czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 6

"Czas leci szybko, gdy jesteś zakochany"
Kiedyś usłyszałam to mądre zdanie i teraz całkowicie się z nim zgadzam. Jeszcze dwa miesiące temu zrywałam z Jasonem i niedługo potem spotkałam Lou.
Od tego czasu każdy dzień spędzany z brunetem był jak z bajki. Motyle w moim brzuchu nie dawały mi wtedy spokoju. O tych dniach bez niego nie będę wspominać, bo są katorgą. Jason nie daje mi spokoju. Cały czas zawraca mi głowę tekstami typu: "Wiem co czujesz naprawdę..." czy "Jesteś dla mnie stworzona". Zdaję sobie sprawę z tego, że on chce mną zmanipulować i zmusić mnie do chodzenia z nim. Staram się być silna, ale długo ta moja postawa nie potrwa. Jak dla mnie to po prostu za dużo. Nigdy nie miałam problemów ze znalezieniem znajomych, ale teraz te osoby, które znam nawet 3 lata odwracają się ode mnie. Nie mówię o tym nikomu, bo rodzice będę mnie niańczyć, Annabel ma dużo własnych problemów, a gdy jestem z Lou chciałabym być tylko wesoła i zapominać o szkole i tych sprawach. Ale nie wiem czy udawanie szczęśliwej jest naprawdę dobre...
Annabel na razie nie spotkała jeszcze z Liamem, bo odrzuca wszystkie połączenia od niego (nawet na moich oczach), zastanawiając się głośno kto mógł dać mu jej numer. Posyła mi wtedy zabójcze spojrzenia. Wredna ja.
Tak sobie rozmyślałam idąc na zajęcia taneczne i słuchając piosenki Coldplay i Rihanny o tytule Princess of China. Ta piosenka zawsze wzbudzała u mnie tyle uczuć naraz. Między innymi niewytłumaczalną tęsknotę.
Weszłam na sale i wyjęłam słuchawki z uszu. Pani Drans tłumaczyła coś już kilku osobom zgromadzonym w kącie sali wokół nauczycielki. Podeszłam pod ścianę i zdjęłam z ramienia torbę. Zobaczyłam, że uczniowie już odeszli od pani Drans i stoi sama, podeszłam do niej.
- Czy mogłabym dzisiaj ćwiczyć z Tomem? Ellie jest chora, więc Tom będzie sam.
Pani Drans zawsze przestrzega zasad, dlatego też zdawałam sobie sprawę, że z moje prośby pójdą na nic. Ale zawsze w ciemnym tunelu pali się jakieś światełko nadziei.
Kobieto podniosła głowę znad zeszytu, który trzymała i wolno powiedziała:
- Ale wtedy Jason będzie sam. Nie uważasz, że to nie fair?
A to co on mi robi jest fair?
- Ale proszę pani...
Pani D. jest osobą, która lubi mieć wszystko poukładane i zawsze sama dobiera nas w pary. Uznała, że ja i Jason mamy podobny temperament i dobrze będziemy się razem spisywać.
Pozostaje mi tylko pogratulować inteligencji tej pani. 
Znów popatrzyła się na mnie wymownym wzrokiem. Westchnęłam jakbym była Atlasem trzymającym ziemię na swoich ramionach i odeszłam.
Koło mojej torby zastałam Annabel.
- Znowu odmowa i znowu Jason?
Pokiwałam głową.
- Nie martw się. Kiedyś się zgodzi.
- Kiedyś...
An poklepała mnie po ramieniu i napiła się łyk wody ze swojej butelki.
Do sali wszedł Jason i spółka. Przeszedł blisko mnie i uderzył mnie w tyłek. Pisnęłam. O wiele bardziej wolę jak robi to Louis. Pani Drans zgromiła go wzrokiem. Widać było, że za bardzo się tym nie przejął 
- Podejdźćie do swojego partnera lub partnerki.
Niechętnie podeszłam do Jasona szczęrzocego się do mnie. Z wielką chęcią walnęłabym go z liścia. Wtedy by się tak nie uśmiechał.
Świetny pomysł! Trzeba go będzie kiedyś zrealizować.
Zaczęliśmy tańczyć. Wolę tego nie opisywać, bo naprawdę dla nie było to nic przyjemnego. Starałam się skupić na co raz to nowszych uwagach nauczycielki. Jednak ten dupek trzymający mnie za ręce nie dawał mi spokoju. Próbowałam sobie wyobrazić, że tańczę z Lou, ale ten pomysł od razu był skazany na porażkę. Najgorszy był koniec układu. Gdy już dziewczyna i chłopak staną naprzeciwko, mieli stykać się ciałami i patrzyć sobie prosto w oczy, a twarz być w małym odstępie od twarzy drugiej osoby. Pani Drans opisywała tą scenę jako pełną miłości. "Musicie wyobrazić sobie, że osoba, którą kochasz już nigdy nie będzie twoja i nigdy jej nie zobaczysz". Cytuje panią Drans. Bardzo bym chciała nigdy nie zobaczyć Jasona. Było by to genialne!
Jason trzymał twarz bliżej niż normalnie i szeptał.
- Gdybyśmy byli sami. Ach... - nic nie odpowiedziałam na jego słowa.
Dupek, dupek, dupek.
***
W szatni zostałam tylko ja. Nie miałam ochoty wracać z dziewczynami. Chciałam zostać sama.
- Puk, puk - ktoś stał za drzwiami. To był Jason. Toalety były właśnie za drzwiami i nie dało się nigdzie schować. Jestem za wysoka, aby schować się do szafki, więc przygotowałam się na samoobrone. Założyłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę tych drzwi.
- A gdzie ty się wybierasz? - drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Jason. Gdyby nie był takim debilem i ja nie byłam w związku z Lou uznała bym, że jest nawet przystojny.
Tak uważałaś jeszcze jakieś trzy miesiące temu...
- Do domu.
- Musimy porozmawiać. - przybliżył się, przez co ja musiałam cofnąć się w głąb szatni. - Usiądź.
Szatnia podzielona była na dwie części przez ławkę. On wszedł w jedną. Wykorzystałam moment i przeskoczyłam przez ławkę i pobiegłam w stronę drzwi. Jednak był szybszy. Zamknął drzwi przed moim nosem.
- Nie tędy droga - zsunął torbę z mojego ramienia i przyparł mnie do szafek. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie próbowałam nawet krzyczeć czy się wyrywać. Jego usta musnęły moje. I tak jeszcze kilka razy. Uspokoiłam się odrobinę, bo na razie robił tylko to. W mojej głowie zaczął układać się już plan.
Na chwilę złagodził swój uścisk.
- Teraz się pobawimy. - Wyszeptał wprost w moje usta. Wiedziałam, że coś powie, bo jego ego na to by nie pozwoliło, aby nic nie powiedział. 
W jednej sekundzie odepchnęłam go od siebie i uderzyłam go z całej siły w twarz. Zasyczał z bólu zaskoczony. Rzuciłam się do drzwi i zaczęłam wrzeszczeć na całe gardło: "Pomocy!". On znowu okazał się szybszy i zagrodził mi drogę do wolności.
- Tak łatwo nie będzie - warknął, złapał mnie za nadgarstek i popchnął pod szafki. Uderzyłam mocno w metal przez co krzyknęłam z bólu. Zostałam lekko zamroczona.
Zbliżał się powoli. Złość płonęła w jego oczach. Jego tors poruszał się pod wpływem głębokiego, ale urywanego oddechu.
Nie mam już szans. Jego zmysły działały na najwyższych obrotach i nie było szans na kolejną taką akcję. Wbił się w moje usta. Byłam załamana, ale znów w mojej głowie zapłonął płomień nadziei. Gdy włożył swoje dłonie pod moją koszulkę jeszcze raz go walnęłam w twarz dodając uderzenie w nogę. O mało przez to nie upadł.
Tak blisko...
Wskoczyłam na ławkę, ale on złapał mnie za kostkę i poleciałam na na drewno. Podparłam się rękami dzięki czemu nie uderzyłam w nią prosto w twarz. Udało mi się wyrwać z jego uścisku moją kostkę, ale on wtedy już stał i pociągnął mnie za włosy. Myślałam, że za chwilę umrę.
- Usiądź. - Rozkazał. 
Zbolała, usiadłam okrakiem na ławce. On zasiadł na przeciwko mnie. 
Wyglądał strasznie. Miał śliwę pod okiem, krew lała mu się z wargi. Włosy sterczały w każdym kierunku.
Ze mną nie było lepiej. Krew płynęła mi z nosa, a makijaż rozpłynął się pod wpływem łez.  
I pomyśleć, że to wszystko w takiej szacownej szkole...
Nie próbowałam już nic robić. Nie krzyczałam, nie biłam go. Czekałam.
Przed oczami stanęła mi moja mama mówiąca "Nigdy się nie poddawaj", gdy byłyśmy w parku rozrywki i miałam ostatnią szansę na zbicie wszystkich kubeczków piłką, aby dostać miśka. Wtedy wykorzystałam tą radę i zbiłam te kubeczki wygrywając miśka, który od tamtej pory był moim najlepszym przyjacielem. Od czasów liceum nasza przyjaźń trochę podupadła, ale w moim nowojorskim pokoju siedzi na półce wśród moich ulubionych książek.
Ujął moją brodę w swoją dłoń i pociągnął nią tak, abym patrzyła w jego oczy.
- Nigdy więcej. Rozumiesz!? - wrzasnął. - Pytam cię o coś!?       
Uderzył mnie w twarz. Policzek zapiekł mnie niemiłosiernie. Łzy spłynęły po moich policzkach brudnych już od tuszu do rzęs.
- Nigdy tego więcej nie próbuj! - wpadł w furię.
W jednej sekundzie przez drzwi do szatni wpadła Annabel z drewnianym kijem. Za nim Jason zorientował się, że mamy gościa, An uderzyła go kijem w plecy, a przez to także w ramię. Mocno zamroczony opadł na mnie, ale w porę się zorientowałam i odsunęłam od niego.
- Chodź! - rozkazała głosem nie znoszącym przeciwu. - Za nim odzyska przytomność!                      
Wstałam. Zakręciło mi się w głowie.
Co ona tu robi?
Wzięłam torbę na ramię. Przytłoczył  mnie jej ciężar. Zerknęłam na niego.
- Chyba go nie zabiłaś? - An zrobiła nie jednoznaczną minę. - Tak?
- Zależy jak na to patrzysz.
Ruszyłam za nią. Minęłyśmy toalety i wybiegłyśmy na korytarz.
Z szatni dobiegł potworny krzyk Jasona.
- Niedźwiedź wychodzi z jaskini - An skomentowała ten okrzyk pełen bólu. - Komu w drogę temu czas!
Annabel puściła się biegiem przez, na szczęście, pusty korytarz. Biegłam za nią w małym odstępie, bo byłam trochę wycieńczona tą sytuacją. W biegu popatrzyłam za ramię. Jason nas ścigał.
- W lewo! - padła komenda z jej ust.
Zrobiłam jak kazała.
Gdy skręciłyśmy, poczułam jak ciągnie mnie za rękę. Wpadłam do jakiegoś małego, ciemnego i ciasnego pomieszczenia. Wylądowałam na kolanach i szybko obróciłam się w stronę drzwi. An siedziała przy prostokątnym okienku wyglądając na korytarz. Ktoś przebiegł obok drzwi. Założę się, że był to Jason.
 - Okey - Annabel zapaliła światło i usiadła na przeciwko mnie. - Niebezpieczeństwo minęło.
- Dzięki wielkie.
Nie mogłam nic więcej powiedzieć. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. Przytuliłam się do blondynki.
- Wyglądasz okropnie.
- Ty wiesz jak podnieść na duchu.
An wyciągnęła ze swojej torebki husteczki higieniczne, puder i waciki. Dodam, że siedziałyśmy w skrytce na szczotki, mopy itp.
- Jak się dowiedziałaś, że tam jestem? - zapytałam w czasie, gdy An ścierała mokrą husteczką ze mnie resztki makijażu.
- Czekałam jak wyjdziesz z szatni. Myślałam, że może poimprezujemy dzisiaj. Dawno tego nie robiłyśmy. Chciałam jeszcze zadzwonić po Vic i Courtney czy on też się na to piszą... boże to się nie chce zetrzeć, czego ty używasz?  - przerwała na moment, ale chwilę potem znowu kontynuowała. - Wracając do tematu, to wtedy, gdy siedziałam przed szatnią to zauważyłam Jasona wchodzącego do szatni. Od razu mi się to nie spodobało, ale gdy na dodatek usłyszałam twój krzyk to wiedziałam, że to coś poważnego. Pobiegłam do sali baletowej, dobrze, że była otwarta, bo nie wiem co by się wtedy działo. Z szafy wzięłam ten kij co używają baletnice do prostowania swojego kręgosłupa i wróciłam. No, a potem to sama wiesz.   
- A czemu nie zostałaś ze mną?
- Dzisiaj prosiłaś mnie o to, abym na ciebie nie czekała, bo sobie sama pójdziesz. I miałaś dzisiaj ogólnie taki nie najlepszy humor. Więc wpadłam na pomysł, by zaczekać jak już się spokojnie przebierzesz w samotności i wyjdziesz. Wtedy miałam ci przedstawić mój plan na dzisiejszy wieczór. 
- Jeszcze raz wielkie dzięki.
- Zdziwiłam się, że gdy ja przyszłam jeszcze tego nie zrobił. Świetnie sobie dawałaś radę. Widziałaś jak mu krew płynęła? - pokiwałam głową. Teraz usiadła za mną by rozczesać mi włosy swoją szczotką. Ona chyba w torebce nosi całą toaletkę? - Co ty mu zrobiłaś?
Opowiedziałam jej te wydarzenia, których nie widziała, ze wszystkimi szczegółami. 
- Miałam wielkie szczęście - zakończyłam historię.
Siedząc bezpiecznie w skrytce, wspólnie postanowiłyśmy, żeby zachować bezpieczeństwo nie będziemy się rozdzielać. Blondyn może chcieć się zemścić nie tylko na mnie, ale też na Annabel. An poradziła mi też, abym powiedziała o tym Lou.
- Jeśli będzie się spotykać to tylko przed szkołą. Nigdzie dalej. - blondynka miała dużo racji.
W końcu zostałam doprowadzona do porządku przez niebieskooką. Wyszłyśmy ze skrytki i przeszłyśmy do wyjścia. Nie spotkałyśmy Jasona. Zhańbiony się ulotnił.
Wolałam nawet nie myśleć co by się stało, gdyby nie zamiłowanie do imprez mojej przyjaciółki.
Nawet nie waż się o tym myśleć...
Nie sądziłam, że Jason może się do tego posunąć. Nie wyglądał na, aż tak  zdesperowanego.
Zmierzałyśmy do domu Annabel, aby spotkać tam Vic i pewnie też Courtney, która przesiaduje tam godzinami oraz wdrożyć wcześniejszy plan w życie. Ustaliłyśmy, że o incydencie z Jasonem będą wiedzieć tylko cztery osoby: Jason oczywiście (nikomu przecież nie powie o nieudanej próbie), ja, Annabel i Louis. Nikt inny nie powinien wiedzieć.
- Ykhm - ktoś chrząknął za naszymi plecami.
Odwróciłyśmy się przestraszone.
- Cześć.      
Liam stał za nami w idealnie skrojonym garniturze i ze skórzaną torbą w ręce.
- Hej Li! - zatrzymałam się choć An błagała mnie wzrokiem, aby iść dalej. - Co cię sprowadza do NY?
- Sprawy biznesowe.
Pokiwałam głową.
- Witaj Annabel - podał jej rękę ona z ociąganiem podała mu swoją, a on pocałował ją. - Nie odbierasz telefonu ostatnio, coś się stało?
- Nic co musisz wiedzieć. - An była oziębła do szpiku kości.
- Telefon działa jak należy. - Poprawiłam ją.
- Nie wiem czy może masz czas spotkać za tydzień w środę ok. 17 w "One More Day"?
Łoł, do "One more day"!? Jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji w NYC. 
Annebel zgódź się, zgódź. Masz jedną szansę na sto!
- Niestety mam już inne plany - Liamowi i mnie zrzedła mina. - Dziękuję za zaproszenie.
- Jeśli zmienią się twoje plany będę czekać na telefon od ciebie.
Szatyn dalej nie tracił rezonu.
- Twoje starania pójdą na nic, bo plany na pewno się nie zmienią. 
Jej wzrok był chłodny. 
- Rozumiem - kiwnął głową. - Życzę wam miłego dnia i tego, aby te plany się zmieniły.   
Skinął głową na pożegnanie, zniesmaczony podszedł do krawędzi ulicy i przywołał taksówkę.
Gdy już taksówka z nim jako pasażerem znikła nam z pola widzenie poszłyśmy dalej.
- Jak możesz być taka zimna? - nie mogłam zachować dla siebie rozczarowania spowodowanego rozmową Liama i Annabel. - Jest to jeden z niewielu facetów, którzy nie patrzą na ciebie pod kątem wielkości twojego tyłka, tylko tego jaka jesteś. Nie rozumiesz?
Annebel była nie wzruszona moim słowami.
- Rozumiem. Po prostu chyba może nie być w moim typie, tak?
Nie wierzyłam jej.
- Tak, ale wcale nie wyglądasz na taką, której on się nie podoba. Może nie znamy się jakoś strasznie długo, ale tak łatwo mnie nie oszukasz.
- Jak mogłabym ciebie oszukiwać jeśli jesteś moją najlepszą przyjaciółką. A przynajmniej... - łapałam się ostatnich desek ratunku. - Nie chcesz go wypróbować?
- Też się nad tym zastanawiałam, ale przez ten czas, kiedy ty i Louis będziecie razem, na pewno nie jeden raz spotkam się z Liamem. I świadomość, że kiedyś robiliśmy to, będziecie dla mnie przybijająca. Robię to dla swojego własnego spokoju.
- Tak!? - nie ukryłam oburzenia.
- Am. - Mówiła spokojniej chcąc mnie udobruchać. - Uszanuj moją decyzję.
Nienawidziłam, gdy mówiła do mnie takim tonem jak do dziecka.
- Nie mogę jej uszanować! - wybuchnęłam. - Sama robisz sobie krzywdę przez taką, a nie inną decyzję. Masz szansę na miłość, prawdziwe szczęście, a ty wybierasz nic z tych rzeczy? 
Annabel powoli traciła kontrolę nad sobą. - Samantho, to jest moja decyzja i jej nie zmienisz. - Kładła nacisk na każde słowo.  - Może nie zmienię, ale otworzę twoje oczy - teraz słuchałam słów mojej mamy. "Nigdy się nie poddawaj".
- Nie rozumiesz co mówisz.
- Jestem tego całkowicie świadoma  przeciwieństwie do ciebie, An.
Zapadła cisza. W powietrzu czuć było napięcie między nami.
- Po chwili namysłu, podjęłam decyzję, że jako moja najlepsza przyjaciółka możesz poznać prawdę. - Wzięła głęboki wdech. - Wiesz jakie miałam dzieciństwo. Nie był to czas beztroskich zabaw. Rodzice nie mieli dla mnie czasu. Mówiąc wprost nie kochali mnie. I można powiedzieć, coś przeszło na mnie tylko, że ja, ja boję się... - jeszcze raz głęboko wciągnęła powietrze. - zakochać. Ty kochałaś. Może nie zawsze z wzajemnością, ale kochałaś i nie bałaś się. Boję się, że ktoś mnie zrani. Gdy żyje tak jak żyje wyznaje zasadę było minęło i nie żałuję i z... uśmiechem patrzę na kolejny dzień. Jednak jeślibym się zakochała i ta druga osoba by mnie zostawiła lub zdradziła to było by to dla mnie zbyt ciężkie. Nie mów nic. - Otwarłam usta, ale od razu je zamknęłam. - Ale jak mam tą osobę na jedną noc to ja ją zostawiam, a nie ona mnie.       
- Przecież ty też możesz zostawić tą drugą osobę. Na tym polegają związki.
- Tu chodzi o coś czego nie zrozumiesz, bo ja sama nawet nie umiem tego wytłumaczyć słowami. To siedzi za głęboko we mnie. - Annabel posłała mi smutny uśmiech i dodała: - To chyba tyle. Odechciało mi się imprezować. Idę do domu i ty idź też lepiej do swojego.
Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Nie chciałam by to obróciło się w taką paranoję.
     
***
Nie żałuj umarłych, żałuj żywych, 
a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości.
*** 
Hej!
Kolejny rozdzialik za nami! Teraz już nie będzie tyle romantycznego miodku co wcześniej, o nie... 
I wreszcie dowiedzieliście się prawdy o An. I jak, zaskoczeni? 

Mam wielką prośbę do osób, które maja TT i komentują: PODPISUJCIE SIĘ! Będę mogła Wam wysłać podziękowanie na Twitterze lub coś takiego i powiadomić o następnym rozdziale. 

W zakładce "Bohaterowie" pojawiło się zdjęcie taty Samanthy. Gra go najlepszy agent 007 ever według mnie. :D  

Do napisania :*

Rozdział 7 = 6 komentarzy (29.08.2014, jeśli spełnicie wymóg oczywiście)

7 komentarzy:

  1. Świetne :)) Nie żałuję że spędzam tutaj czas :) Next...♥

    OdpowiedzUsuń
  2. JASON TY SKURWIELU!
    Twój blog jak zawsze mnie momentalnie zachwyca! ♥♥
    An, o Jezu...
    Wcześniej za nią nie przepadałam, ale teraz wiem, że jest fantastyczną osobą! ♥
    Czekam na następny rozdział ^^
    @WeCanCauseSmile
    http://yesterday-fanfiction-louis-tomlinson.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. nie będę sie rozpisywać o tym ze świetnie piszesz, masz talent i potrafisz pisać. mam do ciebie jedno słowo które mam nadzieje że wystarczy. ZAJEBISTE Pozdrawiam @evsonik xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział - świetny ♥ Czekam na nn ♥
    Zostałaś nominowana do Liebster Blogger Award. Gratulacje kochanie! ♥
    Więcej informacji na >>>>> http://city-of-dream-harry-styles-ff.blogspot.com/2014/08/liebster-blogger-award.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Awww super.
    Czekam nn.
    @happily_20

    OdpowiedzUsuń