PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE :((
***
Ciemność. Ciemność.
Ciemność powoli rozpraszana przez dzienne światło, które nie wierzyłam, że jeszcze zobaczę.
Powoli otwierałam powieki. Przymknęłam je jeszcze, bo światło za mocno dawało mi po oczach. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam je. Promienie słońca raziły moje oczy. Zamknęłam je jeszcze na moment, by już za chwilę otworzyć oczy na pełną szerokość. Słońce nie dawało mi się tak bardzo we znaki jak wcześniej, ale promienie odrobinę raziły moje brązowe oczy.
Podciągnęłam się na łokciach i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam na dużym łóżku przykrytym idealnie białą kołdrą.
Pokój był średniej wielkości. Wszystko było w nim miało kolor śniegu. Ściany i ustawione pod nimi komoda, szafa, toaletka. Białe były również zasłonki w oknach i same okna też, kryształowy żyrandol i dywan na jasno brązowej, drewnianej podłodze. Wyróżniały się jedynie róże umieszczone w trzech metalowych wazonach w stylu vintage stojące kolejno, na toaletce i parapetach obydwu okien przez, które wpadały promienie słoneczne.
***
Ciemność. Ciemność.
Ciemność powoli rozpraszana przez dzienne światło, które nie wierzyłam, że jeszcze zobaczę.
Powoli otwierałam powieki. Przymknęłam je jeszcze, bo światło za mocno dawało mi po oczach. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam je. Promienie słońca raziły moje oczy. Zamknęłam je jeszcze na moment, by już za chwilę otworzyć oczy na pełną szerokość. Słońce nie dawało mi się tak bardzo we znaki jak wcześniej, ale promienie odrobinę raziły moje brązowe oczy.
Podciągnęłam się na łokciach i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam na dużym łóżku przykrytym idealnie białą kołdrą.
Pokój był średniej wielkości. Wszystko było w nim miało kolor śniegu. Ściany i ustawione pod nimi komoda, szafa, toaletka. Białe były również zasłonki w oknach i same okna też, kryształowy żyrandol i dywan na jasno brązowej, drewnianej podłodze. Wyróżniały się jedynie róże umieszczone w trzech metalowych wazonach w stylu vintage stojące kolejno, na toaletce i parapetach obydwu okien przez, które wpadały promienie słoneczne.
Nie byłam pewna gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Nie byłam w domu, nie byłam u Lou, nie byłam też u Annabel. To gdzie ja w końcu jestem?
Usiadłam na łóżku, przez co materac delikatnie się ugiął. Podrapałam się za głową i wyprostowałam ręce nad głową. Teraz dopiero zwróciłam uwagę na moje ubranie. Miałam na sobie białą piżamę w postaci sukienki jak z filmów kostiumowych mówiących o wieku XIX. Sprawdziłam co mam pod spodem. Odetchnęłam z ulgą, bo była tam bielizna. Spuściłam nogi na podłogę, a raczej na przykrywający ją dywan.
Podeszłam do drzwi na przeciwko łóżka i nacisnęłam klamkę z nadzieją, że może za tymi drzwiami będzie się kryć odpowiedź na pytanie gdzie się obecnie znajduje. Niestety drzwi nie ustąpiły. Nie spodobało mi się to, że jestem zamknięta w tym pokoju. Nawet wydało mi się to dość podejrzane.
Sprawdziłam czy drugie drzwi po prawej stronie łóżka zachowają się tak samo jak poprzednie. Te na szczęście otworzyły się na szczęście bez większych problemów.
Zapaliłam światło i weszłam do pomieszczenia. Zobaczyłam, że stoję na zimnych kafelkach w łazience. Była nie za duża, ale w sam raz, aby zmieścić w niej prysznic, kibelek, umywalkę, szafkę i krzesło. Moją uwagę przykuło krzesło stojące obok umywalki. Przez jego oparcie przewieszone były dwa białe ręczniki, jeden duży drugi mały. Na siedzeniu złożone w kostkę leżały ubrania. W ich skład wchodziły, czarne jeansy rozmiar M, czarna bluza z niebieskim napisem Brooklyn też rozmiar M oraz czysta bielizna także w moim rozmiarze. Ktoś musiał się mnie spodziewać. Przy krześle stała para jasno niebieskich Conversów o numerze 6, czyli moim. To było dziwne.
Zerknęłam na moje odbicie w lustrze i o mało nie odskoczyłam od niego ze strachu. Podkrążone oczy, tłuste włosy i co najgorsze zapdnięte policzki. Wyglądałam na co najmniej 20 lat starszą. Odsunęłam się ode lustra. Popatrzyłam się na prysznic. Przy brodziku leżał szampon i żel pod prysznic. Już wiedziałam co teraz zrobię. Zamknęłam drzwi na klucz. Zrzuciłam ubranie i weszłam pod prysznic. Włączyłam ciepłą wodę.
Po kilku minutach wyszłam spod prysznica. Wytarłam moje ciało dużym ręcznikiem i nałożyłam na siebie czyste ubrania. Na głowie zawiązałam turban i postanowiłam poszukać w szafce suszarki i szcztoki. Bez problemu je znalazłam obok pasty do zębów, nie rozpakowanej jeszcze szczoteczki do zębów i zestawu do makijażu. Ja mam tu zostać na dłużej? Rozczesałam włosy, a następnie zaczęłam je suszyć.
Po około 20 minutach wyszłam z łazienki. Na toaletce czekała na mnie niespodzianka w formie śniadania. Składało się ono z kanapek z ciemnego chleba, sałaty, pomidora i żółtego sera, soku pomarańczowego i croissanta. Usiadłam na taborecie przy toaletce i zabrałam się za konsumpcję. Najpierw spróbowałam soku pomarańczowego. Potem zjadłam kanapkę, która okazała się przepyszna.
Brałam właśnie kolejny kęs drugiej kanapki, gdy usłyszałam jakieś chrobotanie w drzwiach. Odwróciłam się w tamtą stronę, aby zobaczyć kto wszedł do środka. Pod wpływem impulsu momentalnie wstałam, przewracając taboret, na którym siedziałam i cofnęłam się w głąb pokoju. Popatrzyłam się na niego. Jak mógł mi to zrobić?
- Nie ma powodu do obaw - powiedział niewzruszony moim zachowaniem. - Widzę, że pamiętałem twoje wymiary.
- Nie wierzę...
- Najwyższa pora zderzyć się z rzeczywistością - stwierdził.
Zrobił krok w moją stronę. Ja też ruszyłam w tył. Byłam i tak na przegranej pozycji, ponieważ za niedługo dotknę ściany, a wtedy on podejdzie do mnie.
- Nie myśl, że gra toczy się tylko o ciebie, chociaż dla mnie liczysz się tylko ty i cudowna jest świadomość tego, że jesteś tutaj tylko dla mnie.
Zrobiłam kilka kroków w tył, a on podażył za mną. Rękami już dotykałam ściany. Oparłam się plecami o nią.
- Taka samotna, opuszczona, okłamywana, nieświadoma...
Chłopak stanął na przeciwko mnie. Nie przyparł mnie od razu do ściany, jak zakładałam wcześniej, tylko oparł swoją dłoń na ścianie, tuż nad moją głową.
- No Samantha - wyszczerzył zęby. - Uśmiechnij się. Tutaj nikt nie będzie ciebie okłamywał.
- Prawdy też mi tu nikt nie powie.
Od razu opuściłam głowę na myśl o jego reakcji na moje słowa. Nie uderzył mnie, tylko mocno przycisnął mnie do białej ściany, swoim wysportowanym ciałem.
- Am... Popatrz się na mnie.
Nie zrobiłam żadnego ruchu. Przygryzłam wargę.
- Popatrz na mnie - rozkazał zniecierpliwiony moją postawą. - To tak mam to rozumieć?
Złapał palcami mój podbródek i pociągnął go tak, aby moje oczy patrzyły się wprost w jego tęczówki. Jego twarz nie zmieniła się dużo od czasu, gdy z nim chodziłam. Była nadal pociągła z podkreślonymi kościami policzkowymi, z długim, ale nie za dużym nosem oraz z tymi zielonymi, okrągłymi oczami oprawionymi jasno brązowymi brwiami.
Zrezygnowałam. Nie było sensu tego ciągnąć. Moje ciało ogarnęło odrętwienie.
Jason pocałował kącik moich ust. Potem zaczął schodzić pocałunkami w dół mojej szyi rozkoszując się każdym muśnięciem mojej skóry. Moje policzki stały się mokre od łez, które spływały po nich bezgłośnie.
Poczułam ukłucie na mojej szyi. Jason zrobił mi malinke, a obok niej następną. Zamknęłam oczy i... No właśnie i co?
- To była czysta przyjemność, chociaż nie ukrywam, że chciałem o wiele więcej. - podniósł moją rękę do swoich ust i delikatnie ją ucałował, gdy już przestał składać pocałunki na mojej szyi. - Za chwile powinna tu przyjść osoba, która pod moją nieobecność będzie się tobą tutaj zajmować. Tylko z nią będziesz mogła opuszczać ten pokój i ona będzie dbała o twoje bezpieczeństwo. Pamiętaj, jeśli dowiem się o czymś czego nie będę chciał usłyszeć pożałujesz.
Ostatnie zdanie wręcz wysyczał do mojego ucha.
- I jeszcze... - jego słowa przerwało pukanie do drzwi. Pewnie była to ta osoba, która miała się mną "opiekować". - To pewnie on.
Jason podszedł do drzwi i otworzył je. Osoba, która stała w drzwiach uśmiechnęła się do mnie pogodnie jakby spotkał starego znajomego. Mi natomiast nie było w ogóle do śmiechu. Zmrużyłam oczy i zacisnęłam zęby.
- Wydaje mi się, już się poznaliście - zaczął. - Zostawiam was i pamiętajcie o tym co każdemu z was powiedziałem, bo zdaję sobie sprawę z tego jak działacie na płeć przeciwną.
Bez słowa opuścił pokój zatrzaskując za sobą drzwi.
- Witaj Samantho - wyciągnął w moją stronę dłoń. - Nazywam się Javad Al-Marid i będę ci służył wszelką pomocą, której będziesz potrzebować przebywając tutaj.
- Znasz moje imię, to po co mam ci się przedstawiać?
Przez ułamek sekundy w jego oczach można było zobaczyć urażenie moją odpowiedzią.
Skrzyżowałam ręce na brzuchu i zmarszczyłam brwi.
Javad był dość przystojnym, wysokim i postawnym mężczyzną o kruczo czarnych włosach, postawionych do tyłu. Pod rękawami niebieskiej koszuli rysowały się świetnie wyrzeźbione bicepsy. Rękawy jego koszuli podwinięte były do łokci, dzięki czemu zobaczyłam, że jedną rękę miał gęsto pokrytą tatuażami. Nogi zakrywał czarny materiał, dobrze dopasowanych spodni. Musiał być w wieku Jasona.
- Jeśli chodzi o rozkład dnia. Rano będziesz dostawać czyste ubrania. Śniadanie będzie przynoszone na dziewiątą, obiad będzie o godzinie na którą zażyczy sobie Jason, bo najczęściej będziecie jeść razem. Kolacja to godzina dziewiętnasta. Masz może jakieś pytania? - zapytał.
- Kiedy mnie wypuścicie? - wypowiedziałam te słowa bez wahania.
Reakcja Javada była dość zaskakująca. W jednej sekundzie znalazł się obok mnie i zakrył mi swoją dłonią usta. Moje myśli znów zajął jego orientalny zapach wymieszany z wonią papierosów.
- Niektórych pytań po prostu się nie zadaje.
Przypomniałam sobie tamtą noc kiedy obejmował mnie na środku ulicy. Teraz odczuwałam dokładnie to samo.
Jego oczy popatrzyły się prosto na moje. Kolana ugięły się pode mną przez co Javad musiał mnie podtrzymać.
Zachciało mi się płakać. Nie wiem czemu, ale on powodował, że czułam się bardzo bezbronna. Znów się rozkleiłam. Schowałam moją twarz w jego ramię. Teraz dopiero zdałam sobie co się tu dzieje. Zostałam porwana. Jason mnie porwał i toczy się jakaś gra, która moim zdaniem, na 99% ma związek z Louisem. Ale czemu? Może jakieś nie wyrównane rachunki albo coś innego.
Mogłam się założyć, że Javad był zaskoczony moim zachowaniem, bo przecież przed chwilą byłam taka chamska, a teraz się do niego przytulam. Po chwili zaczął głaskać moje włosy. Nie obchodziło mnie to kim on jest, tylko chciałam się do kogoś przytulić. Chciałam, aby ktoś mnie wsparł.
- Widzę, że jeszcze nie doszłaś do siebie po wstrzyknięciu środka nasennego - pokiwał głową niezadowolony.
Jakiego środka nasennego? O co tu chodzi?
- Gdzie jestem? - popatrzyłam się na niego.
- W letniej willi rodziny Douglasów w Miami.
Pomógł mi przejść do łóżka. Usiadłam na nim, a Javad poprawił przywrócony taboret.
- Co ja tu robię?
- Prędzej czy później się dowiesz - odpowiedział poprawiając swoje włosy przed lustrem w toaletce. Uśmiechnęłam się, ponieważ układał te włosy jakby była to największa świętość na świecie.
- Czemu się śmiejesz? - spytał.
- Nie wiem czy nie widzisz, ale ja się tylko uśmiecham - moje słowa ociekały sarkazmem. - Czemu wtedy całowałeś Annabel? Nawet jej nie znałeś.
Nie wiem co tak go zaciekawiło w wyglądzie jego butów, bo nagle wbił w nie wzrok.
- Po prostu. Tak wyszło.
Zauważyłam, że nie jest do końca szczery.
- Okey... Informacja za informację - postanowiłam to rozegrać w inny sposób.
- Miałem wyciągnąć z niej gdzie się obecnie znajdujesz i czy jesteś na imprezie, ale wtedy przyszła ta wasza koleżanka i powiedziała, że czekasz pod drzwiami. Załatwiło to sprawę.
- Annnabel powiedziała mi, że pocałowałeś ją dopiero, gdy Courtney poszła.
- Jesteś naprawdę dobrze poinformowana - stwierdził chłopak. - Tamto już wynikało tylko z jej chęci.
- Wykorzystałeś ją.
- Wcale nie - zaprzeczył zirytowany moją dociekliwaością. - Ona mnie pragnęła.
- Przyznaj, że ty jej też...
- Może trochę...
Przewróciłam oczami. Miał naprawdę uparty charakter.
- Okey, to co chcesz wiedzieć w zamian?
- Jak się nazywasz? - co to za pytanie?
- Przecież i tak to wiesz...
- Jak masz na imię? - podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. Uznałam, że muszę to zrobić. Wstałam.
- Samantha Black, miło mi poznać -
chwyciłam jego dłoń, a on potrząsnął nią bez żadnych dżentelmeńskich pierdół.
- Przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnął się do mnie. Ja też odrobinę uniosłam kąciki ust. Jego ciemne oczy nie zdradzały żadnych uczuć. Było to dla mnie zadziwiające.
- Muszę już iść. Mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia w związku z twoim przybyciem. Nie wiem czy jeszcze się dziś zobaczymy, ale na pewno spodziewaj się wizyty Jasona wieczorem. - Mówiąc to oddalił się w stronę drzwi.
Wystawił rękę przed siebie, w moją stronę wskazując oczami, raz na mnie raz na dłoń. Chyba oczekiwał, że się z nim pożegnam.
Ociężale wstałam z miejsca i podeszłam do niego. Uśmiechnął się zachęcająco.
- Do zobaczenie Javadzie - uścisnęłam jego dłoń.
- Mów do mnie Jav. Na razie, Samantho.
Otworzył drzwi i wyszedł z pokoju.
***
- Szefie, kurna, szefie no odbierz to! Trzeba tylko kliknąć na ten pieprzony zielony przycisk i już. - Mówiłem do siebie wykręcając po raz kolejny numer mojego szefa.
Wiadomości jednym słowem nie były najlepsze. Nie okłamujmy się były do dupy. Nowości, które przychodziły z tzw."frontu" nie były dobre. Douglas i spółka o mało nie zabili wczoraj Marka, bo podobno ktoś go wydał. Podobno nawiązali nawet dobre układy z rosyjską mafią.
Szef mówił, że to tylko próba zastraszenia, ale to Douglas, a znim to nic nigdy nie wiadomo. Zrezygnowany wstałem z nad mojego biurka w Langley, zgasiłem lampkę, która jako jedyna w moim biurze rozpraszała ciemność i poszedłem zrobić sobie kawę. Chyba już ósmą dzisiaj
Wyszedłem na oświetlony korytarz, po którym, jak zawsze, biegało się wielu zapracowanych ludzi.
Spotkałem na nim Nialla, który pewnie tak jak ja poszedł zrobić sobie coś do picia.
- Jak tam? - spytałem.
- A co chcesz usłyszeć? Może to, że gang Douglasa się rozpadł i na świecie mamy pieprzony pokój? - Gdy Nial miał beznadziejny humor uwielbiał używać sarkazmu w każdym zdaniu. - A tak na serio to na razie nic nowego. Krąży plotka, że Szef dzisiaj przylatuje, dlatego wszyscy biegają jak opętani. Podobno też coś się stało z czym Szef ma związek.
Taki był Niall. Cichy i spokojny, ale zawsze najlepiej poinformowany. Dopiero teraz zauważyłem, że my we dwójkę idziemy spokojnie po korytarzu, a wszyscy biegają w innym kierunku z aktami, komputerami i innymi rzeczami. Witamy w siedzibie tajnych służb Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
- Jak myślisz co to za wydarzenie?
Zatrzymaliśmy się przy automacie do kawy. Pierwszy kawę kupił Niall. Wybrał Latte Machiato. Potem ja wziąłem sobie Americane.
- Chodźmy do mnie. Tam ci wszystko powiem.
W milczeniu poszliśmy do windy, którą wyjechaliśmy na piętro wyżej. Ruszyliśmy przez szeroki korytarz, po którym kręciło się mniej ludzi niż na dole, czyli po głównym piętrze.
Niall przystanął przy drzwiach ze szkła refleksyjnego. Z kieszeni wyciągnął kartę magnetyczną i przejechał nią przed czytnikiem, który zapikał, aby potwierdzić zgodność danych. Blondyn pchnął drzwi i wszedł do pomieszczenia, ja też wszedłem za nim. Drzwi zamknęły się same za nami. Zasiedliśmy na skórzanych fotelach przy biurku.
- Mówią, że Szef znał kiedyś Douglasa. W ogóle podejrzewają, że Douglas był kiedyś agentem. Mówią też, że ma kilka wtyków w CIA. Według moich informatorów on wie o nas bardzo dużo, ale wciąż za mało.
- My też mamy u niego wtyki.
Niall upił łyk kawy.
- Skąd masz pewność, że wtyki, które są u niego od nas nie są równocześnie wtykami od niego u nas?
- Żadnej.
- No właśnie Louis. - Powiedział kiwając głową. - Niektórzy mówią, że to wydarzenie ma związek z rodziną, inni, że to problemy u przełożonych. Spotkałem się nawet z opinią, która mówi, że Szef ma na pieńku także z SIS, ale jak oboje doskonale wiemy, że jest to niemożliwe. Problemy z SIS może być tylko taki, że nie dali mu pieniędzy, które wygrał z nimi w karty.
Uśmiechnąłem się na to porównanie. Upiłem łyk parującego napoju. Gorąca kawa od razu polepszyła mi samopoczucie.
- W robocie nic się nie działo. Żadnych nowych zleceń tylko co jakiś czas kilka papierów do podpisania.
- Podpadłeś mu.
- Komu?
- No Szefowi.
- A to czemu?
- Nie posłuchałeś go. Potrzeba serce przerosła rozum, wiesz, że on tego nie toleruje.
Teraz zrozumiałem o co mu chodzi.
- Miałem do tego prawo.
- Tak, ale on się domyślił skąd miałeś te informacje. Rozmawiałeś z nim o niej i wtedy ci to powiedział, a ty to wykorzystałeś bez konsultacji.
- Rozmawiałeś z nim?
- Kazał ci to przekazać - wytłumaczył.
- Nigdy sam mi niczego nie powie. Zawsze musi być jakiś wysłannik.
- Wiesz, że traktuje cię jak syna pomimo tych trudnych warunków.
- Wiesz co u Zayna? - zmieniłem temat na jakiś bliższy nam obojgu.
- Od dłuższego czasu nie mamy z nim łączności. Jutro ma dostać nowy sprzęt. Możesz przyjść na godzinę G, wtedy powinien nadać wiadomość.
- Raczej powinienem się zjawić. - zdecydowałem. - Kiedy wraca?
- Zależy od rozwoju sytuacji. Według decyzji szefa sprzed dwóch lat służbę kończy i wraca w październiku tego roku - powiedział.
Niall był jednym z dwóch głównych informatyków i wynalazców SUI i CIA. Dodatkowo wiedział wszystko o każdym w CIA i o wszystkim co działo się tu. Nie mówił za dużo, ale gdy coś powiedział zawsze miał rację, dlatego każdy się z nim liczył. W przeciwieństwie do mnie i Zayna nie znał takiego słowa jak impulsywność. Na pierwszy rzu oka zawsze zachowywał stoicki spokój. Jedynie takie osoby, które go lepiej znały mogły dowiedzieć się o nim znacznie więcej i obalić liczne stereotypy np. tego, że cierpi na ciężką depresję. Uważam, że jeśli cierpiał by już na tą depresję na pewno nie ustanawiali by go drugim najważniejszym informatykiem. Tak naprawdę Niall był szalony, dzięki temu najpewniej wymyślił większość swoich wynalazków. Czasami wydawał mi się bardziej zagadkowy niż Zayn.
- Jak tam u Samanthy? Kiedy lecisz do Nowego Yorku?
- A co cię ona tak interesuje? - uniosłem brwi zdumiony. Wzruszył ramionami. - Pojutrze się tam wybieram.
Rozmawialiśmy jeszcze na pewno godzinę.
Wtedy usłyszeliśmy pikanie przy drzwiach, przez które chwilę później wkroczył Szef ubrany w idealnie skrojony garnitur. W ręce trzymał metalową torbę. Przesunął okulary na już odrobinę siwe włosy. Jego mimika twarzy nie mówiła, aby miał nam coś dobrego do przekazania.
- Porwano Samanthę.
***
Hejka!
PRZEPRASZAM!!! Blogger mi nawala w telefonie i to co napiszę się wcale nie zapisuje. :(((
Rozdział - nic specjalnego. Następny będzie na pewno ciekawszy.
Jeszcze dziękuję za 7 komentarzy!!! <333
Przepraszam za wszystkie błędy. :((
Do napisania :**
Spotkałem na nim Nialla, który pewnie tak jak ja poszedł zrobić sobie coś do picia.
- Jak tam? - spytałem.
- A co chcesz usłyszeć? Może to, że gang Douglasa się rozpadł i na świecie mamy pieprzony pokój? - Gdy Nial miał beznadziejny humor uwielbiał używać sarkazmu w każdym zdaniu. - A tak na serio to na razie nic nowego. Krąży plotka, że Szef dzisiaj przylatuje, dlatego wszyscy biegają jak opętani. Podobno też coś się stało z czym Szef ma związek.
Taki był Niall. Cichy i spokojny, ale zawsze najlepiej poinformowany. Dopiero teraz zauważyłem, że my we dwójkę idziemy spokojnie po korytarzu, a wszyscy biegają w innym kierunku z aktami, komputerami i innymi rzeczami. Witamy w siedzibie tajnych służb Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
- Jak myślisz co to za wydarzenie?
Zatrzymaliśmy się przy automacie do kawy. Pierwszy kawę kupił Niall. Wybrał Latte Machiato. Potem ja wziąłem sobie Americane.
- Chodźmy do mnie. Tam ci wszystko powiem.
W milczeniu poszliśmy do windy, którą wyjechaliśmy na piętro wyżej. Ruszyliśmy przez szeroki korytarz, po którym kręciło się mniej ludzi niż na dole, czyli po głównym piętrze.
Niall przystanął przy drzwiach ze szkła refleksyjnego. Z kieszeni wyciągnął kartę magnetyczną i przejechał nią przed czytnikiem, który zapikał, aby potwierdzić zgodność danych. Blondyn pchnął drzwi i wszedł do pomieszczenia, ja też wszedłem za nim. Drzwi zamknęły się same za nami. Zasiedliśmy na skórzanych fotelach przy biurku.
- Mówią, że Szef znał kiedyś Douglasa. W ogóle podejrzewają, że Douglas był kiedyś agentem. Mówią też, że ma kilka wtyków w CIA. Według moich informatorów on wie o nas bardzo dużo, ale wciąż za mało.
- My też mamy u niego wtyki.
Niall upił łyk kawy.
- Skąd masz pewność, że wtyki, które są u niego od nas nie są równocześnie wtykami od niego u nas?
- Żadnej.
- No właśnie Louis. - Powiedział kiwając głową. - Niektórzy mówią, że to wydarzenie ma związek z rodziną, inni, że to problemy u przełożonych. Spotkałem się nawet z opinią, która mówi, że Szef ma na pieńku także z SIS, ale jak oboje doskonale wiemy, że jest to niemożliwe. Problemy z SIS może być tylko taki, że nie dali mu pieniędzy, które wygrał z nimi w karty.
Uśmiechnąłem się na to porównanie. Upiłem łyk parującego napoju. Gorąca kawa od razu polepszyła mi samopoczucie.
- W robocie nic się nie działo. Żadnych nowych zleceń tylko co jakiś czas kilka papierów do podpisania.
- Podpadłeś mu.
- Komu?
- No Szefowi.
- A to czemu?
- Nie posłuchałeś go. Potrzeba serce przerosła rozum, wiesz, że on tego nie toleruje.
Teraz zrozumiałem o co mu chodzi.
- Miałem do tego prawo.
- Tak, ale on się domyślił skąd miałeś te informacje. Rozmawiałeś z nim o niej i wtedy ci to powiedział, a ty to wykorzystałeś bez konsultacji.
- Rozmawiałeś z nim?
- Kazał ci to przekazać - wytłumaczył.
- Nigdy sam mi niczego nie powie. Zawsze musi być jakiś wysłannik.
- Wiesz, że traktuje cię jak syna pomimo tych trudnych warunków.
- Wiesz co u Zayna? - zmieniłem temat na jakiś bliższy nam obojgu.
- Od dłuższego czasu nie mamy z nim łączności. Jutro ma dostać nowy sprzęt. Możesz przyjść na godzinę G, wtedy powinien nadać wiadomość.
- Raczej powinienem się zjawić. - zdecydowałem. - Kiedy wraca?
- Zależy od rozwoju sytuacji. Według decyzji szefa sprzed dwóch lat służbę kończy i wraca w październiku tego roku - powiedział.
Niall był jednym z dwóch głównych informatyków i wynalazców SUI i CIA. Dodatkowo wiedział wszystko o każdym w CIA i o wszystkim co działo się tu. Nie mówił za dużo, ale gdy coś powiedział zawsze miał rację, dlatego każdy się z nim liczył. W przeciwieństwie do mnie i Zayna nie znał takiego słowa jak impulsywność. Na pierwszy rzu oka zawsze zachowywał stoicki spokój. Jedynie takie osoby, które go lepiej znały mogły dowiedzieć się o nim znacznie więcej i obalić liczne stereotypy np. tego, że cierpi na ciężką depresję. Uważam, że jeśli cierpiał by już na tą depresję na pewno nie ustanawiali by go drugim najważniejszym informatykiem. Tak naprawdę Niall był szalony, dzięki temu najpewniej wymyślił większość swoich wynalazków. Czasami wydawał mi się bardziej zagadkowy niż Zayn.
- Jak tam u Samanthy? Kiedy lecisz do Nowego Yorku?
- A co cię ona tak interesuje? - uniosłem brwi zdumiony. Wzruszył ramionami. - Pojutrze się tam wybieram.
Rozmawialiśmy jeszcze na pewno godzinę.
Wtedy usłyszeliśmy pikanie przy drzwiach, przez które chwilę później wkroczył Szef ubrany w idealnie skrojony garnitur. W ręce trzymał metalową torbę. Przesunął okulary na już odrobinę siwe włosy. Jego mimika twarzy nie mówiła, aby miał nam coś dobrego do przekazania.
- Porwano Samanthę.
***
Hejka!
PRZEPRASZAM!!! Blogger mi nawala w telefonie i to co napiszę się wcale nie zapisuje. :(((
Rozdział - nic specjalnego. Następny będzie na pewno ciekawszy.
Jeszcze dziękuję za 7 komentarzy!!! <333
Przepraszam za wszystkie błędy. :((
Do napisania :**