, no nie?  
Gdy mówił o tej dziewczynie usłyszałam tęsknotę i smutek w jego głosie. Był na serio przystojny! Wtedy popatrzył na mnie. Buzia otwarła mi się szeroko. Oczy powiększyły do ogromnych rozmiarów. O.Boże! Nie to nie może być on!
- Sam!? - przerwał tą niezręczną ciszę.  
- Louis!? - też nie ukrywałam zdziwienia. 
Teraz byłam pewna, że to Tommo. Tylko on mógł zwracać się do mnie "Sam". Nienawidziłam tego zdrobnienia, bo nie jestem przecież facetem. 
Wpadłam mu w jego otwarte ramiona. Łzy napłynęły mi do oczu. Wszystko działo się tak nagle. Pocałował mnie we włosy. Musze przyznać, że Lou urósł. Był o wiele wyższy niż 4 lata temu. 
- Nie płacz już. - usłyszałam szept. Słyszałam, że mu mówienie ze wzruszenia też nie przychodzi z łatwością. - Chodź, usiądźmy. 
Odsunął się o ode mnie i złapał moją dłoń. Przeszliśmy kilka kroków i usiedliśmy na ławce. Popatrzyłam się na Lou. Pocierał kciukiem o moją dłoń, aby następnie ją ucałować. 
- Louis, pamiętałeś o mnie?
- Zawsze. Nigdy nie mógł bym zapomnieć. Jesteś już na stałe zapisana. Tu i tu. - wskazał na serce i mózg. Uśmiechnęłam się, ale musiałam zapytać o jeszcze jedno.
- Czemu nie starałeś się ze mną skontaktować? 
Lou wyglądał jak na poparzonego. Był zdziwiony moi pytaniem.
- Teraz pewnie pomyślisz, że naprawdę zapomniałem i nie zależało mi na Tobie? - lekko pokiwałam głową. - Po prostu praca mi nie pozwalała na zakładanie Facebook'a czy Twitter'a. Z tego co się domyślam po przyjeździe do NY zmieniłaś numer?
- To nie zależało ode mnie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nadal nie mogłam opanować krzyku szczęścia, który zbierał się w moich płucach. - A gdzie pracujesz?
- W dużej londyńskiej korporacji. - jego głos stał się na chwilę jakiś taki chłodniejszy.
Po obgadaniu prawie wszystkich możliwych tematów, które siedziały nam obojgu w głowie. Bardzo się zmienił. Nie miał już grzywki założonej na bok, ale włosy ułożone miał w nieładzie. Powiedział, że to odróżnia go od innych facetów. Wszyscy mają brodę lub dłuższe włosy, a on nosi na głowie nieład artystyczny.Po patrzyłam jeszcze na jego stopy. Tradycyjnie bez skarpetek! Stary dobry Lou. Zauważyłam, że jego prawie cała prawa ręka była pokryta tatuażami. Był to jego, jak mówił taki "notatnik". Wyznał mi, że napis "Far Away" wytatuował z myślą o mnie. Byliśmy przecież tak daleko od siebie. Mi najbardziej podobał się jednak tatuaż gry w kółko i krzyżyk. Mówił mi też o próbie wystartowania w X Factor, ale niestety odpadł jednej z pierwszych rund. Potem pojechał do Londynu. Ja pochwaliłam się drugim rokiem studiów na Julliard. 
- Czy może zachcesz? - zaczął teatralnym tonem. - Odwiedzić mnie w mojej rezydencji w najbliższą środę?
- Z wielką chęcią. - uśmiechnęłam się, następnie wybuchliśmy nieopanowanym śmiechem. 
I tak po raz kolejny ścieżki Samanthy Black i Louis'a Tomlinson'a skrzyżowały się, ale na jak długo?

***
"Ponieważ nie chcę Cię stracić
Patrzę dokładnie na moją drugą połowę
 Puste miejsce w moim sercu
Jest teraz miejscem, którym się opiekujesz"
*** 

Witajcie!
Przepraszam za opóźnienie, ale wiecie koniec szkoły się zbliża i toczę jeszcze walkę o ostatnie oceny. O, jak mi to pięknie poetycko zabrzmiało! hehe... :)) I na dodatek rozdział miał być w weekend, ale mi się skasował. Ja jeszcze odrobinę Blogger'a nie czaję, ale na wszystko będzie czas. :) Przypominam o możliwości bycia informowanym na TT!!
Do napisania! :*