niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 7

GŁOSUJEMY W ANKIECIE OBOK!!!

***
Wszedłem do garażu i zapaliłem światło. Do dyspozycji miałem trzy samochody: Jeepa, którego właścicielem był kiedyś Zayn, BMW należące do mnie i Mercedes kupionego na spółkę z Liamem. Kiedyś było tu tyle osób, a teraz jestem tu tylko ja i to raz na jakiś czas. Dorośliśmy, zmieniliśmy się i poszliśmy własnymi ścieżkami. No może nie takimi innymi.
Jeep odpadł od razu, BMW na chwilę przyciągnęło moją uwagę, ale nie przekonało mnie na dłużej, w takim bądź razie wybrałem Mercedesa ze względu, że Sam jeszcze nim nie jechała. Kluczyki były w dawnej sypialni Liama w dolnej szufladzie komody. Poszedłem do pokoju i wyjąłem je z mebla. Na komodzie leżało zdjęcie naszej czwórki chyba z przed półtora roku. Tak, na pewno sprzed półtora roku, bo już czwórki. Wszyscy uśmiechamy się do aparatu. Wziąłem zdjęcie do ręki i zabrałem je do mojej sypialni. Wróciłem do samochodu i nacisnąłem przycisk na kluczykach. Zaświeciły się tylko światła, bo dźwięk był wyłączony. Zasiadłem na miejscu kierowcy. Lubiłem tę markę samochodów: dobre silniki, ładne wykonanie. Niemiecka klasa. Mercedes miał odsuwany dach, więc będzie to dość fajna jazda. Już wyobrażałem sobie włosy Sam powiewające na wietrze.
Uśmiechnąłem się. Ostatnio miałem tyle powodów by wykonywać ten gest i to tylko dzięki Samathcie.
Otworzyłem pilotem bramę garażową. Po włożeniu kluczyka do stacyjki i przekręceniu go silnik przyjaźnie zamruczał i wyjechałem przed dom. Nacisnąłem kolejny przycisk i zamknąłem garaż. Po jeszcze jednej takiej operacji znalazłem się na drodze pewien, że brama wjazdowa jest zamknięta, a cała willa bezpieczna. Jeszcze na podjeździe zapiąłem pasy.
Czekało mnie jakieś pół godziny jazdy przy niedużych korkach. Ze schowka po stronie pasażera wyjąłem moje czarne awiatory ze srebrnymi oprawkami. Wiatr przyjemnie chłodził moją twarz. Włączyłem radio. Wiadomości
Zatrzymano niebezpiecznego gangstera Jacka C. został nakryty na sprzedaży prawie 200 kg narkotyków różnego rodzaju. Środki miały zostać rozprowadzone. Oprócz tego Mafou zajmował się handlem niewolnikami w Afryce. Dorobił się na tym  kilkudziesięciu milionów dolarów. Grozi mu dożywocie.
Prychnąłem. Amerykanie się już niczego nie nauczą…
Dziennikarka podawała kolejne informacje: wypadek na autostradzie z wieloma osobami zabitymi, odnalezienie jakiejś dziewczynki, która zniknęła 10 lat temu, coś jeszcze na koniec o prezydencie i nielegalnych emigrantach.
W połowie drogi zastał mnie korek, bo jak by inaczej? Bębniłem palcami w kierownice czekając na jakikolwiek ruch samochodu przede mną.
Sam ostatnio miała jakiś smutek w głosie. Nie wiedziałem o co chodzi. Na dodatek powiedziała mi, że musi mi coś ważnego do powiedzenia. Aż się wzdrygnąłem na myśl o co może chodzić. Bałem się o nią co raz bardziej. Przypomniałem sobie to o czym nie chciała mi powiedzieć na Moście Brooklyńskim. Do dzisiaj zastanawiam się o co tak naprawdę chodziło. Najbardziej smuci mnie myśl, że ona się kiedyś przede mną zamknie i nie będzie to, to samo co teraz. Będzie udawać szczęście, radość i najgorsze, czyli miłość. Zacisnąłem mocniej usta.
Samochód przede mną ruszył powoli do przodu. Jechałem powoli za  nim. Po kwadransie droga rozluźniła się i mogłem mocniej wcisnąć pedał gazu. Szybko nadrobiłem stracony czas. Wyprzedzałem inne samochody, które jechały kilkanaście kilometrów na godzinę mniej. Zwolniłem dopiero, gdy wjechałem na Broadway. Szybkość zawsze pomagała mi się odstresować i oczyścić umysł, dlatego tak lubiłem jeździć do Liama pod LA. 
Czerwone, znowu czerwone światło spowalniało moją jazdę. Na kolejnych światłach zgadnijcie: czerwone! Czy to jakiś znak od tego co wszystko widzi i słyszy?
Trochę poirytowany dojechałem wreszcie pod budynek Julliardu, ale to była dopiero połowa sukcesu. Teraz musiałem znaleźć miejsce parkingowe co graniczyło z cudem. Skręciłem w boczną uliczkę i tu postanowiłem szukać miejsca, ale gdy dojechałem do jej końca i nic nie znalazłem zawróciłem przy wjeździe do prywatnego parkingu podziemnego. O! Jest! Cud boski! Niemożliwe, ja mam chyba zwidy, a jednak nie. Zatrzymałem się i włączyłem migacz, aby oznajmić innym użytkownikom ruchu, że chcę zająć to miejsce i, aby nikt mi go nie zajął. Ta osoba dostała by niezły opierdol ode mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem do siebie. Facet w Land Roverze nigdzie się nie spieszył. Zapiął pasy, coś poprawił na tylnym siedzeniu, ustawił lusterka boczne i w końcu włączył ten silnik. Wykonał kilka manewrów i włączył się do ruchu. Bez problemów zaparkowałem na tym miejscu. Wysiadłem z samochodu, zamknąłem go i jeszcze kupiłam bilecik, który włożyłem pod wycieraczkę Mercedesa.
Popatrzyłem się jeszcze na moje ubranie. Biała koszula z podwijanymi rękawami, czarne jeansy i czerwone vansy. Może być.
Przeszedłem przez przejście dla pieszych i znalazłem się pod szklanym budynkiem uczelni. Stanąłem przy jego wyjściu.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zacząłem sprawdzać plan rozgrywek w ligach europejskich piłki nożnej.
- Louis Tomlinson! – kto mnie tu może znać? Przecież to nie był głos Samanthy ani Annabel. – Ile to? Dwa lata już!
Powoli podniosłem głowę znad wyświetlacza i’Phona i schowałem urządzenie do kieszenie. Przede mną stał wysoki blondyn, ubrany w szarą koszulką, białe jeansy i niebiesko-czerwone Air Maxy Nike.
Twarz była mi nawet za bardzo znajoma. Jason Douglas.
- Nie powiesz nic?
- Nie mamy o czym rozmawiać. – odpowiedziałem wykorzystując lata nauki powstrzymywania okazywania uczuć przez wzrok i sposób mówienia.
- Gdy dowiedziałem się, że to ty zawróciłeś w głowie Samanthcie na początku chciało mi się śmiać. Skąd znasz takie uczucie jak miłość? A może wykorzystujesz ją do własnych planów. Przecież „cel uświęca środki”, dobrze powiedziałem?
- Douglas, znam to uczucie na pewno lepiej od ciebie.
Zaśmiał się patrząc na swoje buty.
- Zdajesz sobie sprawę, że to nie ładnie mówić po nazwisku?
Co raz bardziej miałem ochotę wpakować mu moją pięść w twarz, ale ten pomysł można uznać tylko za marzenie, które się nie spełni, bo w tym zawodzie najważniejsze jest opanowanie.
- A mówiłeś Samanthcie kilka ważnych wiadomości o sobie? Mam nadzieję, że tak, bo kłamstwo ma krótkie nogi, a prawda boli najbardziej – na jego twarz znów pokazał się te drwiący uśmiech. – Ja się tylko o ciebie troszczę.
- Wie tyle ile powinna.
- Styles też wiedział tyle ile powinien.
- Ale to był jego wybór.
- I wcale mu się nie dziwię.
Zaczynał mnie całkiem serio denerwował. Modliłem się, aby Sam już przyszła.
- A ty się chwaliłeś czym się zajmuje tatuś?
- Na pewno nie okłamywałem jej tak jak ty – kiwnął głową.
- I na pewno jej tak nie kochałeś, bo to ty nie jesteś zdolny do takich uczuć pełnych poświęceń.
Popatrzyłem się za niego. Sam właśnie wychodziła ze szkoły. (strój Samanthy) Gdy nas zobaczyła jej uśmiech zniknął z twarzy.
- Cześć Lou – pocałowała mnie w policzek. – Chodźmy już.
Starał się nie zwracać uwagi na Jasona.
- A mi cześć nie powiesz?
- Louis, chodźmy już – prosiła nadal nie zwracając uwagi na Douglasa, ale ja wiedziałem, że Jason nie powiedział jeszcze tego czego chciał powiedzieć.
- Zostaw ją w spokoju, a ja zostawię was.
- Hmm… My mamy policję – popukał kilka razy w czoło palcem i udał politowanie. – Kurwa, Louis, obudź się człowieku! To jest inny świat. Pokój jest kwestią wyboru. To jest inny świat, wszystko się zmieniło i jeszcze więcej się zmieni. Zrozum to…
- Nie bądź taki pewien. – Popatrzyłem mu prosto w oczy.
- Zawsze taka sama postawa – pokiwał głową i zwrócił się do dziewczyny: -  Samantho, lepiej należeć do kogoś kto zawsze będzie na szczycie niż do tego kto zawsze będzie z niego spadał.
Sam odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Przytrzymałem ją za nadgarstek, ale wyrwała go z mojego uścisku. Pierwszy raz się na niego popatrzyła.
- Nie należę do nikogo – zbliżyła się do niego jeszcze bardziej – Nigdy nie rozumiałeś miłości i teraz tym bardziej. Myślisz, że miłość to tylko łóżko i nic więcej. Miłość to jest głównie własna wola, a nie uległość.
- Zamknij się mała suko.
Nie mogłem tego tolerować. Stanąłem przed Sam odgradzając mu drogę do niej. Mierzyłem go zabójczym wzrokiem. Ręka Sam zacisnęła się na moim boku.
- Pamiętaj Tomlinson – to początek końca. – wyszeptał.
- Zależy czyj.
Tymi słowami pożegnaliśmy się i poszliśmy w inne kierunki.
- O… o co chodzi?
Nie miałem zamiaru rozmawiać z Sam na ten temat. Byłem zbyt wkurzony przez tą rozmowę, która  się rozegrała. Mogłem mieć przez nią wielkie problemy. Nie chodziło tu tylko o bezpieczeństwo moje czy innych. Douglas będzie chciał spróbować tego co dwa lata temu.
Wziąłem ją za rękę. Zerknęła na mnie domagając się wzrokiem odpowiedzi na jej pytanie.
- Wszystko jest dobrze – skłamałem. Prowokacja Jasona udała mu się w 100 procentach. Trzeba będzie o niej powiadomić Szefa i postawić wszystkich w stan gotowości, nie tylko tu, ale też na Starym Kontynencie. I właśnie o to chodziło Douglasowi – wywołać panikę.
Doszliśmy do samochodu.
- Daj torbę, włożę do bagażnika – powiedziałem lekko zniecierpliwionym głosem. Sam niepewnie podała mi torbę. Czy powiedziałem coś nie tak, znowu?
Otworzyłem bagażnik czarnego Mercedesa i wrzuciłem torbę do środka.
- Mój tata też ma Mercedesa. Świetne samochody.
- Też je lubię – powiedziałem i za chwilę dodałem: - Ogólnie niemieckie samochody są niezłe.
Otworzyłem drzwi, aby Samantha mogła usiąść na miejscu pasażera. Wsiadła bez słowa podziękowania. Zamknąłem drzwi.
- Pójdę jeszcze zapłacić do parkometru – pocałowałem ją w czoło. – A ty niegdzie nie uciekaj.
- No dobra – udała smutną minę.
Po krótkiej chwili wróciłem i usiadłem obok brunetki. Zapiąłem pasy. Dziewczyna zrobiła to samo.
- Uśmiechnij się stokrotko – pogłaskałem jej policzek. Pomimo mojej prośby nie zmieniła wyrazy twarzy.
- Jedźmy już.
Zrobiłem jak kazała.
Droga minęła nam w milczeniu. W mojej głowie biłem się z myślami. Co mam teraz zrobić? Jaki będzie kolejny jego krok? Jak odpowiedzieć? Jedna było pewne: Coś planuje, ale co? Ja pierdziele…
Co jakiś czas spoglądałem na moją dziewczynę. Siedziała sztywno w fotelu opierając prawą rękę na drzwiach. Na kolanach trzymała torebkę. Zagadka tego co teraz czuła znajdowała się w jej zielonych oczach, które niestety zakrywały czarne okulary przeciwsłoneczne. Założę się, że była zdenerwowana. Rozmowa z Jasonem nie należała do najprzyjemniejszych i pewnie po jej głowie błąkały się pytania o co chodzi z tymi groźbami. Ona przecież nic nie wie. I tak musi zostać. Ufam jej jak nikomu innemu, ale nie chcę jej narażać.
Gdy jestem z nią zapominam o całym bożym świecie. Liczy się tylko ona i nikt inny. Kocham ją i niestety nie mogę tego zmienić, nawet dla jej dobra. Zdaję sobie sprawę, że to zajście w parku i ogrodzie nie powinno mieć miejsca, ale gdy ją wtedy zobaczyłem nie obchodziło mnie nic, tylko ona. Powinniśmy się nie znać i zapomnieć, a ja nie mogłem. Ale ja ja kocham i robię, zrobię jej przez to krzywdę. Ona i tak myśli inaczej…
Po około trzydziestu minutach zaparkowałem w garażu. Oboje nie mieliśmy ochoty wychodzić, więc siedzieliśmy bez słowa w samochodzie. Odpiąłem pasy i czekałem na jakąś reakcje sam, która chyba nie zauważyła, że już przyjechaliśmy.
- To wychodzimy? – wreszcie się odezwała przełamując ciszę między nami.
- Jak chcesz – wzruszyłem ramionami.
Odpięła pasy, otworzyła drzwi i obeszła samochód. Przystanęła na chwilę i zerknęła na mnie nieznacznie podnosząc kąciki sowich ust. Ja odpowiedziałam jej tym samym. Podeszła do drzwi, przy których siedziałem i oparła się o nie oraz przesunęła swoje okulary na włosy.
- Czy ma pan wolne miejsca? – zapytała zadziornie.
- Dla pani zawsze.
 Otworzyłem drzwi, a ona usiadła mi na kolanach. Zdjęła mi okulary z oczu i odłożyła na siedzenie obok.
Jej czekoladowe oczy zdradzały wszystkie uczucia. Zaczynając na pożądaniu, kończąc na strachu. Były takie intrygujące.
Przysunęła się jeszcze bliżej i delikatnie posmakowała moich warg. Zrobiła tak jeszcze kilka razy. Też pocałowałem ją, ale oczywiście nie delikatnie tylko zachłannie. Jej dłoń powędrowała na mój kark przyciskając mnie jeszcze mocniej do niej. Mimowolnie zdjąłem z niej biały sweterek i zrzuciłem go na moje buty. Teraz moje dłonie badały każdy centymetr jej pleców, aż napotkały suwak od jej sukienki i pociągnęły go w dół. Jej sukienka opadła tylko do łakciów, niestety. Całowaliśmy się co raz bardziej namiętnie. Była taka piękna. Jedyna i tylko moja. Ktoś w mojej głowie krzyczał, abym tego nie robił, ale zignorowałem ten głos. Moje palce co raz częściej błądziły wokół zapięcia jej stanika. Zacząłem całować jej szyję. Pachniała perfumami Chanel N. 5. Nie mogłem jej się oprzeć.
Nagle odsunęła się ode mnie. Popatrzyłem zdziwiony na nią.
Z jej oczy płynęły łzy. Nawet jej nie spytałem. Boże… Znowu musiałem coś spieprzyć.
- Jesteś…?
- Nie, nie jestem, ale tu nie chodzi o to… - poprawiła ramiączka swojej sukienki i otarła łzy – Jason chciał mnie zgwałcić.
***
Nie pewna jego reakcji spuściłam głowę. Nie chciałam patrzyć na jego twarz w tym momencie.
- Rozwalę chuja, rozwalę – szeptał Louis z niedowierzaniem w głosie.
Może nie jest tak źle?
Objął mnie swoimi silnymi ramionami, ja położyłam mój podbródek na jego ramieniu. Głaskał dłonią moje plecy.
Z jednej strony nie wiedziałam czemu przerwałam nasze pocałunki. Przecież chciałam go, tak bardzo go pragnęłam przed chwilą, a teraz odrzucam go. Ale z drugiej strony czułam, że nie mogę. Pewnie Lou nie był zbyt zadowolony z obrotu sprawy.
Słyszałam, że po gwałcie osoby czują obawy przed dotykiem innych ludzi, ale on mi przecież nic mi nie zrobił. Jednak i tak się bałam. Czego? Może tego, że Lou okaże się Douglasem?
- Wezmę cię na górę – zdziwił mnie jego pomysł. Narzucił na mnie sweterek, który wcześniej zdjął. Lewą ręką przytrzymał moje nogi, a prawą oplótł wokół mojej talii. Nie wiem jak udało mu się wysiąść z samochodu nie tracąc równowagi ze mną na rękach. Gdy już stał lekko się zachwiał. Już myślałam, że się przewrócimy.
Zachichotałam i delikatnie go pocałowałam.
Bez upadku przebyliśmy schody prowadzące na górę. W salonie ułożył mnie na kanapie i przysiadł na jej krawędzi.
- Opowiedz mi, jak to się stało – wziął mnie za rękę.
Zaufaj mu…
Opowiedziałam mu o wydarzeniach z tamtego dnia. Wspomniałam o mojej samoobronie, ratunku An i spięcia na linii Liam-Annabel. Tommo słuchał w skupieniu, nie komentował. Po zakończeniu opowieści usiadłam na kanapie spuszczając stopy na drewnianą podłogę. Louis usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Będzie dobrze.
- Nie lubię, gdy ludzie mówią „będzie dobrze”, bo potem zawsze jest co raz gorzej – powiedziałam mu zgodnie z prawdą. We wszystkich filmach, w każdej książce, po tym, gdy pojawią się te dwa słowa wszystko się psuje. – O co chodziło, z tym o czym mówił Jason?
Ta rozmowa była dziwna. Mogłam z niej wywnioskować, że Louis i Douglas się kiedyś znali, ale dwa lata temu wydarzyło się coś co wszystko zmieniło.. A co oznaczały te tajemnicze zwroty „Mamy policję”, „Pokój jest kwestią wyboru” czy „To jest początek końca”? Jak wyjęte z jakiegoś pierwszego lepszego kryminału.
- Nie przejmuj się nim – odpowiedział. Nie wierzyłam mu, bo po tej rozmowie widać było, że był nieźle wkurzony.
- Nie wierzę ci – pokręciłam głową.
- Uwierz mi to dobrze zrobisz – poradził. Zrezygnowana wykrzywiłam usta w grymasie.
- Skąd się znacie?
- Dawne czasy. Poznaliśmy się 3 lata temu w Londynie. – Mówił. – Od początku nie pałaliśmy do siebie wielką sympatią.
- Co się stało dwa lata temu?
- To jakieś przesłuchanie?
- Muszę wiedzieć o czym rozmawialiście – nie ustępowałam. Muszę to wiedzieć.
- Po co ci to skarbku? Jakbym mógł to zamienił bym się z tobą. Ty byś dostała świadomość, a ja bym był szczęśliwym nieświadomym, ale nie zrobię ci tej krzywdy – dodał cicho.
Westchnęłam głośno. Dlaczego on jest taki przekonujący?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.

Wtuliłam głowę w jego tors, dzięki czemu mogłam słyszeć miarowe bicie jego serca. Zamknęłam oczy i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
***
Przetarłam oczy palcami. Gdzie ja jestem?
Leżałam wśród bardzo wysokiej trawy, patrząc na obłoczki powoli sunące po błękitnym niebie. Pogoda była jednym słowem – piękna.
Usiadłam, ale trawa i tak była wyższa ode mnie, więc stanęłam na równe nogi. Teraz mogłam zobaczyć, że leżałam na polanie. Otaczał ją gęsty, stary, bukowy las. Drzewa wyglądały jakby patrzyły się prosto na mnie, oczekując ruchu lub jakiejś reakcji. Wzdrygnęłam się.
Odwróciłam się w drugą stronę, aby zobaczyć też inną część polany. Stało tam samotne drzewo. Też był to buk, ale o wiele starszy od tych rosnących w lesie. Na jego gałęzi, nisko nad ziemią powieszona była drewniana huśtawka. Postąpiłam krok do przodu, ale od razu się cofnęłam, bo z trawy wyleciało stado kolorowych motyli. Odczekałam chwilę i znowu postąpiłam krok do przodu. Trawa sięgała mi powyżej kolan jednak stopniowo się zmniejszała, gdy szłam w kierunku huśtawki.
Usiadłam na prostokątnym kawałku ciemnego drewna, które powieszone było na zielonych pnączach, które pod wpływem tego, że zajęłam to miejsce rozkwitły w białe kwiaty. Odepchnęłam się od ziemi i zakołysałam się.
Gdybym teraz się odwróciła zobaczyłabym starszą panią wpatrującą się we mnie zza drzew rosnących na granicy polany.
Usłyszałam kroki. Ciekawość wygrała i powoli przekręciłam głowę. W kilkumetrowym odstępie ode mnie stała starsza kobieta. Jej głowę, oprócz blond falowanych włosów pomiędzy, którymi pojawiały się dość często siwe kosmyki, zdobił wianek z liści, a na sobie miała białą sukienkę zakrywającą stopy. W ręce trzymała wiklinowy koszyk z, tak mi się wydaje, ziołami.
- Nie bój się dziecko – powiedziała spokojnie. Gdy się do mnie zbliżała nie mogłam zobaczyć jej dokładnych kontur, ale tylko bliżej nieokreślone kształty.
- Kim jesteś? – odważyłam zadać jej to pytanie.
- Twoją babcią, matką twojego taty – nie zmieniła tonu głosu, nadal był spokojny i ciepły.
Dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę. Wstałam, bo tak wymagała kultura.
- Siedź drogie dziecko, nie ma potrzeby wstawać – machnęła ręką i z pnia drzewa zaczęły wyrastać gałęzie, które obok kobiety zaczęły splatać się w jakiś kształt. Po chwili uformowało się z nich krzesło. Patrzyłam się na to z niedowierzaniem. Kobieta usiadła na nowo stworzonym meblu. Też usiadłam, ale na huśtawce.
- Mam na imię Samantha – przestawiłam się nieznajomej, która mówiła, że jest moją babcią. – Moja babcia nie była czarodziejką, mieszkała w Australii.
- Samantho, wiem jak masz na imię – uśmiechnęła się ciepło. – To jest twój sen i to ty tworzysz świat. Ja jestem tylko elementem.
Jej głos był taki spokojny.
- A, właśnie… - przytaknęłam skruszona.
- Widzę, że jesteś ostatnio bardzo smutna. To co cię smuci, mnie też bardzo przejmuje.
- Babciu – pierwszy raz się do niej tak zwróciłam. – Nie mogę tak żyć. To jest zbyt trudne. Na dodatek to, że się pokłóciłam z Annabel. Dzisiaj o mało Louis i Jason się nie pobili. Nie wiedziałam co mam zrobić.
- Najlepiej idź do swojej przyjaciółki i przeproś ją. Wiem ile dawała ci siły, ale po tym co ci powiedziała ty też musisz ją wesprzeć. Ale pamiętaj trzeba dać jej czas, żeby się oswoiła. Nie wszystkie rzecz są takie na jakie wyglądają. Panna Bourne co raz częściej myśli o Liamie i wierz mi, że z ciężkim sercem odpowiedziała przecząco na jego propozycje spotkania – zmierzyła mnie swoim wzrokiem. – Raz nadarzyła się okazja by się spotkać i spotykamy się w takich przygnębiających okolicznościach.
Ona wraz z krzesłem przysunęła się w moją stronę i poprawiła włosy opadające na moje czoło.
- Cieszę się, że George ma taką córkę. Może być z niej dumny.
- Wcale nie, jestem za słaba na rzeczy, które mnie spotykają.
- Nie wolno ci tak mówić – na jej oczach pojawiły się okulary. Zaczęła mi się dokładnie przyglądać. – Oczy po Annie, włosy po synku. Nie mogę powiedzieć do kogo jesteś bardziej podobna. Wiem, że George nie zawsze sprawdza się w roli ojca.
- Babciu – spodobało mi się nazywanie jej tak. – Tata za dużo czasu spędza poza domem. Tym bardzie od kiedy wprowadziliśmy się do NY. Jeździ na te wszystkie podróże, a zapomina o mnie i mamie – wyżaliłam się.
- Nigdy o was nie zapomina. Mogę ci to przyrzec – wzięła mnie za rękę.
- A Louis?
- Louis, Louis, Louis – powtarzała zamyślona. – Cudowny chłopak. Kocha cię i jest gotowy na wszystko tylko dla tego byś była bezpieczna. Taką osobę spotyka się raz w życiu i z zasady zostaje się z nią na zawsze. Nie zmarnuj tej szansy, bo Louis bez ciebie to nie ten sam człowiek.
Pokiwałam głową.
- Babciu nie zostawiaj mnie samej.
- Jestem z tobą zawsze, chociaż mnie nie widzisz. Ja nie umarłam. Ludziom się wydaje, że gdy serce przestaje bić to człowiek też przestaje żyć. Ja nie umarłam ja tylko śpię, ale moja dusza zawsze jest blisko ciebie i nigdy o tobie nie zapomina. Wspieram cię, a teraz tego wsparcia potrzebujesz najwięcej. A jeszcze więcej będziesz potrzebować – zamilkła, przysunęłam moją głowę do swojej piersi. Pachniała lasem.
– Tylko nie rób żadnych głupot wnuczko. – Pogłaskała mnie po głowie…
***
Chociaż we wszystkich oknach tej nowojorskiej kamienicy zgasły światłą i wszyscy lokatorzy położyli się spać, aby jutro wypoczęci ruszyli do pracy w różnych częściach Manhattanu i Brooklynu, w jednym mieszkaniu, dokładniej w kuchni nadal paliła się mała lampka. Przy stole siedziało małżeństwo w średnim wieku rozmawiając na temat, prze który nawet nie myśleli o zmrużeniu oczu.
- Jesteś tego pewny? On znowu będzie chciał to zrobić? – spytała z niedowierzanie kobieta.
Mężczyzna znów poruszył się niespokojnie na krześle.
- Przecież jasno nam przekazali: była prowokacja z oczywistym przekazem. Ile razy mam powtarzać? – odparł mężczyzna.
- Co będzie chciał zrobić?
- Teraz walka toczy się o władzę i o pieniądze, bo aby mieć władzę trzeba ją czymś sprawować. Zgadza się? – mężczyzna znów popatrzył się na ekran telefonu, który co chwile wibrował powiadamiając go o nowych wiadomościach wysyłanych, oczywiście przez bezpieczną linię.
- Przecież podpisano umowę. Wygasa dopiero za 8 lat dopiero i do tego czasu powinniście się z nimi rozprawić, jak zakłada „Definicja Szczęścia”.
- Amerykanie mają to w genach. Zrobili to 70 lat temu teraz też to robią i nadal są na to ślepi.
- Czyli? – kobieta domagała się odpowiedzi. Wiedziała jak postępować z mężem, niektóre informacje trzeba z niego po prostu wyciągać, sam nie powie.
- Podpisywanie umów, które dadzą jakieś tam poczucie bezpieczeństwa, a nie stabilizacje. Gdyby nie chęć Wujka Sama* na rozwiązanie sprawy pokojowo dawno mielibyśmy spokój. Zajęlibyśmy się talibami i Al-Kaidą, a nie zawracali sobie głowy sytuacją tutaj. Teraz mamy okazję to rozwiązać do końca, bo działamy wspólnie, a nie wszystko zależy od Wujka Sama.. Teraz głos ma też John Bull*.
- Przecież dzięki tobie on ma głos.
 Ego mężczyzny zostało miło połechtane, ale nie dał tego po sobie poznać. Żona i tak zdawała sobie z tego sprawę.
- Jak duże być niebezpieczeństwo? – pytania kobiety były dość konkretne, tak jak ona w niektórych sprawach.
- W skali od jeden do dziesięć, daję osiem, bo dziewięć i dziesięć to otwarta wojna i bomba atomowa, a jak wiemy Douglas nie posiada rakiety z głowicą nuklearną. – Mężczyzna poszedł do salonu, w którym też zaświecił światło. Z kredensu wyjął dobrą polską wódkę „Pan Tadeusz”. Nie miał specjalnie wyrobionego zdania o tym kraju, ale jedno wiedział, władza była tam karykaturą władzy, a ludzie miel niesamowity potencjał, który się niestety marnował.
W tym czasie kobieta wyjęła z szafki małe kieliszki i zaniosła je na mały stolik w salonie. Mężczyzna nalał do kieliszków mocnego alkoholu i usiadł na kanapie, obok żony obejmując ją ramieniem.
- Czy Samantha jest zagrożona? – wypili pierwszą kolejkę. – Myślisz, że upicie się przed tak ważnym i ciężkim dniu w pracy jest dobrym rozwiązaniem?
- Na pewno nie, ale wódka podobno pomaga na problemy jak mawiają Polacy. Ale mam przecież mocną głowę – wypili po kolejnym kieliszku.
- Samantha może być w niebezpieczeństwie. Przeważa fakt, że chodziła z Jasonem.
- Czemu jej nie zabroniłeś? – zarzuciła kobieta.
- Jakbym to zrobił młody poskarżył by się ojcu, a ten by się wkurwił i wiesz co to znaczy, a Sam i tak mnie uważa za beznadziejnego ojca, więc jeszcze bardziej by  się zbuntowała. Najgorsze jest to, że chodzi teraz z Louisem, a Jason całym sercem go nienawidzi, ale widzę, że Louis zmienił się odkąd z nią chodzi. Tylko Zaynowi potrzeba takiej dziewczyny przy której zrozumie niektóre rzeczy, ważne w tym zawodzie.
- Boję się o nią.
- Louis się nią zajmie.
- Obiecaj.
- Obiecuje.
Przyłożył rękę do serca na znak przysięgi, a następnie pocałował swoją ukochaną.
 Jednak sam nie był pewien czy nawet starania Louisa i jego samego coś tu dadzą. Zbliża się decydująca rozgrywka, której walka na broń będzie tylko małym ułamkiem.

***

Skoro nie możesz powiedzieć prawdy ludziom,
na których najbardziej ci zależy,
w rezultacie samego siebie też okłamujesz.

***

*Wujek Sam – przezwisko nadane Stanom Zjednoczonym.
*John Bull – przezwisko nadane Wielkiej Brytanii.

***
Hej miśki!
Jeszcze tylko weekend i szkoła. Ehhh.... Takie życie, live is brutal. Trzymajcie za mnie kciuki, bo idę teraz do nowej szkoły. Trochę się stresuje, bo nowi ludzie, nowi nauczyciele, ale się przeżyje. (mam nadzieje)

A jak rozdział? Znowu Jason. Tak mi szkoda Lou, bo tak się chłopak napalił, a tu nic z tego. Samantha nadal załamana. A Annabel na razie milczy. Liam też zajęty pracą. 
A na końcu jeszcze się pojawiła ta para. Tata Sam i jej mama.

No to do napisania ;**

Rozdział 8 = 8 komentarzy (05.09.2014, jeśli spełnicie wymóg oczywiście)

5 komentarzy:

  1. Ja osobiście niezbyt przepadam za One Direction, ale nie mam nic do ludzi którzy ich kochają :3 Blog ogólnie świetny, tylko wygląd niezbyt przypadł mi do gustu, ale posty są super. Pozdrawiam:3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super
    @happily_20

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe co takiego ukrywa Louis przed Sam i skąd w ogóle Jason zna Lou....
    Zastanawiam się również co się stało z Harry'm.
    Sam miała piękny sen *o*
    Czekaj, czekaj. Co ojciec i matka Am knują? I kim do cholery oni są?! I kim jest dla nich Zayn? Ale się dzieje ;o
    Rozdział genialny! ;3
    Czekam na kolejny xx
    Pozdrawiam, @droowseex

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham 1D a przede wszystkim Lou i dzięki temu jeszcze bardziej kocham twój blog jest świetny pisz dalej i nie przerywaj xx
    @evsonik

    OdpowiedzUsuń