poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 4

Po prawie dwóch tygodniach od spotkania w restauracji zaczął się mój przed ostatni rok na Julliardzie.
Początek roku był, jak zawsze, bardzo podniosły. Gala rozpoczynała się wystąpieniem byłych uczniów, najlepszych aktorów szkoły w poprzednim roku. Młodzi aktorzy sami przygotowywali spektakl. Była to historia dziewczyny, która przez rzadką chorobę, na którą cierpiała była odtrącana przez rówieśników. Jej pasją był taniec. Realizowała się w tym i na uczelni była ulubienicą nauczycieli przez co jeszcze bardziej dziewczyna była nienawidzona. Skrycie podkochiwała się w gwieźdie szkolnej drużyny koszykarskiej, ale on nie był nią wcale zainteresowany. Gdy odbywał się pokaz dyplomowy wypadła najlepiej i nie dało się poznać, że jest chora. Niestety wtedy przez stres i wrogość "koleżanek" trafiła do szpitala, a kilka godzin później zmarła. Odkryto, że cierpiała na ciężką depresję i okaleczała się. Dodam, że przestawienie odbywało się bez słów. Aktorzy dostali wielkie brawa.
Potem tradycyjnie, zabrała głos pani dyrektor. Po powitaniu nas i nie za długiej samochwałki, przedstawiła nowych uczniów. Następnie piosenkę napisaną przez siebie i swój zespół "Say Nothing" zaśpiewała moja koleżanka z klasy śpiewu Cailin McSteps. Melodia wraz ze spokojnym głosem czarnowłosej rozniosła się po ogromnej sali. Po piosence na scene wyszedł dawny uczeń Julliard (uczeń). Gratulował nam tego, że znaleźliśmy się w tej szkole, życzył wielu sukcesów i opowiedział dwie anegdotki z jego życia związane z tą szkołą. Przy nich cała widownia pękała ze śmiechu. Potem w kilku osobowych grupach poszliśmy przywitać się z nauczycielami i nauczycielkami.
Po zakończeniu wyszłam ze szkoły w towarzystwie Vic, Annabel i Drew. Skierowałyśmy się do domu Annabel, gdzie miałyśmy plan urządzić parapetówkę. Już wcześniej zaprosiłyśmy wszystkie osoby i wystarczyło jeszcze dostroić mieszkanie. Gdy szłyśmy w obranym kierunku zadzwoniłam do Lou, który obecnie był w Waszyngtonie załatwiając jakieś sprawy.
- Cześć Skarbie! - powitał mnie brunet.  - Jak tam?
- Właśnie wracamy z rozpoczęcia roku. Będziemy robić małą imprezkę. Może wpadniesz? - dodałam.
- Niestety nie, bo mam kilka ważnych spotkań tutaj - powiedział z małym, prawie niedosłyszalnym rozczarowaniem w głosie. Pokiwałam głową, czego on nie mógł zobaczyć.
- Rozumiem.
- No to udanej zabawy i do zobaczenia w czwartek. Pasuje Ci?
- Sądzę, że tak. Pierwszy tydzień szkoły jest zawsze spokojny.
- Ok, muszę kończyć. Kocham Cię.
- Ja ciebie też - powiedziałam na pożegnanie i rozłączyłam się. Schowałam telefon do torebki i zaczęłam rozmawiać z dziewczynami.
- Twój Romeo dzwonił? - zagadnęła, zawsze skłonna do żartów, Drew.
- Nie Romeo tylko Louis - poprawiła ją Annabel.
- Dobry masz słuch Drew -  pochwaliłam rudowłosą.
*** 
Właśnie skończyły się zajęcia. Szłam korytarzem do mojej szafki by wziąść z niej iPada, którego rano tam zostawiłam. Dzisiaj miałam spotkać się z Lou przy Moście Brooklyńskim.
Przekręciłam pokrętło przymocowane do szafki i otworzyłam drzwiczki. Wyjęłam beżowe etui w którym był iPad i schowałam go do torby.
Nagle ktoś niespodziewanie zatrzasnął drzwi mojej szafki. Podskoczyłam przestraszona. Sprawcą tego zamieszania był Jason.
A kto inny...?
- Cześć Kotku - oparł się o szafkę i założył kosmyk moich włosów za moje ucho.
- Nie dotykaj mnie - wysyczałam przez zęby i odsunęłam się od niego. - To coś ważnego, bo nie mam ochoty i czasu z tobą gadać.
- Kiedyś to lubiłaś... Może wyskoczymy gdzieś na miasto?
- Nie. mam. czasu. - w Wycedziłam i odeszłam od niego.
Niestety szybko doszedł do mnie.
- Samantho, ty nic nie rozumiesz.
- Ty jeszcze więcej - popatrzyłam w jego znienawidzone przeze mnie zielone oczy.
- Samantho - niebezpiecznie przybliżył swoje wargi do mojego ucha i wyszeptał. - Ty nadal coś do mnie czujesz, a nie do tego skurwiela Louisa. Ja to wiem.
- Zamknij się - posłałam mu pełne nienawiści spojrzenie i dodałam: - Do widzenia.
Zostawiłam go na środku korytarza śmiejącego się jak wariata i wybiegłam z budynku. Skierowałam się w stronę stacji metra, z której mogłam dojechać w pobliżu mostu.
Pogoda dziś była naprawdę cudowna. Słońce świeciło cały czas, chociaż zabłąkane chmurki czasami zasłaniały życiodajną gwiazdę. Zeszłam do stacji. Wszędzie kłębiły się masy ludzi.
Zerknęłam jeszcze na zegarek upewniając się, że zostało mi jeszcze 3 minuty czekania. Miejsce spotkania było jak dla mnie beznadziejne, bo musiałam przyjechać Manhattan w poprzek. Powiedziałam Lou, że wolałabym, abyśmy się spotkali w Central Parku. On jednak nie wziął do siebie moich próśb. Weszłam do metra złapałam się poręczy i szybko napisałam do Lou sms, że już jadę. Nie musiałam kasować biletu, który był w telefonie. Miałam naprawdę dużo czasu do wykorzystania, który poświęciłam na rozmyślania o Jasonie.
Czasami mi się zdaje, że za dużo myślę. Tak, tu mogę mieć rację. 
Wracając do Jasona byłam pewna, że chce mnie odzyskać. Przecież nie mówił by do mnie takich  prowokujących tekstów. Nie wiem do czego jest zdolny i nie chciałam się dowiadywać. Przerażała mnie myśl, że wie o mnie i Lou. Przecież nikt oprócz Drew, Annabel i Vic, a i od wczoraj Courtney nie wie o moim chłopaku.
Skąd on to do jasnej cholery wie?
Jason jest taki, że wykorzysta wszystkie dowody jakie ma i dostępne możliwości, aby się zemścić na tobie. Tego się obawiałam. Nie chodzi tylko o mnie, ale i o Louisa. Jason słynie z upokorzenia innych na oczach wielu osób. Jest przy tym okropnie przebiegły, podstępny i oczywiście mściwy.
Boję się go...  
Starałam się nie dopuszczać tych myśli do siebie, ale było trudno. Strach może dopaść cię z nienacka, w każdym miejscu: na ulicy, w domu. Nie da się przed nim uciec, trzeba odeprzeć jego atak. Każdego dnia jesteśmy wystawiani na taką próbę. Chociaż najczęściej udaje nam się odepchnąć strach, to wielu z nas ulega mu. Wchodzi wtedy do naszego ciała i rozpoczyna morderczą wędrówkę.  Strach powoli wynieszcza cię od środka, nie pozostawiając żadnych pustych miejsc. Krąży po twoim ciele starając się pochłonąć wszystko co pozytywne. Stajesz się słaby. Ja wiem, że muszę być silna.
Łatwo powiedzieć, trudno zrobić...
Ten głos w głowie zawsze był i jest naprawdę irytujący. Staram się go słuchać, ale zawsze coś mi ucieka i robię właśnie to czego nie powinna. Podświadomość mówi dobrze, a ja uparta jej nie słucham. Nawet nie sądziłam, że tyle mnie to będzie kosztować.
No cóż...
Eh... Odliczałam stacje metra, które pozostawały mi jeszcze do przebycia. 7, 6, 5, 4... itd. To prawda, że metro jest naprawdę sprawne, ale czasami mi się wydaje, że powinno być jeszcze sprawniejsze. W wagonie tłoczyło się powyżej setki osób - nowojorski standard. Co chwilę ktoś popychał mnie, bo chciał jak najszybciej dostać się do drzwi, aby wyjść na przystanek. Dopiero na przedostatnim przystanku wagon się trochę zwolnił.
Ostatni przystanek...
Już tylko minuty dzieliły mnie od wyjścia na powierzchnie ziemi. Metro zatrzymało się z piskiem, tego czegoś na czym się porusza, drzwi się rozsunęły i pomimo trudności udało mi się wydostać z metra.  Nie wiem czy ludzie wiedzą, że najpierw wychodzą osoby, a potem wchodzą?
Poszłam w stronę schodów na których (żadna nowość) leżał zapity menel. Policjanci stojący nad nim, starali się go jakoś obudzić, ale na razie ich sposoby nie przynosiły rezultatów. Obeszłam ich szerokim łukiem i wyszłam (też na pełen ludzi) chodnik. W oddali było widać monumentalną budowlę mostu stojącego tam od prawie dwustu lat. Skierowałam się w tamtą stronę. Spacerek był bardzo przyjemny, bo pomimo tego, że słońce nieźle dawało popalić (jaki suchar), wiał przyjemny wiaterek rozwiewający moje włosy. 
Gdy zbliżyłam się do mostu, który zawsze mnie przerażał swoją wielkością, zaczęłam wypatrywać Lou. Nigdzie go nie było. Byłam co raz bliżej kładki na której miał czekać Tommo.
Tam jest!
Stał plecami do chodnika wpatrując się w statki leniwie płynące po East River. Zbliżyłam się do niego starając się, aby mnie nie zauważył.
Tylko kilka małych kroczków dzieliło mnie od niego, gdy niespodziewanie odwrócił się w moją stronę.
Uśmiechnęłam się speszona.
- Cześć Kotku.
- Cześć Lou. - powitałam go.
- Ja się masz?
Super! Mój były mnie śledzi, nie wiem skąd on wie, że z tobą chodzę i nazywa cię skurwielem. A, i jeszcze namawia mnie abym do niego wróciła. Po prostu jest genialnie!
- Dobrze.
Widać było, że mi nie wierzy, bo spoglądał wprost w moje oczy tym swoim hipnotyzującym wzrokiem. Starałam się być spokojna, ale w środku po prostu we mnie buzowało. Wszystkie obrazki z dzisiejszego dnia wróciły przed moje oczy: Jason, ta rozmowa i ten diabelski śmiech.
Wciągnęłam powietrze.
Louis zrozumiał mnie bez słów i mocno przytulił. Zatonęłam w jego ramionach. Czułam się taka mała i krucha, łatwa do zniszczenia, ale on mógł mnie przed tym wszystkim osłonić. Pomóc mi, uratować. Ufałam mu jak nikomu innemu. Jak to się nazywa w praktyce? Miłość.
Niewidoczna, ale jak ciesząca, z jednej strony taka krucha, a jednak taka silna. Łącząca przeciwieństwa i co najważniejsze dająca prawdziwe szczęście.
- Spokojnie, jestem tutaj. Jesteśmy razem. - jego szept uspokajał mnie. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, nigdy się nie skończyła. - Nie okłamuj mnie, proszę.
Kłamstwo - dla mnie coś pokazujące prawdziwą naturę człowieka. Zawsze uważałam, że jeśli ktoś mnie okłamie nie ma szans na moją przyjaźń.
Mnie się nie okłamuje.
Taką zasadę wyznawałam. Nie dopuszczałam kłamstw. Wiem, że czasami ja też kłamię, ale jeśli coś mi nie pasuje to przynajmniej czasami staram się to pokazać.
Tobie to można, ale innym to nie...
Tu moja podświadomość miała rację.
- Muszę wiedzieć, czy nikt ci nic nie zrobił - znów usłyszałam zatroskany głos Lou.
- Jest ok - odsunęłam się od niego. - Naprawdę.
- Nie wierzę ci - nie lubiłam tych słów, nawet bardzo, a tym bardziej z ust mojego chłopaka.
- Lou... - uciszył mnie pocałunkiem, ktory wyrażał wszystkie jego i moje uczucia. Cały czas bałam się, że jutro go już na zawsze nie będzie. Gdzieś w środku czułam strach, że go stracę. 
- Nie myśl tyle... - jak to łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Rada Lou była bardzo dobra. - Przynajmniej teraz.
Posłuchałam go. Na kilka sekund w czasie, których trwał pocałunek wyłączyłam umysł. Dałam się ponieść emocjom. Gdy już oderwaliśmy się od siebie nasze oddechy były ciężkie i nierówne.
- Jesteś niesamowita - wychrypiał do mojego ucha. Lekko zmieszałam się na te słowa.
- Może wreszcie przejdziemy na drugą stronę? - spytałam. Louis objął mnie w talii i ruszyliśmy w stronę Brooklynu. Słowo Brooklyn ostatnio kojarzy mi się tylko z piosenką Lany del Rey "Brooklyn Baby" z jej nowego albumu "Ultraviolance".
- Jak ci minął tydzień?
- Nie najgorzej.
- Czyli? - zachęciłam go do mówienia.
- W Waszyngtonie było całkiem spokojnie. Byłem w Doncaster. - mówił, ale nie tak dokładnie jakbym chciała.
- W Docaster? - rozpromieniłam się na dźwięk miasta w którym przeżywałam najlepsze dni mojego życia. Przecież tam spotkałam Lou, żyłam w zgodzie z całą rodziną i nie znałam Jasona. - I czego się dowiedziałeś?
- Nic nowego - odpowiedział wymijająco i wzruszył ramionami. Kiedyś wydawało mi się, że Lou był bardziej skory do żartów. Patrząc na niego pod kątem tych lat spędzonych w Doncaster stał się bardziej tajemniczy i powściągliwy w okazywaniu emocji i uczuć, co zmieniał tylko w kontakcie ze mną i z Liamem. Może to przez pracę?
- Czyli?
I wtedy pokazał mi się ten prawdziwy Louis - żartowniś. Wiem, wiem fajne określenie. Żartował, śmiał się szczerze i nie szczędził sarkastycznych komentarzy w jego stylu. W czasie rozmowy przeszliśmy przez most i usiedliśmy na tych sławnych pasach zieleni przy moście. Ludzi nie było tak wiele, ale kilka metrów od nas siedziały osoby ubrane i wyglądające jak hipisi i na pewno palący coś co palili "dzieci kwiaty". Przed nami trójka starszych ludzi medytowała na matach, a za nami miejsce znaleźli dwaj faceci (nie muszę tłumaczyć o co chodzi). To wymieszanie kulturowe Nowego Yorku było wręcz namacalne. Tak naprawdę tu nie obowiązywały żadne zasady. Był to inny świat, żadne miasto na świecie nie jest tak przyciągające, a zarazem odpychające jak NYC. Poeci XIXw. zastanawiali się czy nowojorczyk to Amerykanin albo Niemiec, a może raczej Holender.
Położyłam głowę na ramieniu Lou.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - zapytałam. On zaśmiał się i objął mnie ręką w talii.
- Uważam, że jeśli poradziłaś sobie przez te trzy lata...
- Nie, bo cztery - poprawiłam go.
- ...przez te cztery, lata to pewnie byś sobie dała radę. - pocałował mnie w policzek. Uśmiechnęłam się.
- Dlaczego pracujesz w tak młodym wieku? - zadałam kolejne pytanie.
Louis zachmurzył się.
- Poszedłem normalnie na studia. Jako student szukałem pracy i ogłosiłem to w internecie. Pewnego dnia przyszedł do mnie meil informujący, abym stawił się w danym miejscu. Gdy przyszedłem tam oni wiedzieli o mnie więcej niż ja sam. Nie było szans im odmówić.
Pokiwałam głową zamyślona. Było to naprawdę interesujące.
- A kim ty dokładnie jesteś?
Louis widocznie nie był zadowolony rozmową o pracy jakby zwlekał z odpowiedzią, zastanawiając się nad nią.  
- Działam w branży biznesowej.
Zapadła niezręczna cisza. 
- Nie wiem czy wiesz, ale cię kocham - nagle wyszeptałam te czułe słowa do jego ucha. Od razu Louisowi poprawił się humor i powiedział:    
- Miło to słyszeć.
Och... To było takie słodkie. 
***
Resztę wieczoru spędziliśmy na powrót do mojego domu.
Louis chciał, abym spała u niego, ale musiałam wracać na noc do domu, bo wracał tata i nie chciałam żeby się martwił o mnie. Żałowałam, że nie mogę spać u niego, bo i tak żadko się widzimy. Najbardziej zdziwił mnie szept Louisa, gdy wspominałam o tym, że tata przyjeżdża.
- A przecież... - wyszeptał sam do siebie, ale nie z oburzeniem, ale jakby sobie o czymś przypominał. 
Louis na pociechę postanowił odprowadzić mnie do domu, który jest oddalony od nas (jesteśmy na Time Square) o jakieś pięć kilometrów. Uzgodniliśmy więc, że po przejściu przez Time Square pojedziemy taksówką. Louis poprawił mi humor jak nikt inny. Na tle tego sławnego wieżowca obłożonego reklamami zrobiliśmy sobie selfie moim telefonem. Zdjęcie wyszło prze cudne. Louis całuje mnie w policzek, a ja uśmiecham się do aparatu. Fotka od razu wylądowała na tapecie mojego samsunga. Lou poprosił mnie bym nie wrzucała tego zdjęcia na serwisy społecznościowe. Zdziwiła mnie jego prośbą, ale zrobiłam tak jak prosił.
- Wiesz... - zaczął. - To miejsce zawsze napawało mnie czymś podobnym do optymizmu. Te wszystkie migoczące reklamy, śmiejący się ludzie. Jest to takie niezwykłe!
- Nom - nie chciało mi się konstruować bardziej rozbudowanej wypowiedzi, bo podziwiałam to według Louisa "pozytywne miejsce".
Kierowaliśmy się na Broadway, aby z tamtąd dojechać do mojego domu, a raczej kamienicy w stylu iście nowojorskim: trzypiętrowa, zbudowana z cegły, z czarnymi framugami okien i z przejściami antypożarowymi. A jedno piętro całe moje i moich rodziców!
Po wyjściu z tego "skwerka" (moje zdrobnienie od Time Square), Louis zagwizdał na taksówkę.
Kilka minut później kierowca samochodu przepychał się przez zakorkowane ulice Manhattanu. Po minięciu Central Parku kierowca zatrzymał się, Louis zapłacił i razem wysiedliśmy z auta.
- Możesz już wracać. - zaproponowałam Louisowi siedząc jeszcze w taksówce. - Sama już dojdę.
- Niestety nie odmówię sobie tej przyjemności odprowadzenia mojej dziewczyny pod drzwi jej mieszkania.
Westchnęłam.
Ruszyliśmy do domu w milczeniu.
- Całkiem miła okolica. - faktycznie. Na ulicy świeciły się wszystkie lampy, trawnik przy drodze był równo przycięty - co nie zdarzało się w wielu miejscach. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i doszliśmy do kamienicy, w której znajdowało się moje mieszkanie, wbiegliśmy po trzech schodkach i zadzwoniłam w dzwonek, gdy usłyszałam buczenie pchnęłam drzwi i weszliśmy klatką schodową na drugie piętro. Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania i znowu nacisnęłam dzwonek
- Jedno wiem na pewno, kocham cię jak wariat. - zachichotałam na te słowa. Lou zrobił krok w moją stronę. Przejechał palcem po mojej szyi wywołując przyjemne dreszcze na mojej skórze i delikatnie musnął swoimi wargami moje. Oblizałam wargi i pocałowałam go jeszcze raz, ale o wiele mocniej. 
Z transu spowodowanego pocałunkiem wydobył mnie dźwięk otwieranych zamków w drzwiach. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, gdy drzwi finalnie się otworzyły.
Stał w nich tata.
Cholera...
- Cześć tatuś. - podeszłam do taty i objęłam go na powitanie jak gdyby nigdy nic. - Nie wiem czy pamiętasz Louisa z Doncaster? Spotkaliśmy się ostatnio.
Tata mierzył Louisa nie za bardzo zachęcającym wzrokiem.
- Dobry wieczór. - Lou zachowywał się też tak jakby zapomniał o wydarzeniu z przed chwili. - Właśnie miałem iść.
Wzkazał korytarz za sobą.
- Oczywiście. - odrzekł chłodno tata.
- Louis! - w korytarzu za tatą pojawiła się mama. Tommo posłał mi zmieszane spojrzenie. - Wejdziesz do środka?
- Louis właśnie wychodził. - powiadomił mamę jej mąż nie patrząc w jej stronę, ale wypalając swoim wzrokiem jakieś ślady na twarzy bruneta.
- Właśnie. - poparł tatę Louis. - Życzę państwu udanego wieczoru. Do widzenia. Pa, Sam.
Podszedł do mnie i dał mi całusa w policzek.
- Pa, Lou. - odpowiedziałam nieśmiało i weszłam do domu. Tata zamknął drzwi.                               
Chora sytuacja...
- Od jak długa się spotykacie? - zapytał tata.
- Od miesiąca.
Tata pokiwał głową.
- Rozumiem.  
Nie, ty nic nie rozumiesz. Jak zawsze...
***
Nieważne co jeszcze przyniesie mi los.
Jedyna rzecz, jaka w życiu liczy się naprawdę,
to wypełnione uczuciem serce.
***
Hej Kochani!                                      
Przepraszam, że prawie przez trzy tygodnie nic nie dodawałam. Byłam na wakacjach za granicą, gdzie nie miałam wi-fi. (Też się zastanawiam jak przetrwałam.)
Dziękuję, że czekaliście!  
Uważam, że jest to jeden z najsłabszych rozdziałów jakie napisałam, ale musiał pojawić się wreszcie Jason i tata Sam.  
Mój Twitter: @T_Samantha_T
Do napisania :-*

3 komentarze:

  1. To jest genialne! *.*
    Wreszcie dodałaś rozdział! :D
    Już myślałam, że zapomniałaś ♥ ;c
    Ehkem, o co chodzi z tym ojcem?! :O
    Nie jest najsłabszy. Żaden nie był słaby, co ty mówisz dziecko?! :D
    Czekam na nn ♥
    @WeCanCauseSmile

    http://t-a-w-t-o-s-fanfiction-zayn-malik.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. super , czekam na następny *o*

    OdpowiedzUsuń